Tekst czytelnika. Newcastle: Biznes się kręci, futbol umiera
2014-02-22 22:33:00; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Długo zbierałem się do napisania tego artykułu. Spędziłem mnóstwo czasu na poszukiwaniu odpowiedniego punktu odniesienia, czy też metafory, którą mogę określić Newcastle United. Klub nad wyraz specyficzny i oryginalny.
Niejednokrotnie słyszałem takie stwierdzenie: „Właściwie to dlaczego kibicujesz Newcastle United?”. Nigdy nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie i próbowałem się domyśleć dlaczego. Za każdym razem mówiłem zwykłe „nie wiem”, a dopiero teraz wymyśliłem na nie właściwą odpowiedź. Wszak w obecnych czasach kibicowanie klubowi z przedmieść Panteonu futbolowego biznesu jest niejako przejawem hipsterstwa. Nie uważam się za gorszego, mimo że moja ukochana drużyna nie grała w Lidze Mistrzów od 10 lat, a ostatni puchar pamiętają pokolenia wychowane jeszcze w epoce "Żelaznej Kurtyny". Odpowiedź „dlaczego Newcastle?” brzmi bardzo prosto i może nikogo tym nie zdziwię: ta drużyna miała duszę. Słowo „miała” nie jest przypadkowo użyte w czasie przeszłym. Obecnie obserwuje jej powolny rozkład, a miłość nie może istnieć bez duszy. W tym przypadku można porównać Newcastle jako męża bezwzględnego dla swojej żony, który każe jej się zadowolić ochłapami z pensji i ciepłym łóżkiem. Czasami mąż ma lepszy okres i sprezentuje swej kobiecie rzecz, ale nie będzie to bezinteresowna darowizna, gdyż biedna pani domu musi tak wykorzystać ów podarunek, by podwoić jego wartość.
W dziedzinie „kibicowania” Newcastle można uznać mnie za niemowlaka, starzy wyjadacze pamiętają jeszcze lata 90 i bitwy z Manchesterem United, ja niestety kojarzę je tylko z historii. Moja przygoda z klubem zaczęła się ok. 2007r., mija właśnie mój siódmy rok. Mimo tak niewielkiego okresu czasu doświadczyłem rollercoastera w wykonaniu piłkarzy „Srok”. Pokochałem klub, którzy tworzyli piłkarze o wielkich umiejętnościach, ale małych ambicjach. Przez pamięć przenika mi sezon spadkowy, który był niejako moim zżyciem się z drużyną. Przed oczami w tym momencie mam wyprostowaną nogę Damiena Duffa i jego samobój w meczu z Aston Villą. Wtedy nastąpił okres czystki, zostali tylko ci, co mieli coś do udowodnienia i im się chciało. Mecze na zapleczu najlepszej ligi świata były męczarnią, nie tyle dla oczu a z technicznego punktu widzenia. Aby obejrzeć spotkanie, czasami musieliśmy czekać trzy kolejki. Błaganie Sport Klubu, by łaskawie pokazał nasze poczynania. W międzyczasie pozostawała zawsze relacja tekstowa, ewentualnie radio, w ostateczności patrzenie na livescore'a. Mimo tego kibiców na meczach nie ubyło, kibiców w internecie także, to było coś niesamowitego i właśnie ten sezon mogę uznać za zwrotny. Moja przelotna kochanka zamieniła się w miłość na dobre i złe. Przyszedł awans w wielkim stylu, a w drużynie trzonem byli przeciętni Nolan i Barton, aczkolwiek posiadali tzw. „ząb” i serce do walki. Pomimo niekiedy złych wyników, doceniałem to, że zawsze graliśmy do końca, że była agresja i szacunek do społeczności skupionej na St James' Park. Drużyna była naszpikowana walecznością i oddaniem za czarno-białe barwy. Wykreowaliśmy niezłego napastnika, wychowanka i nową nadzieję angielskiej piłki – Andy Carrolla, którego sam wielki Alan Shearer namaścił swoim następcą, a przy hattricku Andiego liczył na trybunach pieniądze z wygranego zakładu. Pod koniec 2010 roku zawitał do nas nowy menadżer – Alan Pardew. Panował nastrój oburzenia i skandalu, po tym w jaki sposób potraktowano Chrisa Hughtona. Wyniki do końca sezonu jednak niewiele się zmieniły, a my zakończyliśmy sezon tam, gdzie zwykliśmy to robić.
Lato 2011 roku. Do klubu zostaje sprowadzony Yohan Cabaye, za śmieszne pieniądze pozyskaliśmy rozgrywającego mistrza Francji. Pozbyto się Nolana i Bartona, byłego trzonu tego zespołu. Mimo negatywnych opinii i prognoz sunęliśmy przez sezon jak lokomotywa, która nie zatrzymuje się na żadnej stacji. Geniusz Francuza i innych indywidualności dawał nam punkty. Nie można mówić, że piąte miejsce było zasługą taktyki, a był to raczej wynik dobrej gry pojedynczych piłkarzy, którzy z uporem bronili dostępu do własnej bramki. Przytoczę przykład Dannego Simpsona, który prawdopodobnie pobił rekord Premier League w ilości wybitych piłek z linii bramkowej. To było coś niesamowitego, cała drużyna, grająca nierówno i bardzo chaotycznie potrafiła wynosić pozytywne rezultaty z mekk wielkiego futbolu. Alana Pardewa okrzyknięto ojcem sukcesu, zaś Dembę Ba nowym killerem. Nie wspominając już o zabójczym duecie z Cisse, którego każde tknięcie piłki kończyło się kosmicznym golem. Takimi bramkami zaprzeczał wszelkim prawom fizyki. Na fali entuzjazmu, który panował przystąpiliśmy do nowego sezonu, który skończył się dramatem. Wyszły w nim wszystkie słabostki Alana Pardewa, a Newcastle ledwo utrzymało się w lidze. Przyczynę tej fatalnej gry można odszukać w historii transferów, których nie było wystarczająco dużo, by podołać grze na czterech frontach. Do klubu został sprowadzony Vurnon Anita, który większość czasu przesiedział na ławce rezerwowych. Wraz z rozwojem jego sytuacji w klubie zaczął być nazywany kolokwialnie „krasnalem”, ze względu na 166 cm wzrostu i mały wkład w poczynania boiskowe. Człowiekiem odpowiedzialnym za tamten tragiczny sezon był właściciel – Mike Ashley oraz nie kto inny jak Alan Pardew.
Gdy w styczniu 2013 r. zrozumiano, że z ówczesnym składem grozi klubowi powrót do piłkarskiego piekła, postanowiono jakoś załagodzić sytuację. W ciągu miesiąca do klubu zawitało pięciu francuskich graczy: Debuchy, Yanga-Mbiwa, Haidara, Gouffran, Sissoko. Zawodnicy ci byli gwarancją skoku jakościowego. Etatowy reprezentant Francji, kapitan mistrza Francji, talent i zbierający dobre recenzje - Haidra, przyzwoity i waleczny Gouffran oraz gwiazda Touluse, którą interesowało się pół Anglii. Po tak zwanej „francuskiej rewolucji” wyniki klubu z St James' Park poszybowały w górę, przykładem może być chociażby pamiętna wygrana z Chelsea. Minął miesiąc, a pomimo zaciągu niezłych graczy powróciliśmy znowu do koszmaru przegrywania. Dopóty nowi artyści z metką jakości Ligue 1 nie pojęli taktyki Alana Pardew, wszystko zmierzało w odpowiednim kierunku, choć z czasem w grze pojawiły się „balony”, powrót do gry w piłkę z epoki kamienia łupanego. Długie piłki na nie najwyższego Cisse i kompletny brak pomysłu na rozgrywanie akcji. Długą batalię o utrzymanie ostatecznie Newcastle United wygrało, zaś na stanowisku dyrektora sportowego zasiadł Joe Kiennear, który po tym, co zaprezentował swoimi umiejętnościami przeprowadzenia transferów, został nazwany clownem. Nie kto inny, niż ten fantastyczny specjalista chciał wykupić z Birmingham City zawodnika, który był tam wypożyczony z Newcastle United. Cyrk trwał w najlepsze. Jedynym transferem lata 2013 było przybycie Loica Remy'ego na zasadzie wypożyczenia, jednak umowa nie posiada zapisu o możliwości wykupu Francuza. Zawodnik, będący najlepszym strzelcem w klubie, prawdopodobnie zostanie oddany swojemu macierzystemu zespołowi z powrotem.
Sezon 2013/2014 zaczęliśmy nisko w tabeli, po porażce z Manchesterem City i remisie z West Hamem United zapowiadał się kolejny ciężki rok. W pewnym momencie jednak nastąpił przełom i Newcastle United zaczęło włączać się do walki o Ligę Mistrzów, jednak ostatecznie po porażce z Arsenalem 29.12.2013 odważne ambicje zostały zahamowane. Piłkarzom przestało się chcieć robić cokolwiek, każdy kolejny mecz to nowe upokorzenie. Klub wcielił się w rolę San Marino i stał się łatwym dostawcą punktów. Przez brak pokazania ambicji przez zarząd w zimowym oknie transferowym, większości futbolistów przestało zależeć na jakiejkolwiek grze. Ponad 50 000 ludzi zebranych na pięknym stadionie ogląda porażkę za porażką, co nowa, to w gorszym stylu. Z klubu został zwolniony Joe Kinnear, dyrektor sportowy, który wypożyczył dwóch zawodników w prawie półtora roku. Niesamowite osiągnięcie. W gronie tej dwójki znajduje się Luuk De Jong, który nie strzelił bramki od roku czasu, a pragnę nadmienić, że jest on napastnikiem. Z Newcastle pożegnał się także Yohan Cabaye, ostatnie serce, które miała ta drużyna, najlepszy pomocnik, jaki od 10 lat zawitał w północno-wschodniej Anglii. Klub zamiast odszukać następców, nie zatrudnił nawet nowego dyrektora sportowego, nie mówiąc już o jakimkolwiek transferze. Sezon na 12 kolejek przed końcem jest stracony, nie będzie bitwy o utrzymanie, nie będzie walki o europejskie puchary, pozostaje stagnacja poparta brakiem ambicji. Na domiar złego zamiast w tych pozostałych kolejkach próbować wystawiać nowych i młodych zawodników z akademii, bo i tak już nic nie osiągniemy, to Alan Pardew z uporem maniaka wystawia w pierwszej jedenastce piłkarzy, którzy zaangażowanie zostawili w szatni. Świetnym przykładem gracza, któremu zależy jest Sammy Ameobi, wygląda może komicznie, ale walecznością przewyższa największe gwiazdy klubu z Davide Santonem na czele. Włoch niegdyś lansowany na nowego Paolo Maldiniego przeżywa taki regres formy, że Alan Pardew wierzy, że kiedyś z tego, bądź co bądź, przyzwoitego zawodnika będzie gracz na miarę Phila Neville'a. Trochę degradacja, nieprawdaż? Tęsknię za zawodnikami pokroju Jamesa Percha. Początkowo Anglik grał tragicznie, strzelał gole samobójcze, z czasem jednak dostosował się do poziomu najlepszej ligi świata i był świetnym uzupełnieniem składu, zawsze można było od niego oczekiwać walki. Nic więcej od graczy Newcastle United nie oczekuję, tylko po prostu waleczności. Choćby właśnie dla ludzi skupionych na St. James' Park, którzy ciągle pokładają nadzieje w zmiany na lepsze.
Właściciel klubu traktuje futbol jak biznes, Newcastle przypomina sklep z półkami wystawowymi najwyższej jakości. Myślę, że zawodnicy pokroju Tima Krula, czy Cheicka Tiote spokojnie poradziliby sobie w najlepszych zespołach Europy. Tak się stanie, jeśli do klubu wpłynie odpowiednia oferta. Z pasji, jaką jest piłka nożna Mike Ashley zrobił przedsiębiorstwo, które ma zarabiać dla właściciela złote monety. Miliarder powinien nie zapominać, że futbol to coś więcej, niż pieniądze. Każdy klub tworzą kibice, co będzie, jeśli ich zabraknie? U steru tego żałosnego cyrku stoi Alan Pardew, człowiek, który zniszczył kreatywność i umiejętności Hatema Ben Arfy. Gwiazdor Sissoko jakby tragicznie nie grał, zawsze będzie w wyjściowej jedenastce. Najlepszy w meczu z Norwich City – Sammy Ameobi zostaje zdjęty z boiska po 45 minutach. Idiotyczne decyzje trenera, jak wystawianie Cisse na skrzydle, czy Santona w środku pomocy przeciwko Chelsea tylko pogłębiają już i tak głęboki dół wykopany przez ostatnie półtora roku. Była ogromna szansa na zmianę ku lepszemu, ale została stracona. W lato przyjdzie do Newcastle kolejny wagon Francuzów zebranych z targu pod wieżą Eiffla, a za rok zostaną sprzedani z zyskiem. Biznes się kręci, futbol umiera.
Autor: Cezary B.
Autor: Cezary B.