GONCERZ: W pogoni za legendą Furtoka
2018-02-20 16:56:37; Aktualizacja: 6 lat temu Fot. Transfery.info
W Katowicach jest ikoną ostatnich lat, nie tak dawno był królem strzelców I ligi, ale od tego czasu strzela coraz mniej i mniej. Grzegorz Goncerz w rozmowie z nami opowiada o swoim statusie legendy klubowej i powodach gorszej dyspozycji. Zapraszamy!
Jesteś legendą GKS-u Katowice?
Absolutnie nie. To nadużycie. W długiej historii przez klub przewinęło się dużo więcej świetnych zawodników, którzy zasługują na miano legendy.
To może czujesz się chociaż ikoną ostatnich lat, bo tak mówią o tobie w klubie?
E tam, nie zamierzam się tak tytułować. Generalnie te wszystkie rzeczy i osiągnięcia przyjemnie się wspomina po latach przy kominku, natomiast w czasie kariery nikt sobie pomnika nie będzie stawiał. Dalej chcę strzelać bramki, asystować, walczyć o awans do Ekstraklasy. Dużo przede mną, a to co dokonałem do tej pory, nie ma jeszcze takiego znaczenia. Jestem nienasycony. Sporo osiągnąłem indywidualnie, byłem królem strzelców I ligi, chwalono mnie, nazywano najlepszym zawodnikiem zaplecza Ekstraklasy, ale to wszystko nie ma większego znaczenia bez sukcesu drużyny, którego w Katowicach ewidentnie brakuje.
Jesteś czwartym strzelcem w historii GKS-u.
Klub ma wspaniałą i bogatą historię, więc tym fajniej się w niej zapisać. Wiele osób wypomina mi, że większość tych bramek strzeliłem w I lidze, ale cóż, nie mam za bardzo na to wpływu. Znaczy nie, może trochę źle się wyraziłem, wiadomo, moja dyspozycja wpływa na cały zespół, ale chodzi mi bardziej o to, że strzela się tam, gdzie się gra. Co do tego rankingu, to czwarte miejsce mnie nie zadowala, a jeszcze trochę przede mną i mam nadzieję, że coś tam ustrzelę. Jana Furtoka pewnie w tej klasyfikacji nie wyprzedzę, bo sporo mi do jego legendy brakuje, ale zawsze warto chociaż spróbować gonić.
W tym sezonie coś ten pościg nie wychodzi. Na półmetku kampanii do bramki rywala trafiłeś tylko raz…
Sporo rzeczy się na to złożyło. Nie zamierzam się usprawiedliwiać. Jeden gol to wynik dużo poniżej moich własnych oczekiwań. Nie ukrywam, że jesienią byłem w dużo słabszej dyspozycji fizycznej i psychicznej po tym, jak w sezonie - 2016/17 - straciliśmy szanse na awans do Ekstraklasy, gdzie wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik, przyszła zmiana trenera, zabrano mi opaskę kapitana, zmieniła się taktyka. To wszystko rzutowało na to, że nic nie szło po mojej myśli. Sam siebie przyzwyczaiłem do lepszych występów. Mimo wszystko wierzę, że wszystkie demony, które pojawiały się w 2017 roku poszły już w niepamięć, a moja przyszłość rysuje się w jaśniejszych barwach.
Teraz pracujemy z trenerem Jackiem Paszulewiczem. Ma ciekawy pomysł na GKS. Będziemy grali ofensywniej, ładnie dla oka, ale też skutecznie. Cała drużyna ma atakować. Liczę, że ja na tym skorzystam i wrócę do formy strzeleckiej.
Zabolało odebranie opaski kapitana?
Zabolało. Oj, zabolało.
Było to w jakiś sposób argumentowane przez sztab szkoleniowy?
Piotr Mandrysz zaprosił mnie do swojego gabinetu i postawił sprawę jasno:
- Musimy spróbować czegoś nowego. Decyzja zapadła. Nie jesteś już kapitanem.
Opaskę przejął Tomasz Midzierski. I tyle. Nie zgadzałem się z tą decyzją, ale przyjąłem ją z pokorą. Tomek dostał ode mnie pełne wsparcie, pomagałem mu, nie podważałem jego pozycji, starałem się normalnie trenować, nie wpływać negatywnie na zespół, ale… to wszystko siedziało we mnie i trudno było mi od tego uciec. I nie ma tu żadnych pretensji do trenera Mandrysza. Chciał coś zmienić i zmienił. A moich osobistych smutków nie zamierzałem wylewać na forum zespołu. Zaakceptowałem stan rzeczy i normalnie pracowałem.
Czułeś za to frustrację, kiedy przesuwano cię z ataku na skrzydła albo środek pomocy?
Cieszę się, że pytasz, bo nie każdy to zauważa. To, że strzelam w ostatnich sezonach mniej bramek wynika w dużej mierze z tego, że nie jestem już nominalnym napastnikiem. Kiedy występowałem jako najwyżej ustawiony zawodnik w formacji ofensywnej, to strzelałem najwięcej goli. Z czasem kolejni trenerzy wymagali ode mnie czegoś innego i zaczęli zmieniać mi pozycję.
Denerwowało mnie to trochę, ale wiesz co, ja sukces indywidualny już osiągnąłem i z tego co pamiętam, mało kto się z niego cieszył i mało kto o nim teraz pamięta. Teraz przyświeca mi tylko sukces drużynowy. Jestem już w takim wieku, że potrafię poświęcić swoje własne ambicje jako jednostki dla zwycięstw zespołu. Niby banał, ale do tego trzeba dojść, bo naturalnym mechanizmem jest myślenie - jako pierwsze - o swoim dobrze.
Nieprzypadkowo zadałem to pytanie. Wiele osób krytykuje cię za gorszą skuteczność, patrząc tylko na suche statystyki, tymczasem faktycznie od dłuższego czasu, biegasz raczej w środkowym sektorze boiska.
Ktoś powie, że strzeliłem dwadzieścia jeden goli, potem trzynaście, następnie tylko dziewięć, a teraz mam tylko jedno trafienie. No regres. Od czasów odejścia Kazimierza Moskala się cofam pod tym względem. To niezaprzeczalne, ale trzeba patrzeć na wszystkie czynniki. Statystyki nie zawsze oddają wydarzenia boiskowe. Może być też tak, że jak przychodzi kryzys, to najłatwiej uderzyć w kogoś, kto ma najdłuższy staż w klubie. To naturalne.
Po poprzednim sezonie okrzyknięto mnie największym winowajcą i przegranym roku, a nikt jakoś nie zauważył, że miałem najwięcej trafień i asyst w zespole. Przypięto mi łatkę gościa, który nie potrafił wejść w łatkę lidera zespołu. W niektórych meczach może faktycznie tak było, ale nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Teraz trener Paszulewicz też nie przewiduje dla mnie roli wysuniętego napastnika, bo ten ma pełnić nieco inną rolę, ale właśnie kogoś ustawionego trochę dalej od bramki, ale myślę, że w nowym systemie - bardziej ofensywnym - będę miał więcej okazji do strzelenia gola.
Nie wiem, czy lubisz rozpamiętywać przeszłość, pewnie nie, ale pół roku po tym, jak zostałeś królem strzelców I ligi i byłeś w świetnej formie, miałeś kilka ofert z topowych klubów Ekstraklasy. Odmówiłeś i przedłużyłeś kontrakt w Katowicach. Może to był błąd?
Nie sądzę. Wtedy nikt się o mnie specjalnie nie zabijał. Gdybym miał podejmować decyzję po raz drugi, nic bym nie zmienił, bo wszystko było starannie przemyślane i zostałbym w GKS-ie. Może miałbym teraz więcej pieniędzy? Może podbiłbym Ekstraklasę? No tak, ale to wszystko może. Nie umiem tego teraz określić. Wtedy miało dla mnie znaczenie nie tylko własne zadowolenie, ale też sukces drużynowy. I widziałem potencjał w tamtym GKS-ie. Był trener Brzęczek, miał ciekawy pomysł, mieliśmy niezły skład i dobre perspektywy, było blisko, żeby ten upragniony cel osiągnąć, a że nie wyszło, to przecież nie dało się przewidzieć.
Lubię stabilizację. Jak prześledzi się moją karierę, to ewidentnie widać, że zależy mi na zaufaniu i poczuciu pewności w danym środowisku. W Katowicach jest mi bardzo dobrze. Nie wiem, czy gdziekolwiek mógłbym doświadczyć takiego komfortu, jaki mam tutaj. Raz jest lepiej, raz jest gorzej, ale odpowiada mi to, co tu mam, osiągnąłem i jeszcze zamierzam osiągnąć.
Będzie w końcu w tym roku awans?
Mamy siedem punktów straty do miejsc premiowanych awansem. To i dużo, i mało. Jak będziemy grać w kratkę, to możemy pożegnać się jakimkolwiek marzeniami. Co innego, jak złapiemy wiatr w żagle i zaczniemy seryjnie wygrywać. Wtedy te siedem punktów to tyle co nic. Kwestia kilku kolejek. Jak będzie? To sport. Nic nie wiadomo, ale wykonaliśmy świetną pracę, wierzę w pomysł nowego szkoleniowca i naprawdę uważam, że na wiosnę możemy sporo namieszać w czołówce.
I rozumie się, że drugim najważniejszym celem na wiosnę, jest wpasowanie się w metodologię Jacka Paszulewicza, dzięki temu będziesz mógł wrócić do dawnej formy strzeleckiej…
Na to liczę. Bramki przyjdą!
Rozmawiał: Jan Mazurek