Zapomniany Chińczyk... czyli 11 lat minęło i nawet telefony Ronaldo nie pomogły

2015-02-03 16:09:42; Aktualizacja: 9 lat temu
Zapomniany Chińczyk... czyli 11 lat minęło i nawet telefony Ronaldo nie pomogły Fot. Transfery.info
Marcin Żelechowski
Marcin Żelechowski Źródło: Transfery.info

- Przepraszam, nie wiem kim on jest – powiedział Shinji Kagawa po pierwszym rozegranym meczu w barwach United, gdy jeden z dziennikarzy zapytał go o pierwszego azjatyckiego piłkarza, który trafił na Old Trafford.

Najmłodsi kibice czerwonej części Manchesteru zapewne nie pamiętają, że zanim Sir Alex Ferguson ściągnął z Evertonu młodego Wayne'a Rooneya, ogromne nadzieje związał z 19-letnim wówczas Chińczykiem, Dongiem Fangzhuo, który niegdyś został uznany najbardziej wartościowym piłkarzem do lat 17 na krajowym turnieju. Wspomnienie napastnika z Dalekiego Wschodu nie jest przypadkowe, bowiem w styczniu minęło jedenaście lat od sfinalizowania całej operacji, która była autorskim pomysłem szkockiego menadżera.


Wówczas brytyjskie media żyły informacjami o piłkarzu z „Państwa Środka”, o którego zabiegało nie tylko United, ale także galaktyczny w tamtych czasach Real i mediolański Inter, dostrzegający w nim następcę brazylijskiego Ronaldo. Początkowo wyglądało to na tanią sensację, gdyż mowa o ofensywnym zawodniku, który w rodzimej lidze strzelał bramki od święta, podobnie zresztą jak w chińskich młodzieżówkach. Kilkanaście dni później podpisał jednak kontrakt z „Czerwonymi Diabłami”, a kibice z „Teatru Marzeń” zacierali ręce – w końcu Ferguson byle kogo nie określał „dobrym piłkarzem”, choć wiadomo, że błędy zdarzają się nawet najlepszym. Ryzyko finansowe nie było wielkie – 500 tysięcy funtów zapłacone Dalian Shide to raptem mniej niż dwie obecne tygodniówki wspomnianego Rooneya. 



W praktyce, Dong stał się piłkarzem United prawie trzy lata później, gdy po występach w Belgii, okraszonymi koroną króla strzelców tamtejszej drugiej ligi i naprawdę godnymi uwagi statystykami na półmetku nowego sezonu, otrzymał pozwolenie na pracę. - Jest szybki, zwinny i przebojowy, do tego świetnie wyszkolony techniczne. Na wypożyczeniu poczynił ogromny postęp – podsycał nastroje kibiców Ferguson, sugerując rychły debiut azjatyckiego zawodnika. Ten nastąpił dopiero po sześciu miesiącach oczekiwania, na Stamford Bridge w meczu z Chelsea. Następnie był jeszcze występ w Pucharze Ligi i epizod w Lidze Mistrzów z Romą, dzięki czemu Dong stał się  drugim Chińczykiem, któremu udało się zagrać w tych elitarnych rozgrywkach. Pół roku później rozwiązano z nim kontrakt.


Z bagażem wspomnień Dong wrócił do Chin, gdzie przez dwa lata nie strzelił żadnej bramki. Jednak piękne „CV” wystarczyło, by przejść pozytywnie testy w Legii i zostać jednym z wielu „wielkich transferów” ówczesnego dyrektora sportowego warszawskiego klubu – Leszka Miklasa. Przy tej okazji udzielił kilku ciekawych wywiadów, wyjaśniając między innymi przyczyny swojego niepowodzenia na Old Trafford.


- Odszedłem z Manchesteru nie dlatego, że byłem za słaby, ale przez liczne kontuzje – wyjaśniał między wierszami „chiński Rooney”. Wzbraniał się także przed łatką, którą zresztą słusznie mu przypinano. - Nie zgadzam się z opinią, że ktoś interesuje się mną, widząc we mnie jedynie korzyści marketingowe. Myślę, że sprzedające się koszulki to jedynie dodatek do tego, co mogę zaprezentować na boisku – przekonywał z dużą pewnością siebie.


(cenił sobie polską kuchnię...)


Przy Łazienkowskiej zrobił jeszcze mniejszą karierę niż w Anglii, mimo że w przedsezonowych zmaganiach prezentował się naprawdę obiecująco. Zaledwie dwa nic nie znaczące występy, do tego dosłownie kilka sprzedanych trykotów z jego nazwiskiem, to polski dorobek Donga, opuszczającego nadwiślański kraj z reputacją, której nie pozazdrościłby mu nawet słynny wśród kibiców Legii Mikel Arruabarrena. 


Dong znów został na lodzie i, o ile wcześniej spadał z wysokiego konia, o tyle ponosząc klęskę w Warszawie, skazał się na piłkarskie zapomnienie, przed którym próbował ratować się na wszelki możliwy sposób, dzwoniąc po starych kolegach. 


Wówczas pomocną dłoń wyciągnął do niego Cristiano Ronaldo, telefonując po portugalskich klubach i wystawiając pozytywne recenzje umiejętnościom Fangzhuo. Na te nabrał się ówczesny beniaminek tamtejszej ekstraklasy, Portimonense, którego sztab szkoleniowy na szczęście szybko przejrzał na oczy, znajdując Dongowi odpowiednią pozycję w zespole – prawego rezerwowego. Minęło zatem pół sezonu, a Chińczyk ponownie musiał pakować walizki, zanim koledzy z drużyny zaczęli przyswajać najprostsze zwroty z jego języka.


Kolejne niepowodzenie w karierze niespełna 30-letniego dziś zawodnika skłoniło go ku powrotowi do ojczyzny. Los chciał jednak, że w drodze na Daleki Wschód samolot zboczył z kursu i ostatecznie zamiast w ojczyźnie, zostawił go z bagażami w Armenii. Na lotnisku Donga przechwycili wietrzący szansę na przyciągnięcie fanów działacze FC Mika, podpisując z nim umowę bez najmniejszego zastanowienia. Z perspektywy czasu, interes na pełnym spontanie wyszedł obu stronom na dobre. Azjatycki ambasador zaliczył bowiem swój pierwszy od pięciu lat sezon z regularnymi występami, dołożył do tego kilka strzelonych bramek, a przede wszystkim dodał do „piłkarz United” w rubryce sukcesów nowy wpis – triumfator Pucharu Armenii. 



(Tak Dong podpisywał kontrakt w Armenii)


Po udanym sezonie Dong zdecydował, że powrót do ojczyzny w roli zwycięzcy będzie najlepszą opcją, co zbiegło się z ofertą ze strony Hunan Xiangtao, co prawda drugoligowego klubu, ale mającego sporą rzeszę kibiców. Przeprowadzkę tę należy naturalnie traktować w ramach upadku, bowiem gdy Fangzhuo, określany przez niektórych piłkarskim towarem eksportowym z Chin, szlifował swoją formę jeszcze w rezerwach Legii, w jego ojczyźnie jedną z gwiazd tamtejszej ekstraklasy był Emmanuel Olisadebe, daleki od formy z reprezentacji Jerzego Engela. To tyle w ramach przedstawienia poziomu ligowej piłki w „Państwie Środka”, który co prawda ewoluował w ostatnim czasie, głównie za sprawą sprowadzania podstarzałych gwiazd z Europy.



W Hunanie, podobnie jak we wszystkich poprzednich klubach, namaszczono go na nową gwiazdę zespołu, lecz w tym przypadku napastnik, grywający także w roli skrzydłowego, w pewnym stopniu wywiązał się z tego zadania. Nie tylko pomógł przyciągnąć kibiców na osiemnastotysięczny stadion, ale również, wspólnie z kolegami, był bliski wywalczenia historycznego awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej w Chinach. Ten etap kariery to zatem delikatna tendencja wzrostowa byłego zawodnika United, który zresztą w wywiadach przebąkiwał, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w Europie.


- Wróciłem tu gdzie mój dom, odzyskałem radość z życia i z grania w piłkę, ale to wcale nie oznacza, że nie nadaję się już do tego, by reprezentować zagraniczne kluby – oświadczył pod koniec 2012 z charakterystycznym dla siebie bajdurzeniem.


Faktycznie, Dong po udanym sezonie ponownie zdecydował się na przeprowadzkę, ale równie niezrozumiałą, jak jego powyższa wypowiedź. Przeszedł do Hebei Zhongji, gorszego drugoligowca, przefarbował włosy, a przez rosnącą nadwagę przypomina bardziej blondwłosą wersję Bilguuna Ariunbaatara niż kogoś, kto niegdyś zasmakował wielkiego futbolu. 

(teraz i kiedyś...)


O ile o Fangzhuo w ojczyźnie pamiętają dziś już tylko nieliczni, o tyle w Anglii co jakiś czas przypomina się go przy tworzeniu rankingów najgorszych transakcji w historii United. Wystarczy wspomnieć chociażby zestawienie portalu „goal.com” z grudnia minionego roku, w którym sympatyczny Azjata znalazł się na dziewiątym miejscu, wyprzedzając tym samym takie sławy jak Juan Sebastian Veron, Kleberson czy Laurent Blanc. Choć za większe pomyłki uznano sprowadzenie Diego Forlana czy Alana Smitha, nie ma wątpliwości, że Donga przed wskoczeniem na podium uratowała jedynie mała strata finansowa. 


MARCIN ŻELECHOWSKI


Powyższy tekst mojego autorstwa znajdziecie także w najnowszym, lutowym wydaniu naszego partnera - "Red Zone Magazyn". Numer jest dostępny w sprzedaży w salonach sieci "Empik", ale również w naszym sklepie internetowym pod linkiem: http://sklep.transfery.info/glowna/99-red-zone-luty.html