ENGEL: Zahavi zawsze interesował się polskim futbolem
2018-03-01 17:03:07; Aktualizacja: 6 lat temu Fot. Transfery.info
Pini Zahavi nie jest zwykłym pośrednikiem piłkarskim. To superagent. Od niedawna reprezentuje interesy Roberta Lewandowskiego. O jego charakterze i związkach z Polską opowiada nam Jerzy Engel.
W 2004 roku nowy agent Roberta Lewandowskiego przyjechał do Warszawy z pomysłem stworzenia w niej wielkiego klubu piłkarskiego. Jak zareagował oglądając stadion na ulicy Konwiktorskiej? Dlaczego proponowane 150 milionów dolarów nie wystarczyło do sfinalizowania transakcji? Jak ówczesny dyrektor sportowy Polonii nie potrafi wskazać mu zawodnika wartego od pięciu do dziesięciu milionów dolarów? Dlaczego Zahavi tak bardzo chciał reprezentować polskiego piłkarza i czemu padło na... Sebastiana Olszara? I czy słynny menadżer to naprawdę dżentelmen? Na te i na inne pytania odpowiada w rozmowie z nami, były selekcjoner reprezentacji Polski i dyrektor sportowy Polonii Warszawa, Jerzy Engel.
***
Poznał pan Piniego Zahaviego?
Oczywiście. Do Polonii przyprowadził go Wiesław Wieczorek, wówczas działacz Polskiego Związku Piłki Nożnej. Pewnego razu skontaktował się ze mną i powiedział mi, że ma do czynienia z grupą poważnych osób, które chcą zainwestować w polski futbol i stworzyć w Warszawie klub na wysokim poziomie. Od razu zaznaczył, że próbowali w Legii, ale tam nie udało im się nikogo namówić, więc zainteresowali się Polonią, w której byłem dyrektorem sportowym. I tak mieliśmy okazję się poznać.
I jakie zrobił na panu wrażenie?
Bardzo ciepły i serdeczny facet. Do tego rzeczowy.
Harry Redknapp powiedział o nim kiedyś: „To dżentelmen. Agenci mają straszną reputację, ale on jest naprawdę porządnym człowiekiem”.
To dystyngowany starszy pan, który wie, jak trafić do człowieka. Nie jest pozbawionym emocji inwestorem, posługującym się okrągłymi zdaniami. Skutecznie trafia do rozmówców tym, że jest otwarty i naprawdę sympatyczny.
Znam wielu agentów i często są to ludzie bezczelni lub niesamowicie pewni siebie. Pini Zahavi taki nie jest. Spokojnie wyraża swoje zdanie, a przy tym potrafi słuchać. Nie uważa się za eksperta w każdej dziedzinie, podpytuje, szuka referencji ekspertów i dopiero wtedy podejmuje decyzje. Nikt nie określi go jako aroganckiego. Jego wielki atut stanowi fakt, że nie budzi prawie żadnych negatywnych emocji. Nie jest ani zbyt wyluzowany, ani zbyt zdystansowany. Po prostu kulturalnie normalny.
W Anglii mówią, że to „a man who can get things done”.
Wie pan, na poziomie Zahaviego znam jeszcze trzech-czterech agentów i jest coś, co ich łączy. Klasa. Przede wszystkim klasa jako ludzi. Myślę, że na absolutnym topie światowej menadżerki utrzymuje go to, że po pierwsze jest profesjonalistą i wyrachowanym inwestorem, przewidującym rynek, a po drugie, to dżentelmen w najlepszym i najnowocześniejszym tego słowa znaczeniu. To twardy i dobry negocjator. Przecież to właśnie on robi największe transfery na świecie. Od lat.
Wracając do tematu wstępu, czyli momentu, w którym miałem okazję go poznać, to warto zaznaczyć, że Zahavi nie był sam. Do Warszawy przyjechał z nim jeszcze drugi słynny agent piłkarski, Jonathan Barnett ze Stellar Group. Wtedy ich nie znaliśmy, ale szybko sprawdziliśmy ich tożsamość i okazało się, że to bardzo wpływowi ludzie z pierwszej piątki najlepszych menadżerów świata. Reprezentowali konsorcjum Global Soccer Agency. Sam fakt, że tacy ludzie znaleźli się w Polsce i planowali rozwinąć tu swój biznes, jest niesamowity i robi ogromne wrażenie. Tym bardziej, że to był 2004 rok.
Jak wyglądała ich oferta?
Trudno mówić tu o ofercie. Oni po prostu szukali miejsca, w którym mogliby zainwestować w mocny klub piłkarski. Rozpatrywali Warszawę, która wydawała im się dobrym, ciekawym i perspektywicznym rynkiem. Rzeczywistość trochę zweryfikowała ich oczekiwania. Zahavi i Barnett najpierw odbili się od Legii, a potem przyjechali na Konwiktorską, obejrzeli stadion, zaplecze, wszystko to przeanalizowali i gremialnie orzekli, że tutaj nic wielkiego się niestety zrobić nie da. Ich zamysł na działania w Warszawie musiał więc wiązać się nie tylko z samą inwestycją w drużynę, ale też w infrastrukturę. Ale nie wypaliło i nie stworzyli tutaj swojego klubu.
Byli w stanie zainwestować w Polonię 150 milionów euro?
Widzę, że pan już z kimś rozmawiał, bo operuje pan nieprawdziwą informacją. To nie było 150 milionów euro, a 150 milionów dolarów, a to robi różnicę. W tamtym czasie, w takich transakcjach, operowało się amerykańską walutą. Ale wracając, właśnie tak wyceniono tę inwestycję, jeśli chodzi o obiekt sportowy. Barnett i Zahavi ściągnęli do Polski swoich specjalistów, którzy obeszli cały obiekt i sąsiedztwa, wszystko narysowali, powyliczali i wyszło im, że cała operacja będzie tyle warta.
Ile razy miał pan okazję spotkać Zahaviego?
Kilkukrotnie. Zahavi przebywał w Polsce dość długo, prowadził rozmowy, a potem zostawił tutaj na miejscu swoich współpracowników, żeby dalej działali. Pozostawaliśmy jednak w stałym kontakcie telefonicznym, bo żywo interesował się polskim futbolem. Pamiętam, że zadał mi kiedyś pytanie:
- Słuchaj, mógłbyś wskazać mi w Polsce jakiegoś zawodnika, który na rynku kosztowałby jakoś tak od pięciu do dziesięciu milionów dolarów?
- Mhm, raczej nie widzę nikogo takiego.
Nie byłem w stanie polecić mu absolutnie nikogo. Nic nie przychodziło mi do głowy. To były zupełnie inne czasy. Dziś pewnie byłoby inaczej, ale to był 2004 rok i w Polsce brakowało zawodników, którzy mogliby tyle kosztować. Tak czy inaczej, Zahavi i Barnett twierdzili, że w naszym kraju jest wiele wspaniałych talentów, tylko trzeba dać im odpowiednie warunki do rozwoju. I proszę zobaczyć, jak historia zatoczyła koła. Dzisiaj Stellar Group reprezentuje interesy Grzegorza Krychowiaka, a Pini Zahavi Roberta Lewandowskiego, a to dwa największe tuzy naszej reprezentacji. Doczekali się, choć musieli trochę poczekać.
Klubu w Polsce nie udało im się stworzyć, ale współpraca podobno pozostała, a agencja Zahaviego współpracowała z zawodnikami Polonii, dla przykładu z Sebastianem Olszarem.
Zahavi był bardzo otwarty na polski rynek i bardzo chciał spróbować zrobić coś z jakimkolwiek naszym zawodnikiem. Miał pomysł, żeby wypromować kogoś w angielskim futbolu. Prosił nas o pomoc. Pomyśleliśmy sobie, że jest ktoś taki, kto nieźle radzi sobie w młodzieżowej reprezentacji i ciekawie prosperuje. To był Sebastian Olszar. Wiesław Wieczorek przekazał Zahaviemu nazwisko, ja wystawiłem mu pozytywną opinię, oglądając go 2-3 razy na boisku. Agent umieścił go w Portsmouth, ale Olszar nie sprawdził się w Premiership i wrócił do Polski. Nie każdemu się udaje.
Miał pan potem jeszcze jakiś kontakt ze tym agentem?
Tylko kurtuazyjny. Czasami spotykaliśmy się na oficjalnych spotkaniach albo meczach międzynarodowych. Swojego czasu reprezentowałem UEFA na Mistrzostwach Europy, byłem obserwatorem Ligi Mistrzów i na tym gruncie zdarzyło się nam przywitać i wymienić kilka zdań.
Słusznie określa się go szarą eminencją światowego futbolu?
Myślę, że nie. Byłoby to niesprawiedliwe. To nie „szara eminencja”. Od wielu lat pracuje jako agent, jego działalność jest raczej jawna. Zarządza budżetami plejady wielkich piłkarzy, podobnie jak Stellar Group z Barnettem. Obaj na swoją potęgę pracowali wiele lat. Ale żeby było mało, to przecież Zahavi nie zajmuje się tylko piłkarzami, ale też całymi organizacjami. Nie jest tajemnicą, że to on stał za budową potęgi wielkiej Chelsea.
To dobry agent dla Roberta Lewandowskiego?
Kucharski był bardzo dobry. Czasami się o tym zapomina. Czarek ułożył jego karierę w sposób wzorcowy. Świetnie poprowadził jego przejście z lokalnego podwórka na europejskie salony. Znacznie przyczynił się do tego, że dziś mamy w naszej reprezentacji taką gwiazdę. Powtórzę, kariera Lewandowskiego do tej pory prowadzona była w sposób absolutnie perfekcyjny. Krok po kroku. Pod opieką Kucharskiego Robert stał się nie tylko wielkim piłkarzem, ale też marką.
No tak, ale Lewandowskiemu może chodzić o coś innego. Zahavi słynie z przeprowadzania wielkich, kasowych transferowych największych gwiazd. O Realu mówi się od dawna…
Nie mam pojęcia, jak to się skończy, ale… w Bayernie chyba mu odpowiada. Dobrze się tam czuje, strzela dużo, nie zacina się, jest szanowany i doceniany. Ma wyrobioną markę. A ze zmianami jest tak, że nic nie wiadomo. Zmiana klubu wcale nie musi oznaczać kroku naprzód. Tak czy inaczej, on zdecyduje, trudno zajrzeć mu do głowy. Ja tylko przypomnę, że stare piłkarskie przysłowie mówi: „Jak idzie dobrze, to nie zmieniaj”.
Rozmawiał: Jan Mazurek