Zaawansowany poziom optymizmu: Jacek Magiera na tle Ekstraklasy
2017-01-07 17:04:58; Aktualizacja: 7 lat temuŁebscy studenci czy magia wykładowcy? Jedno wynika z drugiego. Moc trenera jest o tyle bardziej widoczna, bo na efekty nie trzeba było czekać – pojawiły się natychmiast, utrzymały i… przyćmiły statystyki innych szkoleniowców.
Umysłowa rewolucja
Patrząc z perspektywy czasu można odnieść wrażenie, że Jacek Magiera dokonał w szatni Legii prawdziwego cudu. Nie towarzyszył temu żaden wybuch (chyba, że w odległej galaktyce rozwinęła się jakaś czarna dziura), ponad stadionem nie było rozbłysku (no, ewentualnie kilkaset tysięcy lat wcześniej umarła jakaś gwiazda), a co najważniejsze, w składzie nie doszło do drastycznych i tym samym destabilizujących zmian. Ktoś mógłby zapytać, czy dało się coś jeszcze bardziej zniszczyć? Jak najbardziej.
Bo tak naprawdę szkoleniowiec nie zdecydował się na budowę drużyny od podstaw. Bazował na planie Hasiego, do którego wprowadził niewielkie personalne poprawki. Jego autorskim projektem była całkowicie-nowa konstrukcja podejścia legionistów do piłki nożnej.Popularne
Rzeczywiście, spoglądając tylko na statystyki można odnieść wrażenie, że „Wojskowi” całkowicie zdominowali Ekstraklasę. Od października nie zaznali goryczy porażki na własnym obiekcie, a w ogóle do kompletu punktów zabrakło im zwycięstw w tylko dwóch meczach (3:2 na wyjeździe z Pogonią i 2:2 u siebie z Wisłą Płock). Legioniści strzelali seryjnie, prezentowali bardzo wysoki poziom skuteczności – dwukrotnie strzelali po 5 bramek w jednym starciu (Śląsk i Piast), tylko raz (2:1 z Lechem) wygrali minimalnie, bo jednym golem. Wygląda to naprawdę imponująco.
Trener Magiera wyciągnął maksimum możliwości z drużyny, którą pozostawił mu Hasi. Drużyny zdemotywowanej, pozbawionej chęci, motywacji i najmniejszej krztyny zaangażowania. W swoich pierwszych tygodniach pracy skoncentrował się na dwóch rzeczach: budowie pewności siebie poszczególnych piłkarzy i odsunięciu słabych ogniw.
„Zawsze był nazywany „Magikiem”, więc jakaś magia od niego bije. Widać, że ta magia podziałała na nas i w końcu zaczęliśmy grać w piłkę na takim poziomie, jakiego każdy od nas wymaga” - powiedział Michał Kucharczyk dla Polskiego Radia. O mocy optymizmu wspomniał także Bartosz Bereszyński podkreślając, że szkoleniowiec przypomniał im, czym jest radość z gry: „Mamy się cieszyć z każdego kolejnego meczu i treningu, bo robimy coś, co kochamy. Kiedy przychodzimy do klubu, każdy z nas jest uśmiechnięty i cieszy się z tego, co robi. Myślę, że głównie to sprawiło, że staliśmy się lepszą i bardziej zgraną drużyną. Efekty widać na boisku.”
Spokój w głowie, ponowne zjednoczenie szatni i niewielkie, ale bardzo istotne zmiany w składzie, które już na starcie wzmocniły pozycje szkoleniowca, bezpośrednio wpłynęły na obraz zwycięskiej Legii. Wraz z podbudowaniem psychicznym poszczególnych piłkarzy, pojawiły się wyniki, a co za tym idzie czysta, piłkarska radość, która była nadrzędna na wielu płaszczyznach.
Być może sukces nowego szkoleniowca nie byłby postrzegany w kategoriach cudu, gdyby nie szaleństwo Albańczyka, który wpakował „Wojskowych” na równie pochyłą. Gole tracili seryjnie, a jakości brakowało w każdym sektorze boiska: począwszy od defensywy, która popełniała kuriozalne błędy, przez niewidoczny środek pola aż po niemrawy atak. Brakowało wykończenia, mobilizacji i zaangażowania. Nie można było mówić o „drużynie” – Legia była zlepkiem zawodników, którzy nijak nie mogli znaleźć nici porozumienia.
W tym samym czasie Magiera zabrał się za uporządkowanie kwestii personalnych. Wyraźnie zaznaczył, że u niego będą grać tylko ci, którzy zasłużą na treningach. Naturalną konsekwencją było więc odsunięcie ulubieńców Hasiego (Langil i Moulin mieli udowodnić swoją wartość) oraz Aleksandrowa i Prijovicia. Nie rzucił słów na wiatr. Do składu powrócił Prijović (dołożył od siebie 4 gole), a pod skrzydłami Magiery wyraźny skok formy zanotował Odjidja-Ofoe (2 gole, 6 asyst i 7 asyst II. stopnia od 27.09). Nagle, człapiący po boisku piłkarz z nadwagą ewoluował w lidera formacji, gwaranta płynności i mistrza techniki. Ba, znalazło to spore odzwierciedlenie w statystykach, kontaktach z pozostałymi piłkarzami i wreszcie, rosnącej sympatii środowiska kibicowskiego. A to już sztuka (tu więcej o belgijskim pomocniku i jego przemianie).
Własny tor
Skok jakościowy i wielkie przełamanie legionistów spowodowały, że sukcesy innych trenerów zeszły na drugi plan. Bo chociaż Magiera zrobił wszystko, co w jego mocy i zabrakło mu naprawdę niewiele, żeby w 10 spotkaniach uzyskać komplet punktów, to i tak musiał pokutować za grzechy swojego poprzednika i zadowolić się ostatnim miejscem na pudle (35 "oczek"). Wyżej prym wiodły już teraz zaburzone regularność i stabilizacja…
Lechia zanotowała dość udany start sezonu (7/1/2), a poprawa gry legionistów zbiegła się ze spadkiem formy strzeleckiej gdańszczan. Zwłaszcza wyjazdy powinny niepokoić trenera Nowaka.
I tu niespodzianka. Pomimo, że białostoczanie nie mają problemów ze strzelaniem goli na wyjeździe (wszystko rozkłada się niemalże po równo), to od 11. kolejki zgromadzili tyle samo punktów, ile gdańszczanie.
Magierze i jego podopiecznym wystarczyło dosłownie kilka potknięć rywali, żeby złapać z nimi bezpośredni kontakt i nadrobić cały, nieudany początek sezonu. Serie zwycięstw rzucają się w oczy najmocniej dlatego sukcesy Legii nie mogły przejść bez echa (taka sama sytuacja miała miejsce, gdy regularnie punktowały Lechia oraz Jagiellonia). Niekoniecznie musi to jednak oznaczać, że właśnie szkoleniowiec „Wojskowych” wykonał najlepszą pracę w całej lidze. Najtrudniejsze wciąż przed legionistami. Trener będzie musiał nie tylko tak sprawnie rozplanować okres przygotowawczy, żeby nie zelżały stosowne mechanizmy, a w drużynie nie spadła koncentracja, ale i wprowadzić nowych zawodników. Magierę czeka poważny test i dopiero wówczas będzie można wyciągnąć wnioski z pracy, którą samodzielnie wykonał w warszawskiej Legii. Przed nim gorący okres transferów i zastępowania piłkarzy, którzy pozostawią po sobie potężne dziury. Ogromna w tym rola właśnie trenera, żeby te dziury nie doprowadziły do potężnej destabilizacji w zespole, a co za tym idzie zburzenia całej konstrukcji. Począwszy od czysto-piłkarskiej aż po tę związaną z nastawieniem i optymizmem.