„After w klubie? Ktoś wyciąga piłkę i zaczyna się zabawa” [WYWIAD]

2017-01-13 17:47:55; Aktualizacja: 7 lat temu
„After w klubie? Ktoś wyciąga piłkę i zaczyna się zabawa” [WYWIAD] Fot. Transfery.info
Mateusz Michałek
Mateusz Michałek Źródło: Transfery.info

Michał Rycaj jest jednym z najlepszych polskich freestylerów. Tytuły mistrza Polski, dwukrotnie (2013 i 2015) zdobyte mistrzostwo świata, ostatnio triumf na World Tour F3 w Melbourne... Z piłką potrafi niemal wszystko. Zapraszamy na rozmowę!

Jest coś, czego nie potrafiszzrobić z piłką? Słyszałem, że nie.
MICHAŁ RYCAJ:
Wielerzeczy! Pewnie zdecydowanie więcej niż tych, które potrafię znią zrobić.

Masz na myśli jakieś najtrudniejszetricki?
Masa kombinacji niezostała jeszcze na dobre odkryta i póki co znajduje się wyłączniew mojej głowie. Mojej i oczywiście wielu innych freestylerów.Niektóre są dla mnie nie do zrobienia. Moją piętą achillesowąjest na przykład akrobatyka. Nie mam dobrze opanowanych ruchówakrobatycznych, jak stanie na rękach czy salta. Trochę mnie toogranicza. Zresztą, znalazłoby się tego więcej.

Pracujesznad tym? Czy jednak głównie skupiasz się na szlifowaniu swoichnajmocniejszych stron?
Staramsię znajdować kompromis. Wiadomo, że trzeba szlifować to, w czymjest się najlepszym i próbować wchodzić na jak najwyższy level.Jest to jednak pewna strefa komfortu, a z niej mimo wszystko trzebawychodzić i pracować również nad słabszymi stronami. Lub poprostu uczyć się nowych rzeczy.

Sięgasz jeszczepamięcią do swoich freestylowych początków? To był 2006 rok,minęło więc mnóstwo czasu. Dalej siedzi w tobie ta sama zajawka?
Zajawka dalej jest silna,może nawet silniejsza. Pewne rzeczy jednak się pozmieniały i mająinne kolory. Kiedyś wszystko było o wiele bardziej idylliczne.Mówię chociażby o swoich freestylowych marzeniach, oczekiwaniach,ludzi, których nie znałem, a bardzo chciałem poznać... Nawszystko patrzyło się w różowych okularach. W momencie gdyosiągnąłem szczyt dziecięcych marzeń, przyszło pewnerozczarowanie. Wszystko dlatego, że moje oczekiwania były niecoinne. Ta pasja dalej we mnie jest, ale nieco inna. Oparta bardziej narzeczywistości.

Co najbardziej cięrozczarowało?
Myślałem naprzykład, że zdobywając tytuł mistrza świata, w moim życiupojawią się fajerwerki. Że z w jednej chwili stanę się kimśzupełnie innym. Takie gówniarskie oczekiwanie. Oczywiście,sięgnięcie po mistrzostwo było genialnym uczuciem, ale jeślichodzi o jakieś życiowe wartości, sama wygrana niosła ich za sobąniewiele. Dążenie do tytułu mistrza świata to taki egoistycznyakt. I na początku jest to bardzo przyjemne, gdy wszyscy mówią ci,że jesteś najlepszy. Po jakimś tygodniu czy dwóch kurz jednakopada, a ty myślisz sobie: - To już wszystko? Tyle?

Niemyślisz, że w jakimś stopniu wpływ na to ma niewielka popularnośćfreestyle'u w naszym kraju?
Miałemna myśli bardziej psychologiczną stronę tego wszystkiego, ale tenfakt rzeczywiście może mieć na to wpływ. Jest mnóstwo gości,którzy wygrywali i dalej wygrywają najważniejsze turnieje - ŁukaszChwieduk, Szymon Skalski... Wygrywamy mistrzostwa świata, ale wporównaniu do innych sportów nie ma nas na salonach. Cały czas tobardziej underground.


Pytałemo najmłodsze lata. Podobno pierwsze „dookoła świata” zrobiłeśpo godzinie trenowania.
Wieszco, nie pamiętam. Ale to bardzo możliwe. Na pewno było tak, żewyszedłem ćwiczyć zaraz po obejrzeniu pierwszych filmików.

Itak już zostało?
Napoczątku traktowałem to bardzo z dystansem, bardziej jakofreestyle-hobby. Treningi nie miały żadnego schematu. Po prostuwychodziłem na podwórko wtedy, kiedy chciałem. Albo kopałem wdomu. Były potłuczone żyrandole, ale to raczej standard. Rodziceszybko się przyzwyczaili. Dopiero z czasem zacząłem podchodzić dotego inaczej, zdecydowanie bardziej poważnie. Wiązało się tooczywiście z pierwszymi niezłymi miejscami na zawodach.

Byłjakiś aspekt, na którym zawsze zależało ci najbardziej,występując na turniejach?
Dotej pory zależy mi przede wszystkim na tym, żeby przedstawiać cośswojego. Celem moich występów na każdym turnieju było i jestpokazywanie nowych rzeczy. To właśnie możliwość kreacji jestrzeczą, która zawsze najbardziej podobała mi się w tym sporcie.Ona trzymała mnie przy nim przez tyle czasu i pewnie jeszcze długopotrzyma.

Myślałem, że wspomnisz coś o muzyce.To twoja druga pasja. Większość zawodników chyba nie zwraca nanią tak wielkiej uwagi jak ty?
Muzykajest dla mnie szalenie ważna, ale znam wielu freestylerów, którzypod względem muzykalności prezentują jeszcze wyższy poziom. Samcały czas czuję się w tej kwestii amatorem. Niezwykli sąJapończycy. Oni bardzo mocno stawiają na muzyczną improwizację.Jestem przy nich pryszczem. Aczkolwiek nie ukrywam, że moja pasja doniej, m.in. umiejętność gry na gitarze, pomaga w tworzeniuchoreografii. Pokazy, które prezentuję na przeróżnych eventach,wykonuję na przykład do swojej muzyki.


Jakiś czas temu mówiłeś, żerobisz sobie przerwę od większych zawodów. Tymczasem ostatniowygrałeś F3 World Tour w Melbourne. Leciałeś napewniaka?
Wygrywającmistrzostwo świata w 2015 roku, faktycznie zrobiłem sobie przerwę.W sumie trwała ponad rok. Po niej najpierw były zawody pucharowe wCalgary. Nie ma co ukrywać, kilkumiesięczna pauza zrobiła swoje,bo byłem kompletnie niezgrany ze sceną. Poszło jednak nieźle. Wpierwszej rundzie pokonałem jednego z faworytów. W ósemce, bo wtych turniejach bierze udział 16 zawodników, trafiłem z kolei naAndrewa Hendersona...

...Twojego największegorywala.
Już od kilku latmocno ze sobą rywalizujemy. Raz wygrywam ja, raz on... Wtedy obu namjednak nie poszło. To była bardzo słaba bitwa, obaj chybazestresowaliśmy się tym, że spotkaliśmy się po tak długimczasie (śmiech). Koniec końców, wygrał on. Miesiąc późniejodbyła się wspomniana impreza w Australii. I znowu spotkaliśmy sięz Hendersonem w ósemce, ale tym razem ja byłem lepszy. Wcześniejpokonałem jeszcze wspomnianego Skalskiego, a później - Chwieduka.W finale udało mi się pokonać Kolumbijczyka.


Opowiedz o tej swojej rywalizacji zHendersonem.
Możnapowiedzieć, że urosła już do miana legendarnej (śmiech). Niejest tak, że za sobą nie przepadamy. Lubimy się, ale w każdymnaszym kontakcie jest właśnie jakiś element walki. I dla mniesamego jest to bardzo fajne.

Sporej liczbie kibicóww pamięci zapadła szczególnie wasza walka z 2012 roku.
Tobył finał mistrzostw świata. Wygrał go. Pojedynek był jednakstrasznie wyrównany i wynik wzbudził kontrowersje u częścikibiców. Można powiedzieć, że to właśnie od bitwy na dobrerozpoczęła się nasza rywalizacja. Ale podkreślmy - to wszystkojest bardziej podkręcane przez innych niż nas samych.

Tochyba w tym pojedynku po raz pierwszy zrobiłeś ten trick zezdjęciem buta?
Trzymałemto na czarną godzinę, specjalnie na sam finał. Zdecydowałem sięna niego w zasadzie w samej końcówce. No i wyszło.

Zawszemasz takie bomby na specjalne okazje?
Wszystkozależy od tego, jak układa się pojedynek. Jeśli czuję, żeprzegrywam, a do końca zostają sekundy, ryzykuję. Staram sięrobić wtedy rzeczy, których z reguły nie wykonuję za pierwsząpróbą na treningach. Stawiam wszystko na jedną kartę - razwychodzi, a raz nie.

Częściej wychodzi.
Nowychodzi (śmiech). Oczywiście zdarzają się też wpadki, ale tocharakterystyczne dla tego sportu. Nie zawsze jesteś w staniewszystko kontrolować. Możesz trenować trick przez kilkanaściemiesięcy, a gdy przychodzi co do czego, po prostu nie wychodzi.


Potym co mówisz można wywnioskować, że ważna we freestyle'u jeststrategia.
Bardzo ważna,szczególnie właśnie podczas pojedynków. Samo ułożenietrzyminutowego układu na każdą walkę też jest oczywiście sztuką.Zdecydowanie większą jest jednak pokazanie różnorodności i zakażdym razem prezentowanie czegoś innego. Po tym można właśniepoznać klasę freestylera, że nie ma sztywnego pokazu, ale myśli ima szeroki wachlarz tricków.

Niezapomnianą walkęjuż znamy. A jesteś w stanie wybrać tytuł, z sięgnięcia poktóry jesteś najbardziej zadowolony?
Szczerzemówiąc, wybrałbym zwycięstwo w Melbourne. Ja do tej pory niewiem, co tam się do końca wydarzyło. Przed turniejem nie skupiałemsię mocno na treningach fizycznych. Postanowiłem bowiem całkowiciezmienić swoją strategię, wyrzucić obsesyjną myśl o wygrywaniu.Zabrzmi to banalnie, ale najzwyczajniej w świecie chciałem cieszyćsię freestylem. Starałem się rozwinąć wewnętrznie, zacząłemmedytować... To wszystko doprowadziło mnie do takiego stanu, że wAustralii poczułem, że mogę zrobić swojego maksa. Byłem nawet wszoku, co udawało mi się robić i jak wielka była moja pewność.Dodajmy, że nigdy nie miałem tak ciężkich przeciwników naprzestrzeni całego turnieju, jak właśnie w Melbourne.

Skądw ogóle taka zmiana?
Zrozumiałem,że gdy ktoś obsesyjnie skupia się na osiągnięciu danego wyniku,to paradoksalnie oddala się od celu. Trzeba cieszyć sięteraźniejszością i samym dążeniem do niego. To oczywiście niedaje gwarancji wygranej, ale działa na człowieka lepiej niżwybieganie w przyszłość. W tym przypadku kompletnie gubi sięfrajdę, która jest paliwem napędzającym rozwój. Nie tyczy sięto oczywiście wyłącznie freestyle'u, ale każdego sportu.

Ty ją w pewnym momenciezgubiłeś?
Ogólnie po 2013roku nastąpił pewien kryzys. W pewnym momencie wygrywałemwszystkie turnieje po kolei i po prostu poczułem się przesyconywynikami. Coś wtedy uleciało. Podchodząc do kolejnych imprez,czułem ogromną presję, żeby utrzymać się na szczycie. Przebiłaona balonik i frajda uleciała. Z czasem wpływało to na mnie corazgorzej, bo nawet czując, że mogę dalej wygrywać, przestałem torobić. Bywałem drugi, trzeci, czwarty, ale nie pierwszy. Tak byłow zasadzie przez cały 2014 rok. Po zrobieniu sobie przerwy,pierwszym turniejem, na którym wystartowałem były mistrzostwaświata 2015, które wygrałem. Już wtedy podchodziłem do tegowszystkiego podobnie jak teraz w Melbourne.


Stresujesz się w ogóle jeszczeprzed walkami?
Pewnie.Sztuką jest sobie z tym radzić.


Masz jakieś sposoby?
Niemam czegoś konkretnego, bo każde zawody są inne. Ale nie jest tak,że startując już tyle lat, kompletnie przestałem się stresować.Stres występuje nawet przed walkami z teoretycznie słabszymirywalami. Ale to chyba dobra oznaka. Oczywiście wtedy, gdy nie jestkompletnie paraliżujący.

Teraz przyszło mi dogłowy. Walczyłeś kiedykolwiek, nawet na podwórku, z kimś pokilku głębszych, wypitych właśnie na odstresowanie?
Jeszczenie (śmiech).

Ale afterparty po zawodach zawszejest?
Oczywiście. W końcujesteśmy tylko ludźmi. Grunt, żeby bawić się z umiarem.

Walczycie na nich?
Zdarzająsię spontaniczne akcje. Jesteśmy sobie na afterze w klubie, aż tunagle ktoś wyciągnie piłkę z plecaka i zaczyna się zabawa.Zamiast tańczyć, ludzie ustawiają się wtedy w kółeczku. Wchodząpo kolei do środka i pokazują, co potrafią.

Występyna zawodach i pokazach - twoje podejście do nich bardzo sięróżni?
Jasne. Naturniejach idziesz na całość i pokazujesz 100 procent swoichmożliwości. Ryzykujesz - o czym już mówiłem. Pokazy, które mająwywołać określone emocje u publiczności, są bardziejzachowawcze. Trzeba dobierać stosunkowo proste, ale efektownetricki, które sprawią, że publika zareaguje z entuzjazmem. Naturniejach idzie się na maksa.



Maszjakiś pokaz, który zapamiętasz już do końca życia?
Pewniepółfinałowy występ na żywo w „Mam Talent”. O, wtedy złamałemzasady dotyczące robienia pokazów, które wymieniłem. Postawiłembowiem na rzeczy efektowne i zarazem bardzo trudne. Chciałem właśniepokazać, że taki występ nie musi być oparty na prostocie. Żemożna robić rzeczy trudne i piękne. No i nieźle sięwpakowałem...

Ale wyszło świetnie. Koniec końcówbyłeś zadowolony ze swoich występów w programie?

Jak najbardziej.

Nie miałeś hamulców, żeby tam pójść?
Miałem.Chciałem jednak spróbować swoich sił. Choreografia, którąopracowałem, pomogła mi wejść do wspomnianego półfinału. Iwtedy... pojawiły się jeszcze większe wątpliwości. Nie chcę zabardzo wgłębiać się w ten temat. Ostatecznie byłem zadowolony,choć jakbym miał jeszcze raz wystąpić w jakimś talent show, napewno bym się nie zdecydował.

Nie wchodząc w szczegóły,pewnie inaczej wyobrażałeś sobie pewne rzeczy?
Tak...Telewizja rządzi się swoimi prawami. Byłem przekonany, żedoskonale o tym wiem, ale jednak pewne rzeczy mogą jeszcze bardziejzaskoczyć.

Byl mały żal do jurorów, którzyzdecydowali, że nie wszedłeś do wielkiego finału?
W żadnymwypadku. Szczerze mówiąc, cieszyłem się, że tak to sięskończyło. Nie widziało mi się tworzenie naprawdę dobrejchoreografii w dwa tygodnie, bo tyle czasu dzieliło mój odcinekpółfinałowy z wielkim finałem. Scenariusz ułożył sięidealnie. Zostałem doceniony przez widzów i to mi wystarczyło. Samteż byłem dumny z tego, że pokazałem freestyle od takiej, a nieinnej strony.

W środowisku freestylowym od dawna jesteświelką gwiazdą. „Mam Talent” otworzył kilka nowych drzwi?Stałeś się bardziej popularny?
Program na pewno nie ma jużtakiej siły jak w pierwszych edycjach. Zdawałem sobie więc sprawęz tego, że może nie być aż tak spektakularnie jak choćby zKrzyśkiem Golonką, ale coś na pewno się zmieniło i sporozyskałem. Wykorzystałem to m.in. do założenia swojej freestylowejszkółki w Zamościu.

Nie wkurzały cię komentarzeporównujące do Golonki? Kiedyś chyba nawet występowaliście zesobą w duecie?
Tak było, do dzisiaj jesteśmy zresztądobrymi kolegami. Wiem, że pojawiały się takie głosy, ale niezwracałem na to uwagi.



Codo jurorów - też jesteś sędzią na zawodach. Czujesz presję,oceniając często swoich kolegów?
Pewnie, że tak. Jakiśczas temu opracowałem sobie taki własny system oceniania. Topoważna sprawa. Chłopaki bardzo się starają, częstoprzyjeżdżając na zawody z odległych zakątków świata. Jest tostres. Co prawda innego rodzaju niż ten przed własnymi występami,ale trzeba szanować wysiłek zawodników, których się ocenia.


Ponad trzylata temu zasiadałeś w jury jednych zawodów z Marco Materazzim.
Niestety nie było możliwości, żeby dłużej porozmawiać.Na samym początku odbyło się spotkanie arbitrów, w którym niewziąłem jednak udziału. Później sędziowaliśmy i jakoś niebyło okazji. Trzeba jednak dodać, że tamte zawody - Red BullStreet Style w Tokio wygrał Szymon Skalski.

Zwracaszjeszcze uwagę na to, że większość turniejów z najwyższej półkijest organizowana w fajnych dla oka, egzotycznych miejscach?
Prawdęmówiąc to jedna z najlepszych rzeczy, jaką zawsze serwowałfreestyle. Cały czas można poznawać nowe miejsca. Ostatnio miałemna przykład przyjemność sędziować w kolumbijskiej Bogocie.Wiadomo, że te wyjazdy łączą się z pracą, ale zawsze możnawygospodarować trochę czasu na jakąś świetną przygodę.


Kolumbiajest twoim numerem jeden?
Pewnie jest w czołówce, aleolbrzymi sentyment mam do Nowego Jorku i Los Angeles. To dwa miasta,które w pozytywny sposób zniszczyły mi mózg. Nie mogę siędoczekać, gdy do nich wrócę. Kupiłem sobie zresztą już bilet doNowego Jorku. Lecę tam w maju.

Są miejsca, którychjeszcze nie odwiedziłeś, a bardzo chciałbyś to zrobić?
Napierwszym miejscu jest obecnie chyba Rio de Janeiro. Najfajniejszejest to, że wiele miast, które wcześniej były numerami jeden,zostały już przeze mnie odwiedzone. Choćby właśnie Nowy Jork,Los Angeles czy Tokio.

Niedawno byłeś też w Meksyku.Występ w największej stacji telewizyjnej w kraju, TV Azteca, działana wyobraźnię.
Wszystko odbyło się przy okazjisędziowania na jednym z tamtejszych turniejów. Sam pokaz wtelewizji był dość kameralny...

...Co powiesz o niej samej? Różniłosię to z tym, czego doświadczyłeś przy „Mam Talent”?
Największąróżnicą było chyba to, że nie przywiązują tam takiej uwagi doszczegółów jak u nas. Było bardzo przyjemnie. Generalnie trzebapodkreślić, że w Meksyku freestyle jest szalenie popularny.Najlepszych zawodników śmiało można nazwać celebrytami.

Czylimożesz im troszeczkę pozazdrościć.
Wżadnym wypadku (śmiech). Super, że w jakimś kraju to się takdobrze przyjęło. Byłem w szoku, że ludzie, którzy nie byliściśle związani ze środowiskiem, wiedzieli, że w 2015 rokusięgnąłem po mistrzostwo. Właściwie większość freestylerówjest tam bardziej znana niż w swoich krajach.



WPolsce ludzie zaczepiają cię na ulicy?
Wzasadzie tylko w moim Zamościu. Gdy gdzieś wyjeżdżam, zdarza sięto bardzo rzadko.

Powiedz na koniec coś więcej oswojej szkółce. Jak to wynikło?
Generalniepomysł kiełkował przez dłuższy czas. Ostatecznie w kwietniuzeszłego roku akademia została otwarta. Jaki jest mój cel?Chciałbym przekazać swoje 11-letnie doświadczenie młodszemupokoleniu. W pewnym momencie stwierdziłem po prostu, że warto tozrobić. Wszystko oparłem oczywiście na pewnych strukturach.Uczniowie mogą zdobywać kolejne „stopnie wtajemniczenia”, dotego są zawody, dyplomy. Ważny jest przede wszystkim szacunek doinnych, chęć rozwoju i oczywiście poziom techniczny. Na pucharakademii składa się sześć turniejów, które rozgrywane są raz wmiesiącu. Chłopaki przychodzą, rywalizują, zdobywają kolejnepunkty... Wielki finał rozegrany zostanie w marcu.

Widziszw nich trochę siebie za młodu?
Mimowszystko ciężko o podobieństwa. Freestyle się strasznie zmienił,jest naprawdę wiele ścieżek rozwoju i niektóre rzeczy robione sązupełnie inaczej niż wcześniej. Kiedyś to było bardziejmagiczne, a teraz - choć dalej to piękny sport - wszystkie karty sąw zasadzie odkryte.

Jesteś zadowolony zzainteresowania?
Jaknajbardziej. Nie spodziewałem się, że nagle pojawi się tyle osób,chcących uczęszczać na zajęcia. Tym bardziej, że Zamość jeststosunkowo małym miastem. Obecnie mam pod opieką 25 chłopców. Alewszystko i tak jest w etapie rozwoju. Mam jeszcze sporo asów wrękawie.

Pewnie będziesz dumny, gdy któryś ztwoich podopiecznych pójdzie twoim śladem i sięgnie po mistrzostwoświata.
Już jestem z nichdumny. Wielu dokonało spektakularnych przemian, przełamując swojefizyczne bariery. To naprawdę sprawia radość.