Nawałka widział w nim wielki potencjał, ale swoje miejsce odnalazł dopiero na Islandii [WYWIAD]

2016-09-21 12:43:26; Aktualizacja: 8 lat temu
Nawałka widział w nim wielki potencjał, ale swoje miejsce odnalazł dopiero na Islandii [WYWIAD] Fot. Transfery.info
Mateusz Michałek
Mateusz Michałek Źródło: Transfery.info

- Hitem był islandzki sędzia, który krzyczał do mnie, żebym się, kurwa, zamknął. Widocznie miał styczność z Polakami i w trakcie spotkania rzucał mięsem w naszym języku - opowiada w rozmowie z Transfery.info Maciej Majewski.

Wychował się w Piaście Białystok,przez lata próbował swoich sił w Jagiellonii, a ostateczniewylądował na Islandii. Współpraca z Adamem Nawałką, powołania,o których nie informował go klub, praca w chłodni, po którejodpadały ręce, klaksony w czasie spotkań, islandzki arbiterbluzgający po polsku... Oto historia Macieja Majewskiego, którywłaśnie awansował ze swoją drużyną do islandzkiej ekstraklasy.

Jak to było z tą JagielloniąBiałystok? Trafiłeś tam jako młody chłopak, ale nie udało cisię zadebiutować w pierwszej drużynie.
Zacznijmyod tego, że jestem wychowankiem Piasta Białystok. Do samej „Jagi”poszedłem w wieku 16, 17 lat. Dostałem telefon od Mirosława Dymka,który prowadził w niej mój rocznik. Powiedział, że szukająbramkarza i są mną mocno zainteresowani. Spytał czy chciałbym donich przyjść. Decyzję podjąłem bez wahania. Zmieniłem szkołę...Trenerem pierwszej drużyny „Jagi” był wtedy Adam Nawałka. Wzasadzie po dwóch miesiącach zaprosił mnie na treningi.

Maszz nim jakieś historie?
NaIslandii mieszkam od pięciu lat i tak naprawdę nikt nigdy nie mówiłdo mnie Maciej czy Maciek. Jestem „Maja”. A tę ksywkę jakopierwszy wymyślił właśnie trener Nawałka. Można więcpowiedzieć, że naprawdę wiele mu zawdzięczam (śmiech).

Dobrzeci się z nim współpracowało?
Niektórzynazywali mnie „synem” Nawałki. Może nie odczuwałem tego ażtak mocno jak inni, ale trener faktycznie dawał mi szanse. Wystawiałmnie w sparingach i w ogóle mocno się interesował - pytał co wszkolę, rozmawiał z rodzicami... Po prostu dawał do zrozumienia,że nie jestem mu obojętny. Jagiellonia grała wtedy na zapleczuEkstraklasy, ale dla mnie to i tak była wielka sprawa. Pamiętamtaki sparing z Polonią Warszawa, w którym wszedłem na ostatnie 20minut. Nagle - karny. I obroniłem go! Dołożyłem do tego dwieniezłe interwencje.

To było na początku. Potem doszłyzgrupowania z pierwszym zespołem, m.in. w Turcji. Tam grałem wkolejnych sparingach. W pierwszym znowu wyjąłem jedenastkę... Towłaśnie okres jego kadencji w Białymstoku był dla mnie tymnajlepszym. Jego zainteresowanie dawało mi dodatkowego kopniaka dojeszcze cięższej pracy.

W końcu Nawałka jednakodszedł z Jagiellonii.
Przyszłygorsze wyniki. Zespół miał awansować do Ekstraklasy, a tymczasemgubił punkty. Remisował, przegrywał - wyglądało to naprawdęblado. Zarząd, chcąc coś zmienić, razem z trenerem podjąłdecyzję o zakończeniu współpracy. I tak do Białegostokuprzyszedł Jurij Szatałow. Za niego na początku też znajdowałemsię w kadrze, ale walka o awans w zasadzie przekreślała szanse nagrę. Klub pozyskał dużo starszego Maćka Zająca... Zostałemodesłany do zespołu młodzieżowego, ale i to nie trwało zbytdługo. Nie udało się bowiem awansować i Szatałowa zastąpiłtrener Tarasiewicz. Znowu zbliżyłem się do pierwszej drużyny.Bywałem tym „drugim” i „trzecim”, ale nie zagrałem woficjalnym meczu. „Jaga” znowu walczyła wtedy o awans.

Itym razem go wywalczyła. Tak zanotowałeś potem trochę występóww Młodej Ekstraklasie.
Rywalizacjaw bramce Jagiellonii była wtedy naprawdę duża. Był GrzegorzSandomierski, z którym do dzisiaj mam świetny kontakt. Grzesiekjest ojcem chrzestnym mojego syna. Regularnie się widujemy, gdytylko jestem w Polsce. No i oczywiście Rafał Gikiewicz. Ciężkobyło walczyć o bluzę z numerem jeden czy nawet ławkę. Chociażna samych treningach nie czułem się od nich gorszy. Czy słusznienie otrzymywałem szans w meczach? Nie wiem. Na pewno momentami dośćdziwnie mnie traktowano.

Czułeś zawód?
Lekki.Byłem trzecim bramkarzem, ale przecież im też przytrafiały siębłędy. I momentami zastanawiałem się, dlaczego tylko oni międzysobą się wymieniają.

Pamiętam, jak raz obaj wyjechali nazgrupowania. Jagiellonia grała wtedy sparing z jakąś białoruskądrużyną. Wystąpiłem w nim. Wiesz, dzisiaj tak sobie myślę, żeten mecz mógł wszystko zmienić. Trenerzy w końcu mogli zobaczyćmnie przez pełne 90 minut. Sam wywarłem jednak na sobie tak wielkąpresję, że byłem spięty jak baranie jaja. W sparingu... Stałem wbramce jak sparaliżowany, zniknęło jakieś 70 procentumiejętności. Chciałem wypaść jak najlepiej, nie popełnić anijednego błędu, a wszystko było na opak. Spaliłem się irozegrałem fatalne spotkanie. Od tego momentu siadłem mentalnie...Tym bardziej, że patrzyłem na to wszystko przez pryzmat tego, cobyło wcześniej - w końcu trener Nawałka coś we mnie widział.Zacząłem zadawać sobie pytania: „Co się stało? Dlaczegowcześniej byłem brany pod uwagę w Białymstoku i powoływano mniena konsultacje kadr młodzieżowych, a teraz już nie?”.

Będącprzy tym... Najśmieszniejsze jest to, że o wszelkich powołaniachczy zapytaniach dowiadywałem się z gazet. Klub nie informował mnieo nich na bieżąco.

O co chodziło? Okej,zapytania z innych klubów można zrozumieć, ale powołania zreprezentacji?
Nie wiem. Alepamiętam jak raz siedziałem koło taty. Czytał gazetę.

-Maciek, dlaczego ty nic nie mówisz?!

- Tato, ale o co ci chodzi?
-No jesteś wśród powołanych na kadrę.

Była sobota, a takadra - w poniedziałek. Rubryczka była malutka, równie dobrzemogliśmy to przegapić. Oczywiście zadzwoniliśmy do Jagiellonii,ale powiedziano nam tylko, że do klubu nie wpłynęło żadne pismo.W takim razie skąd dowiedziała się o tym gazeta? Śmieszna,nieprofesjonalna sytuacja. Nie usłyszeliśmy nawet „przepraszam”.Ale do tego Gdańska na szczęście pojechałem.

Pamiętamteż jak kiedyś dostałem telefon od pana prezesa StanisławaBańkowskiego. Powiedział, że Legia chce mi się przyjrzeć iprzetestować przez kilka dni. Ucieszyłem się i spytałem, jak toma dalej wyglądać.

- Przedzwonię do ciebie. Uzgodnimy co ijak. Jesteśmy w kontakcie! - usłyszałem, czekając na dalszeinstrukcje.

Dalszych instrukcji jednak nie otrzymałem. Niedoczekałem się na telefon, a i ode mnie prezes nie odbierał.Nigdzie nie pojechałem.

Rozmawiałeś z nimpotem?
Po trzech tygodniachprzypadkowo się na niego natknąłem. Zrobił wielkie oczy i spytał,dlaczego nigdzie nie pojechałem. Wytłumaczyłem mu, że przecieżmiałem czekać na więcej informacji od niego. Nie udało się dojśćdo tego, dlaczego tak wyszło i zabrakło komunikacji.

Wieszco jest najgorsze? Że podobnych sytuacji jest cała masa. I tylkozniechęcają one młodych chłopaków do grania.
Dlamnie to było bardzo zniechęcające. Tym bardziej, że to był jużdrugi raz, gdy nikt nie potrafił mi wyjaśnić, dlaczego pewnierzeczy dzieją się tak, a nie inaczej. Mocny zawód. I jeszcze topytanie, dlaczego nigdzie nie pojechałem - to było najgorsze.Naprawdę się tym dołowałem.

Koniec końcówpożegnanie z „Jagą” było nieuniknione?
Powiedzianomi, że nie będę miał szans na bronienie. Chciałem grać, więcpodziękowaliśmy sobie za współpracę. Klub jeszcze proponowałpomoc w znalezieniu nowego zespołu, ale - unosząc się honorem -nie skorzystałem. Inna sprawa, że często traci się tylko czas natakim czekaniu. Tak czy siak, na własną rękę ruszyłem doŚwidnika. O Avii sporo słyszałem, każdy potwierdzał, że nie maproblemów organizacyjnych i walczy o awans do II ligi. Najważniejszebyło jednak to, że miałem szanse na regularną grę. Już poprzenosinach okazało się jednak, że „wszędzie dobrze, gdzie nasnie ma”. Zaczęły się schody. Wszyscy mówili, że skoro jestem zJagiellonii, to muszę być niezawodny i w pojedynkę robić punkty.A sportowo nie szło całej drużynie. Ostatecznie odszedłem stamtądpo rundzie.

I tak rozpoczęła się twoja islandzkaprzygoda.
Pewnego dniazadzwonił do mnie nieznajomy. Przedstawił się jako Tomek Tyl.Powiedział, że jest białostoczaninem, ale od wielu lat mieszka zrodziną na Islandii. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o drużynieKFR. Nazwa niewiele mi mówiła, podobnie zresztą jak sama Islandia.Jak się okazało, miał do mnie numer od swojego brata, którytrenował młodsze roczniki w Jagiellonii. Sporo opowiadał mi oklubie i całym kraju. Brzmiało to wyśmienicie. Nieco inaczej niżwyglądało, gdy już tam poleciałem. Dlaczego w ogóle zdecydowałemsię na wylot? Zabrzmi śmiesznie, ale w Polsce czułem sięzagubiony. Szukałem odskoczni. Miejsca, gdzie mógłbym zacząćwszystko od zera, z czystą kartą.

Islandia

Wylatując naIslandię porzuciłeś myśli o poważnej karierze?

Niechciałem przekonywać samego siebie, że to już na pewno koniec ijadę tam wyłącznie do pracy. Z pozoru nie dopuszczałem takichmyśli, ale jednak w głębi duszy byłem świadomy, że może takbyć. Że zginę gdzieś w niższych ligach.

Powiedziałeś,że wszystko miało wyglądać trochę inaczej.
Klub,który miał grać w drugiej lidze występował w... czwartej. Jakzobaczyliśmy tę drużynę, bo pojechałem tam razem z kolegą z„Jagi”, na myśl nasuwało się w zasadzie jedno - „radosnyfutbol”. To było takie osiedlowe granie - kto może niech wpadniei pokopie. Na treningach brakowało ludzi, żeby pograć w dziadka...Masakra. Oczywiście od razu pojawiły się myśli, że chybapodjąłem złą decyzję. Zastanawiałem się, gdzie ja jestem. Napowrót było jednak za późno. Miałem już załatwioną pracę.Postanowiłem, że dogram do końca sezonu, a potem zobaczymy.

Ibyło lepiej?
Sezon zaczynałsię w maju. Z upływem czasu na zajęciach pojawiało się corazwięcej ludzi. Jakości jednak nie przybyło. Wszyscy prezentowalisię tak samo. Nawet nie wiem czy każdy z nich miał buty dogrania... Jedenastka została jednak wyselekcjonowana i jakimś cudempod koniec września świętowaliśmy historyczny awans na trzeciszczebel. Każdy podkreślał, że to zasługa tych dwóch Polaków,którzy kilka miesięcy wcześniej trafili do drużyny.

Samnie zrobiłem w tym czasie żadnego postępu. Awans został jednakzrobiony i klub zaoferował mi większe pieniądze. Opłatę zamieszkanie, bilety, sprzęt... No i zgodziłem się zostać tam najeszcze jeden sezon. Lepiej już nie było. Znowu brakowało ludzi itak szybko jak zanotowaliśmy awans, tak szybciutko spadliśmy.

Wspomnianym kolegą, z którym trafiłeś do KFRbył Andrzej Jakimczuk. Opowiadał mi jak czasami prosiliścietrenera, żeby traktował was luźniej, bo spędziliście cały dzieńw chłodni.
Ogólnie tobyło małe miasteczko, w którym znajdował się jeden zakładpracy. Dokładniej rzecz ujmując - zakład mięsny. Wyglądało totak, że miałem 160 godzin do wyrobienia w miesiącu, a do tegobrałem jeszcze ponad 100 nadgodzin. A przecież była jeszcze piłka.To wszystko się nie kleiło. Bywałem zajechany, kompletnie nie dożycia. Inaczej jednak się nie dało. Trzeba było grać, żebymieszkać za darmo.

W niektóre dni zamykano nas w chłodni.A tam - minus 30. Normalnie pięć minut i trzeba wychodzić.Musieliśmy jednak kuć tam lód, bo nie można było na przykładwjechać wózkiem widłowym i podebrać palet. I na kolanach, zmłotkiem w ręku, to robiliśmy. Ktoś się będzie śmiał, ale takwygląda praca większości obcokrajowców na Islandii. Ręceodpadały. Czasami z bólu nie dało się wieczorem zasnąć.Pracowaliśmy przypuśćmy do 18, a wpół do siódmej był trening.I faktycznie czasami trzeba było mówić trenerowi, że nie jesteśmyw stanie trenować. Byłoby ciężko, zdarzało się, że niemogliśmy sobie nawet butów założyć. Szkoleniowiec był zReykjavíku. Wychował się w Fylkirze, który grał kiedyś wpucharach z Pogonią Szczecin. Wiedział o co chodzi, rozumiał, żemusimy pracować. A ten lód, chłodnie, kaski, w których trzebabyło chodzić... Do dzisiaj mi się to śni.

W drużyniebyły jakieś perełki?
Tobyli świetni goście, z niektórymi zresztą wciąż utrzymujękontakt. Pod względem piłkarskim to był jednak cyrk. Niech zakomentarz posłuży to, że pytali, dlaczego mam dwie pary butów dogrania.

Słyszałem o gościu z Chile.
DiegoSebastian (śmiech). Na Islandię trafił dużo wcześniej przednami. Znakomicie władał już ich językiem. Z obcokrajowców byłteż jeden Serb.

Kibice?
Boiskobyło obstawiane samochodami, z których ludzie obserwowalispotkania. Gdy padała bramka, walili w klaksony. A jak mieli coś dosędziego, otwierali szybę i zaczynali się drzeć. Albo świecilidługimi światłami (śmiech).

Po dwóch latach stamtąd odszedłeś.
Miałemdość pobytu w KFR i postanowiłem znowu zaryzykować.Przeprowadziłem się do Reykjavíku. Był wrzesień, a jak wiadomowtedy - do samego maja - nikt tutaj nie gra. Do grudnia tylkopracowałem, praktycznie nie dotykałem piłki. W zasadzie miałemjuż inne plany, chciałem definitywnie skończyć z graniem.

Wstyczniu dostałem jednak telefon, znowu od nieznajomego. Tym razembył nim Óli Stefán. Powiedział, że jest trenerem drużynySindri. 550 kilometrów od Reykjavíku, o czym wkrótce sięprzekonałem. Podobno obserwowali mnie od jakiegoś czasu,a okazało się nawet, że jeszcze w barwach KFR zagrałem przeciwkonim w sparingu. Już wtedy mieli być zdumieni:

- Kim jest tenbramkarz? Dlaczego on gra tak nisko? Ma możliwości naEkstraklasę!

Tak przynajmniej to opisywał. Powiedział,żebym przyjechał, zobaczył jak to wszystko wygląda. Nie miałemnic do stracenia. Zabrałem swoją jedyną torbę i poleciałem doHöfn z myślą, że w razie czego, za chwilę wrócę. Odbyłemkilka treningów z drużyną i wyglądało to lepiej. Oni wtedyawansowali na trzeci szczebel. Miasteczko liczyło 2,5 tysiącamieszkańców, była w niej fabryka rybna. A z fabrykami rybnymi jesttak, że kto je ma, ten ma również pieniądze.

I tepieniądze było widać. Zespół miał do dyspozycji kryte,pełnowymiarowe boisko, na którym trenował zimą. To byłniesamowity widok. Związałem się z nimi kontraktem. W lidze szłonam nieźle. Wielokrotnie wybierano mnie na piłkarza meczu, równieżdo najlepszej jedenastki kolejki. Co prawda to była tylko trzecialiga, ale jak na islandzkie standardy zrobiło się o mnie głośno(śmiech). Ludzie wiedzieli, że w Sindri jest Polak, który bronidostępu do bramki.



Czyli mogłeś się poczućgwiazdą.
Też bez przesady(śmiech). Stałem się po prostu lekko bardziej medialną osobą. Popierwszym sezonie reszta zawodników wybrała mnie na najlepszegopiłkarza drużyny. Działaczom bardzo zależało na tym, żeby mniezatrzymać. Zaoferowali lepszy kontrakt, przedstawili mocarstwoweplany... Zgodziłem się. A chyba mogłem trochę bardziejporozglądać się za innymi propozycjami. Drugi sezon już nie byłdla mnie tak udany, choć w jego trakcie do klubu wpłynęłozapytanie z ekstraklasowego Vikingura Reykjavík. To było w przerwiemiędzy rundami, która trwa około dwóch tygodni. Z racji tego, żebyłem jednak jedyną kompetentną osobą mogącą stać na bramceSindri, nie dostałem pozwolenia na jakikolwiek ruch. Powiedziałem,że odejdę po zakończeniu sezonu. I tak też się stało. Drużynęopuścił wtedy również Óli Stefán.

To zaproszenie zVikingura było aktualne?
Tak,ja tam pojechałem. Po trzech treningach ludzie ze sztabuszkoleniowego powiedzieli, że chcą mnie w drużynie. A trzebadodać, że oni zajęli wtedy czwarte miejsce w ekstraklasie iczekała ich gra w eliminacjach Ligi Europy. Musiałam tylko dogadaćszczegóły kontraktu z działaczami. No i nie udało się dojść doporozumienia... Dwa różne bieguny pod względem finansowym. To byłdla mnie szok, że czwarta drużyna w kraju może oferować takiewarunki. Były gorsze od tych z Sindri.

Ale mimowszystko znalazłeś nowy klub.
Znowuzadzwonił Óli Stefán. Powiedziałem mu, jak to wszystko siępotoczyło, a on na to: „I bardzo dobrze się stało. Chodź doGrindavíku”. Na początku wiedziałem tylko, że to drużyna,która dwa lata wcześniej spadła z ekstraklasy i ma aspiracje, żebydo niej wrócić. Óli został tamasystentem pierwszego trenera. Zgodziłem się i jestem w niej dodzisiaj. To czterotysięczna miejscowość. Ciekawe jest to, że klubdysponuje drugim co do wielkości stadionem w kraju. Może pomieścićokoło dwóch tysięcy, więc łatwo policzyć, że połowawszystkich mieszkańców mogłaby przyjść na mecz.

Przytrafiająsię takie spotkania?
Pytałemkolegów, którzy grają tutaj dłużej i stadion w całej swojejhistorii nie był jeszcze nigdy zapełniony. Co nie zmienia faktu, żepod względem organizacyjnym od samego początku wszystko wyglądałotu dobrze. Stadion, kolejne kryte boisko ze sztuczną nawierzchnią,odnowa biologiczna, trener od bramkarzy, który wcześniej grał wreprezentacji, a swego czasu mierzył się też w pucharach zLegią...

Po tym co mówisz można wywnioskować,że wywalczony w tym roku awans do islandzkiej ekstraklasy był mocnooczekiwany?
Tak. W zeszłymroku, przynajmniej moim zdaniem, nie awansowaliśmy przez krótkąławkę. Mieliśmy mocną podstawową jedenastkę, ale nie byłozmienników. Sam na przykład już w pierwszej kolejce skręciłemstaw skokowy i straciłem w sumie pięć spotkań. W tym czasiesięgnęliśmy bodaj po cztery punkty i potem ciężko było tonadrobić. Nie wszystko było do końca przemyślane. Wiadomo, żekażdy chciałby, żeby po boisku biegała jak największa liczbamłodych i miejscowych zawodników, ale jednak szkolenie na Islandiicały czas kuleje. Islandzka liga w dużym stopniu opiera się napiłkarzach z innych krajów - Hiszpanach czy Bośniakach.

Celudało się osiągnąć w tym roku. Trener ma teraz do dyspozycjizdecydowanie bardziej wyrównaną kadrę. Mamy po dwóch, trzechniezłych zawodników na jedną pozycję. Rywalizacja jest naprawdęostra. Bójek na treningach może nie ma, ale momentami czuć wielkązłość, gdy ktoś siada na ławce. Mamy w zespole trzech Hiszpanów,Bośniaka, Brazylijczyka, chłopaka ze Stanów Zjednoczonych... Przednami jeszcze jedno ligowe spotkanie, ale awans wywalczyliśmy jużjakiś czas temu.

Wspominasz o zawziętości. Wtakim razie już wiem, dlaczego zerwałeś ścięgno Achillesa, przezco nie grałeś w tym sezonie.
Niestetyprzytrafiło się to w trakcie przygotowań. Zwykły przypadek, niezostałem nawet kopnięty. Tak naprawdę do dzisiaj nie wiem dlaczegotak się stało. Rehabilitacja przebiegła jednak bardzo szybko.Początkowo lekarze mówili o sześciu miesiącach, ale do treningówwróciłem już po niecałych czterech. W ogóle wyobraź sobie, żepo tej mojej kontuzji w bramce Grindavíku stało czterechbramkarzy...

Po kolei. Na początku postawiono na rezerwowego.Fajny chłopak, ale metr czterdzieści w kapeluszu. Ściągniętowięc bramkarza z ekstraklasy, Antona. No i Anton rozegrał jednospotkanie, a po nim... macierzysty klub kazał mu do siebie wrócić,bo pierwszy golkiper doznał kontuzji. Dopiero pod koniec okienkadziałaczom udało się pozyskać kolejnego młodego chłopaka zekstraklasy. Był jednak strasznie elektryczny i w połowie sezonu mupodziękowano. Sam nie byłem jeszcze gotowy. Bardzo chciałem pomóc,ale w takich sytuacjach można tylko zaszkodzić. I sobie, idrużynie. Tak klub pozyskał Kristijana z Bośni, który stoi międzysłupkami do dzisiaj.

Maciej Majewski

Co dalej z tobą?
Kontraktmam podpisany do następnego roku. W kolejnym sezonie będzie więcwalka - głównie z samym sobą - o to, żeby wrócić do dyspozycjisprzed urazu. Zaciskam zęby i wierzę, że się uda. No ioczywiście, że wrócę do podstawowego składu. Na razie jestemdumny z chłopaków, że udało im się awansować doekstraklasy.

Kończymy. Opowiedziałeś już kilkaanegdotek, ale może masz coś jeszcze? Coś, co już zawsze będziekojarzyło ci się z grą na Islandii?
Napewno hitem był islandzki sędzia, który krzyczał do mnie, żebymsię, kurwa, zamknął. Widocznie miał styczność z Polakami i wtrakcie spotkania rzucał mięsem w naszym języku (śmiech).Specyficzna jest też pogoda, ale to chyba wiadomo...

...Andrzej opowiadał, jak władowali ci kiedyś gola zrożnego.
Pamiętam. Piłkaleciała, leciała i w końcu wiatr wkręcił ją do bramki (śmiech).Ale w zasadzie co drugie spotkanie rozgrywane jest w takichwarunkach. Wykopuję piłkę, a moi koledzy muszą walczyć o niąjuż na 20. metrze. Oczywiście z drugiej strony, jeśli grasz zwiatrem, potrafi ona lecieć niewyobrażalnie daleko. Czasamiautentycznie jest problem ze złapaniem oddechu czy poruszaniem się.Ale mecz musi się odbyć. W zasadzie to element gry.

Rok temubyła na przykład straszna zawierucha. To też były już okolicewrześnia, padał śnieg. Człowiek nic nie widział, ale grałdalej. Potem w szatni nie można było sobie samemu rozwiązaćbutów.

O co chodzi z tą colą na Islandii?
Colato nie wszystko. Całe pokolenia Islandczyków wychowane są napolskim Prince Polo! Nawet u nas nie sprzedaje się tego tyle, cotutaj. Żadne Marsy czy Snickersy. Wafelek w złotym sreberku...Wszyscy codziennie się nim zajadają. Islandzki prezydent powiedziałnawet kiedyś, że ludzie w jego kraju wychowali się właśnie naPrince Polo i coli. Tak, sama cola to też był dla mnie szok.Wypijają jej niesamowite ilości. Ekstraklasę sponsoruje zresztąPepsi. Najlepszy zawodnik meczu dostaje zgrzewkę...

PodczasEuro 2016 było tam pewnie gorąco?
Tumieszka 300 tysięcy osób. To tak jakby taki Białystok wszedł doćwierćfinału mistrzostw. Niesamowita sprawa, ale Islandczycy wpełni na to zasłużyli. Wiele osób zawsze mówiło, że islandzkapiłka jest taka i owaka, ale ilu z nich tak naprawdę widziałomecze tutejszej ligi? Na sukces podczas mistrzostw pracowano przezwiele lat. W trakcie samego Euro kraj oszalał. 10 procent populacjipojechało do Francji, gdzie robili znakomitą atmosferę, ale tutajteż było gorąco. Wszędzie było niebiesko. Wszyscy byli dumni zeswoich dzielnie walczących rodaków.

Synek będziegrał dla Islandii?
O tymjeszcze pomyślimy (śmiech). Na razie ma trzy latka. Muszępowiedzieć, że sam znakomicie się tutaj odnalazłem. Życie w tymmiejscu bardzo mi odpowiada. I chociaż płynie we mniebiało-czerwona krew, Islandia stała się dla mnie drugim domem.