"Waldek King" na tronie? I bardzo dobrze!

2012-07-10 14:15:12; Aktualizacja: 12 lat temu
"Waldek King" na tronie? I bardzo dobrze! Fot. Transfery.info
Tomasz Gadaj
Tomasz Gadaj Źródło: Transfery.info

Śmieszą mnie głosy przeciwko kandydaturze Waldemara Fornalika na selekcjonera reprezentacji Polski. Powinniśmy się cieszyć, gdyż po raz pierwszy od bardzo dawna drużynę narodową obejmuje trener będący aktualnie na fali wznoszącej.

Kadra narodowa to najważniejsza drużyna dla polskiej piłki, dlatego jej prowadzenie powinno się powierzać osobie w danym okresie najbardziej odpowiedniej. Proste i logiczne, zdaje się. Oczywiście, posada trenera klubowego i selekcjonera różnią się znacznie pod względem stylu pracy, metod, czy prestiżu. Prowadząc reprezentację nie ma możliwości kupienia sobie gracza na newralgiczną pozycję. Trzeba wybierać z tego, co się ma lub z tych ludzi, których można naturalizować (idąc przykładem Franza Smudy). A, czy przypadkiem w biednym Ruchu Chorzów, który z sukcesami prowadzi (prowadził?) Fornalik, nie ma czasem swoistej selekcji? 49-latek musi bazować na graczach regionalnych, tanich lub z kartami zawodniczymi w reku. To były asystent Oresta Lenczyka „wyselekcjonował” do polskiej piłki Maciejów Sadloka i Jankowskiego, Artura Sobiecha, czy Arkadiusza Piecha.

Jesteśmy świadkami decyzji bez precedensu. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wybrano kogoś, kto jest na topie. Kogoś, kto ciężką pracą wybił się i pnie ku górze. Przytoczę ostatnich selekcjonerów i ich dorobek przed nominacją, by lepiej zobrazować Wam kontrast z Fornalikiem (w nawiasach lata sprawowania funkcji trenera kadry):

Franciszek Smuda (2009-2012) – w XXI wieku „Franz” sięgnął tylko po Puchar Polski z Lechem Poznań. Nie udało się zdobyć żadnego z zapowiadanych przez trzy lata „majstrów”, pomimo dysponowania potężnym w skali krajowej składem oraz budżetem. To, czego Smudzie nie udało się zrobić w trzy sezony, wykonał Jacek Zieliński w 12 miesięcy.

Stefan Majewski (2009) – tu chyba komentarz jest zbędny.

Leo Beenhakker (2006-2009) – Pan od „international level” to najciekawszy z omawianych  trenerów.  Przybył nad Wisłę w glorii cudotwórcy, który doprowadził Trynidad i Tobago do mundialu w Niemczech. Niewątpliwy sukces został wyidealizowany, gdyż sympatyczni kopacze z Karaibów z ogromnym trudem przeszli eliminację w słabiutkiej strefie CONCACAF, a w barażach do mistrzostw w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach pokonali niezbyt potężny Bahrajn. Nie licząc pracy z ziomkami Dwighta Yorke'a, ostatnim triumfem 64-letniego wówczas Holendra było mistrzostwo Holandii z 1997 roku. Na przykładzie Beenhakkera widać jednak, jak piłka klubowa różni się od reprezentacyjnej. 'Don Leo” słynie również z tego, że prowadząc jedną z najsilniejszych reprezentacji Holandii w historii, nie był stanie wygrać ani jednego meczu na mistrzostwach świata w 1990 roku. Nawet z Egiptem.



Paweł Janas (2002-2006) – dwukrotny mistrz Polski z Legią, ćwierćfinalista Ligi Mistrzów z tą drużyną. Działo się to siedem lat przed objęciem kadry. Wcześniej „Janosik” opiekował się reprezentacją olimpijską, zapamiętaną z lania jakie zaserwowała jej odpowiedniczka z Anglii. Po wrażeniach z tego spotkania, Janusz Wójcik kilka dni później wystawił przeciwko dorosłej kadrze „Synów Albionu” siedmiu obrońców. Siódemka nie okazała się szczęśliwa. No chyba, że dla Paula Scholesa, który w tamtym spotkaniu z 1999 roku zaliczył hattricka.




Zbigniew Boniek (2002) – przed epizodem z kadrą, jako trener pracował tylko w kliku słabych, włoskich klubach na początku lat 90'.

Jerzy Engel (2000–2002) – nim objął kadrę, którą doprowadził do pierwszego od 16 lat awansu do wielkiego turnieju, ostatni sukces jako trener zaliczył dekadę wcześniej, zdobywając krajowy Puchar Cypru. Wówczas jednak tamtejsza liga była na wpół amatorska, w przeciwieństwie do dzisiejszej. Co prawda w CV Jerzy Władysław może sobie dopisać mistrzostwo Polski z Polonią Warszawa, ale 60-latek z „Czarnymi Koszulami” w zwycięskim sezonie 1999/2000 przepracował tylko kilka miesięcy.

Wcześniejszych selekcjonerów nie ma co już przywoływać, choć zarówno Janusz Wójcik i, tym bardziej, Antoni Piechniczek nominowani byli bardziej za wcześniejsze zasługi, niż aktualne osiągnięcia.

Waldemar Fornalik nie ma na swoim koncie trofeów z Ruchem Chorzów. Osiągnął jednak wyniki ponad stan, cały czas rozwijając zespół, który jeszcze kilka lat temu był chłopcem do bicia dla drużyn ekstraklasy oglądających dziś plecy "Niebieskich". Nie potrzeba nam trenera o przebrzmiałej sławie, który coś osiągnął kilka, czy kilkanaście lat temu. Nie potrzeba nam gwiazdora, co to „poustawia zespół w pięć minut” lub jedyną taktyką będzie „kiełbachy w górę i do boju”. W obecnej sytuacji, gdy Polska na futbolowej mapie jest prowincją, niezbędny jest człowiek twardo stąpający po ziemi. Ciężko pracujący, który potrafi maksymalnie wykorzystać dany potencjał ludzki, nawet gdy nie jest on najlepszej jakości. Który nie będzie oznajmiał, że jedziemy po mistrzostwo świata. Bo, nie oszukujmy się, Polska wśród reprezentacji to taki Ruch Chorzów. Zespół, który kiedyś znaczył bardzo wiele, a teraz każdy sukces jest przyjmowany jako zaskoczenie.

Dajmy Waldkowi czas. I zaufanie.