GARUCH: Jak zostałem przybyszem znikąd?!
2018-03-19 16:52:08; Aktualizacja: 6 lat temu Fot. Transfery.info
Nazywam się Marcin Garuch. Jestem najniższym zawodowym piłkarzem w Europie. To już coś, choć nie ukrywam, że za bardzo nie miałem na to wpływu. Aktualnie gram w PGE GKS-ie Bełchatów. I raz na jakiś czas przeczytacie tutaj mój felieton.
***
Był 2016 rok. Miałem 27 lat. Całe piłkarskie życie spędziłem w Polsce, ale nigdy nawet nie zagrałem w Ekstraklasie. Szmat czasu przypadł na Legnicę. Miedź ma dla mnie specjalnie ważne znaczenie. Tu stawiałem pierwsze kroki w seniorskiej piłce, tu zaliczałem pierwsze wzloty i upadki, tu w końcu ukształtowałem swój charakter. W Miedziance poznałem też wielu wspaniałych piłkarzy, z którymi dzielił szatnię. Tak, właśnie, wspaniałych. Nie przesadzam. Jednak przyszedł taki czas, kiedy zacząłem grać coraz mniej i postanowiłem zmienić otoczenie. Chciałem odciąć się trochę od środowiska, w którym spędziłem kawał czasu i świeżo spojrzeć na futbol. Odetchnąć. Zobaczyć coś nowego. Każdy czasami tego potrzebuje. Takiej całkowitej odmiany. Nie chodzi tu o wypalenie, a raczej naturalną potrzebę podjęcia wyzwania. Nie chciałem popadać w rutynę i szarość kariery.
Poza tym, cholernie zależało mi na tym, żeby zacząć grać regularnie. Nie ukrywam, motyw podrażnionej ambicji odgrywał swoją rolę. Musiałem udowodnić innym, ale przede wszystkim sobie, że dam radę. Nieważne gdzie i kiedy, ale dam. I oferta, którą wtedy - myśląc o tej zmianie i potrzebie wyzwania - dostałem nie mogła być lepsza. Była egzotyczna, oryginalna, niebanalna i po prostu taka niestandardowa. Czarnogóra. FK Grbalj. Żaden Polak nie grał tam wcześniej. Miejsce oddalone o 1700 kilometrów od Polski. Dla mnie całkowicie nieznany świat. Niby Europa, a jednak element bałkańskiej dzikości nie pozwalał mi patrzeć na to miejsce bez wzmożonej ciekawości, ale też pewnej obawy.
Żeby było mało. W tamtym czasie zdarzyło się coś co całkowicie zredefiniowało moje życie prywatne. Wielka zmiana, żeby nie powiedzieć rewolucja. Narodziny córki. Ciężki okres do rzucania dotychczasowego życia i podróży na południe Europy. Ale przy tym wszystkim wiedziałem jedno. Uczy tego historia, literatura, film i życie. Do odważnych świat należy. To nawet nie chodzi o to, żeby zmieniać świat. Odwagą i umiejętnością podjęcia racjonalnego ryzyka kreuje się samego siebie. Swoją osobowość i swój charakter. Dostałem wsparcie najbliższych w podjęciu decyzji. Tym łatwiej było mi to zrobić. Chciałoby się wtedy powiedzieć za wszystkimi odważnymi ludźmi, jakich zna moja głowa: witaj nowy lądzie!
***
I tak właśnie trafiłem do kraju trzeciego świata. Odważna opinia? Doświadczyłem tego stereotypu na własnym przykładzie. Dokładnie tak Czarnogóra postrzegana jest przez wielu rodaków. Nie przesadzam. W pewnym sensie mogę się z tym zgodzić, w porównaniu do najbogatszej części Polski czy innych europejskich metropolii pewnie jest zacofana, ale to jest naprawdę stosunkowy młody kraj, który stawia na turystykę i w szybkim tempie się rozwija. Ale co ja będę się rozwodził nad turystyką… przecież nie byłem tam turystą! Miałem grać w piłkę i grałem.
Liga czarnogórska jest specyficzna. Ten epitet dużo nie mówi, ale już spieszę z wyjaśnieniami. Od razu w oczy rzuca się toporna infrastruktura. Brzydkie stadiony i średniej klasy murawy, ale żeby nie było, że - jak to się mówi - złej baletnicy przeszkadza i rąbek u spódnicy, to coś o samej grze. Siłowa a zarazem techniczna. Może ciężko wyobrazić te dwie cechy jednocześnie, ale naprawdę tak było. Wyszkolenie techniczne lokalnych zawodników stało na niezłym poziomie, widać to zresztą po ich reprezentacji, w której nie brakuje piłkarskich magików. Na potwierdzenie, jedna ciekawostka. Po sezonie, w którym tam występowałem, mój młodziutki, bo 18-letni kolega z drużyny, bramkarz podpisał kontrakt z Barceloną. Wypatrzyli go. Docenili jego kunszt i wyszkolenie techniczne, bo nogami grał naprawdę kapitalnie. Notabene syn prezesa, ale to drugorzędne. Zasłużył. Lazar Carević. Warto zapamiętać nazwisko. Talent czystej wody, oby się rozwijał. A wracając do charakterystyki ligi, to potrafiły trzeszczeć kości, aż się człowiek krzywił, a tu nawet zwykłego faulu nie było, nie wspominając już o kartce. Pozwala się grać ostro. Za ostro.
Sędziowie bywali parodystami. Zdarzyło mi się przegrać mecz, w którym nie straciliśmy bramki, bo sędzia postanowił zaliczyć bramkę, której nie było. Nigdy się nie spotkałem z takim czymś. Mhm, może po prostu za późno zacząłem karierę na ligowych boiskach w Polsce. Tak czy inaczej, to było dziwne.
***
Śmieszni był też właściciel FK Grbalj, Marko Bato Carević. Pierwszy raz w swojej karierze spotkałem się z prezesem, który potrafił przeprowadzić dłuższą analizę meczu niż trener. Myślałem wtedy: „Ja pierdolę, co to ma być”. Czułem się zażenowany. Nie byłem do tego przyzwyczajony. Wiadomo, gość wydawał w większości swoją kasę, człowiek biznesu, wiele mu się w życiu udało, więc oczywiście, jak każdy, na piłce znał się najlepiej. Typowy bałkański charakter. Impulsywny. Nerwowy. Potrafił wparować do szatni w przerwie meczu, aby wyrazić niezadowolenie. Pewnego razu wściekły, jak rozjuszony czerwoną płachtą byk, wbiegł i zaczął rzucać bidonami. Spotkanie przeciwko FK Decić. Takich szczegółów się nie zapomina. Farsa, ale to był incydent. Ironicznie powiem, że urok osobisty. Inna sprawa, że wątpliwy. Ogólnie chorągiewka na wietrze.
Zupełnym przeciwieństwem byli koledzy z zespołu. Wszyscy Czarnogórcy, których spotykałem na co dzień całkowicie nie pasowali do profilu bałkańskiego charakteru, który ludziom często kojarzy się z pograniczem chuligaństwa, rubaszności i żelaznych, a przy tym nieco gangsterskich zasad. A tu nie. Mili, sympatyczni, pomocni. Do rany przyłóż. Zawsze mogliśmy liczyć na ich pomoc przy załatwianiu formalności w klubie czy innym urzędzie. Doradzali, gdzie mogę miło spędzić wolny czas z rodziną, gdzie zrobić porządne zakupy, gdzie spokojnie wypocząć i tak dalej. Taka otwartość i serdeczność lokalnych ludzi bardzo pomaga w aklimatyzacji. Kiedy samemu się z czymś takim spotka, od razu inaczej patrzy się na zagranicznych zawodników w Polsce. Z większą empatią i zrozumieniem.
***
Obcokrajowiec przyjeżdżający do zagranicznej ligi musi być lepszy od rodaków, żeby grać. Tak działa to w każdej normalnej lidze i w każdej normalnej sytuacji. Byłem tam jedynym gościem spoza Bałkanów. Musiałem być lepszy. Grałem regularnie i chyba nie wypadłem najgorzej. Ba, śmiem twierdzić, że nawet lepiej niż niejeden obcokrajowiec, który przyjeżdża do naszej rodzimej ligi i ma wszystko podane na tacy. Bo oczywiście zapomniałem dodać, że pierwsze zdanie tego akapitu w Polsce nie jest standardem. Ale o tym wszyscy wiemy.
***
Grałem regularnie, ale piłka nie wszystko rekompensuje. Bywało ciężko. 1700 kilometrów robi swoje. Z dala od domu człowiek czuje się dobrze przez tydzień, może dwa, potem zaczyna tęsknić. Nostalgię za ojczyznę częściowo wynagradzało przepiękne morze, nad którym mieszkaliśmy z rodziną. O każdej porze dnia i roku widoki zachwycały. Takie usytuowanie akwenu wodnego daje możliwość relaksu, wyciszenia, zaznania spokoju. Tego każdy szuka, ale znowu… nie chcę za dużo o życiu, więc znowu coś o piłce. Proporcja musi być.
Absolutnie niezapomnianym przeżyciem był finał Pucharu Czarnogóry, w którym niestety nie mogłem wziąć udziału. Pechowy uraz. Szkoda, ale i tak było ciekawie. Wprawdzie finał Ligi Mistrzów to nie był, pewnie nawet do finał Pucharu Polski mu brakuje, ale swój klimat miał. I to bardzo specyficzny. W Czarnogórze mieszka raptem trochę ponad 600 tysięcy osób, ale na tym meczu frekwencja była spora, oprawa i organizacja też naprawdę profesjonalne. To właśnie podczas tego meczu pierwszy raz zrozumiałem, co to znaczy bałkański charakter kibiców. Wcześniej jakoś nie miałem okazji tego zaznać. Pewnie też dlatego, że Czarnogórcy bardziej żyją ligą serbską.
Podejmowaliśmy FK Sutjeska. Skończyło się 0:1, ale mniejsza o to. Co się stało? Napiszę tak: nigdy wcześniej, w całym swoim życiu, w trakcie meczu nie musiałem uciekać z kolegami do szatni, bo kibice rozpylili gaz pieprzowy i nie dość, że wszystkim łzy leciały ciurkiem, to nie było czym oddychać, więc wszyscy się dusili.
Po czasie, kiedy emocje już opadły, jak po wielkiej pieprzowej bitwie kurz, pozostało… niesamowite doświadczenie. Z całego wyjazdu. Czas ten pozwolił mi spojrzeć na wszystko szerzej i docenić to co robię. A tego szukałem. Wróciłem do podstaw futbolu, odzyskałem taką dziecinną radość z robienia tego, co najbardziej kocham. Z gry w piłkę. Z takiej zwykłej, prozaicznej gry w piłkę. Dlatego też postanowiłem wrócić do kraju. Swoje przeżyłem, swoje zobaczyłem, więc przyszedł czas na normalizację.
***
Dla Czarnogórców byłem przybyszem z lepszego świata. Po powrocie z Bałkanów do Polski, wielu traktowało mnie jak przybysza z trzeciego świata. 154-centymetrowego przybysza znikąd. A to była historia, jak się takowym stałem.
MARCIN GARUCH