Zmiana i odmiana - wszystkie zasługi Tadeusza Pawłowskiego
2014-10-22 12:50:34; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Po ostatnich występach Śląska Wrocław coraz odważniej mówi się, że to najładniej grający zespół w Polsce - z pomysłem na rozegranie, na wychodzenie spod pressingu, z dynamiczną wymianą pozycji w ataku.
Ogromna w tym zasługa Tadeusza Pawłowskiego - trenera, na którego wszyscy początkowo patrzyli z przymrużeniem oka, a którego teraz wymienia się wśród najlepszych w Polsce. Przemiana, jaka dokonała się w Śląsku od kiedy „Teddy” jest u sterów. Wcześniej - mało kto poza Austrią o nim słyszał. Tam jednak spokojnie wyrabiał sobie kolejne papiery trenerskie, będąc jednocześnie bardzo cenionym za pracę z młodzieżą. Teraz należy do szeregu jego zasług dodać znakomite prowadzenie wrocławskiego zespołu, który ogląda się z największą przyjemnością i na którego mecze - czy ma grać z Legią, czy z Piastem, czy z Koroną Kielce - czeka się z niecierpliwością.
To, co zasługuje na uwagę, to zmiana, jaką Śląsk przeszedł przez nieco ponad rok. W meczu wygranym 3:0 z Piastem w ten weekend w składzie Śląska wystąpiło ledwie dwóch zawodników, którzy zagrali także w jednym z najlepszych polskich meczów w pucharach ostatnich lat, a więc w zwycięskim wyjazdowym remisie 3:3 z Club Brugge.
Club Brugge - Śląsk Wrocław 3:3 - skład Śląska (wielkimi literami zawodnicy, którzy zagrali też w pierwszym składzie z Piastem):
Śląsk Wrocław - Piast Gliwice 3:0 - skład Śląska (wielkimi literami zawodnicy, którzy zagrali też w pierwszym składzie z Club Brugge):
Ba, gdy w Bruggii zachodzili w głowę, jak zespół z Polski mógł tak brutalnie ich zweryfikować, Pawełka, Celebana, Zielińskiego, Danielewicza, Machaja, Hateleya, Picha i Flavio nie było jeszcze nawet we Wrocławiu. W nieco ponad pół roku pracy Pawłowski ulepił swój autorski zespół, nauczył Śląsk żyć bez Marco Paixao, sprawił, że jego brat, Flavio, ale także Robert Pich, Lukas Droppa, Tomasz Hołota, Mateusz Machaj czy Paweł Zieliński zostali wiodącymi postaciami T-Mobile Ekstraklasy na swoich pozycjach, choć wcześniej skazywano ich na wieczną przeciętność.
Największą zasługą jest jednak - a jakżeby inaczej - przywrócenie do żywych Sebastiana Mili, którego przecież wydawało się skreślił na dobre, publicznie wywlekając jego sporą nadwagę. Nie. Pawłowski wiedział, że tylko taki przekaz wstrząśnie jego zawodnikiem. Że to go zmotywuje do pracy nad sobą, do dojścia do dyspozycji życia w wieku 32 lat. Jemu zwycięstwo z Niemcami zawdzięczamy w nie mniejszym stopniu, niż samemu Mili.
Patrzę raz jeszcze na te dwie jedenastki. I widzę ogromną, tytaniczną pracę człowieka, który w skromnych warunkach, nie przystających do tych, jakie panują choćby w Warszawie czy Poznaniu, stworzył zespół grający jak równy z równym z Legią i tworzący z nią widowisko sezonu przy Łazienkowskiej. Który wypucował na błysk zaśniedziałą tablicę z napisem „Twierdza Wrocław”. I nabieram do niego niebywałego szacunku. Bo przy tym wszystkim wydaje się być człowiekiem tak przystępnym, że zwyczajnie nie sposób go nie lubić.