Pazdan? Nie zamykamy się tylko na Niemcy [WYWIAD]
2016-01-07 13:05:24; Aktualizacja: 8 lat temu Fot. Transfery.info
- Zadzwoniłem kiedyś do ojca jednego z młodych zawodników, z którym teraz współpracujemy. Chciałem się spotkać, poznać i porozmawiać o ewentualnej współpracy.
Chłopak dopiero co doznał poważnej kontuzji kolana. Po wszystkim usłyszałem że nasze podejście pokazało im, że działamy inaczej. Bo wcześniej dzwoniło do niego wielu innych menedżerów, ale gdy chłopak złapał kontuzję, telefon nagle zamilkł - opowiada w rozmowie z Transfery.info Maciej Zieliński z agencji ProSport Manager. Związani z nią są m.in. Michał Pazdan, Wladimer Dwaliszwili, Łukasz Burliga i Michał Buchalik.
***
***
- ProSport Manager. Niech pan powie coś więcej o agencji.
- Jest jedną z najdłużej działających na rynku. Istnieje od 2008 roku. Jej właścicielem i osobą, która wspólnie ze mną wpadła kiedyś na ten pomysł jest Marcin Lewicki. Sam jestem dyrektorem zarządzającym. Na cały zespół, który działa nie tylko w Polsce, ale też choćby w Czechach, na Słowacji i Węgrzech, składa się 11 osób.
- Z iloma zawodnikami współpracujecie?
- To grupa 30 piłkarzy. Bardzo zależy nam na tym, żeby każdemu z nich dać mocne wsparcia, tyle czasu i uwagi, ile potrzebuje. Stąd uważam, że stosunek liczby pracowników i współpracowników agencji, do liczby reprezentowanych piłkarzy, jest wręcz wzorcowy. U nas nie dojdzie nigdy do znanej z branży sytuacji, gdy agent z medialnego topu podpisuje umowę z zawodnikiem, a potem przez 2 lata nie ma z nim żadnego kontaktu.
Jak poznaliście się z Lewickim?
- Jak to w tej branży bywa, na meczu. To było spotkanie Wisły Kraków, obaj mieszkaliśmy wtedy pod Wawelem. Porozmawialiśmy raz, drugi, trzeci, aż w końcu wizja współpracy i wspólnego pomysłu się wykrystalizowała.
- Pan wcześniej zajmował się kilkoma innymi rzeczami.
- Mam za sobą pracę w dużej zachodniej korporacji, podobnie zresztą jak Marcin. Byłem trenerem mentalnym - co nie ukrywam - bardzo pomaga mi w obecnej pracy. Mieszkałem i pracowałem w USA, studiowałem we Włoszech, trochę się tego nazbierało.
- I grał pan w kosza.
- Ale to było bardzo dawno temu. Bodajże między piątą klasą podstawówki, a końcem liceum. Prehistoria. Muszę jednak powiedzieć, że sporo mi to dało. Poznałem smak rywalizacji, szatni... Nie występowałem na zawodowym poziomie, w dodatku ciężko porównać to do tego, co dzieje się w szatni piłkarskiej, ale jednak była to jakaś podstawa. Poza tym, miłe wspomnienie. Kilku moich kolegów z koszykarskich parkietów gra teraz na niezłym, ekstraklasowym poziomie
- Agencja działa od 2008 roku. Musiało minąć kilka lat, żeby wyrobić sobie markę.
- Gdy zaczynaliśmy z Marcinem, nie mieliśmy przeszłości piłkarskiej. To jedna sprawa. Trudniej jest też ludziom, którzy chcą pracować uczciwie i opierają się na pewnych wartościach. I nie mówię tylko o piłce, ale o biznesie w ogóle. Nie wybierając drogi na skróty, trzeba być cierpliwym. My byliśmy w swoich działaniach wytrwali i ciężko pracowaliśmy. Nie ma co ukrywać, że proces był długi i trudny.
- Jesteście zadowoleni z obecnej pozycji?
- Przede wszystkim jesteśmy dumni z tego, że wartości, którymi się kierujemy cały czas są te same. Udało się nam coś osiągnąć i jesteśmy z tego zadowoleni, ale to dopiero pewien etap. Mamy ambitne plany i cały czas patrzymy do przodu. Będziemy dalej się rozwijać.
- Rozmawialiśmy już z kilkoma osobami, które dopiero pracują na swoją pozycję na rynku. Było łatwiej, gdy sami startowaliście?
- Rynek był wtedy mniej nasycony. Pamiętam jak mocno przygotowywaliśmy się do startu, ale w międzyczasie wiele rzeczy korygowaliśmy. To jest bardzo ważne. Śledzenie rynku, reagowanie na zmiany, modyfikowanie pomysłów i strategii... Już powiedziałem, że osobie spoza środowiska jest trudniej, ale jeśli ma się pomysł, wszystko jest do zrobienia. Trzeba go mieć i odpowiednio reagować.
- Szansą dla niektórych były niewątpliwie tegoroczne zmiany w przepisach dotyczące agentów.
- Niektórzy spodziewali się wielkich rzeczy, a ja od początku mówiłem, że to tylko kosmetyka. I faktycznie na rynku niewiele się jak dotąd zmieniło. Jeśli ktoś miał już odpowiednią reputację, na którą zapracował ciężką pracą, nie musiał się niczego obawiać. Jeśli ktoś ma dobry pomysł i wiedzę, to da sobie radę niezależnie od zmian w przepisach.
- Gorzej jak ciężkiej pracy nie ma i ktoś decyduje się jednak pójść na skróty. Co pana zawsze bulwersowało w pracy menedżera?
- Może nie bulwersowało, ale ludzie z branży często przedstawiają wizje, które albo nie są realne, albo - co wychodzi już później - nie są realizowane. My tego nie robimy, nie mówimy o palmach, jachtach i milionach na koncie. Bo najważniejsze jest to, żeby wspierać efektywnie, dzięki temu zawodnik może stać się lepszy. Trzeba sobie powiedzieć jasno - większą część pracy musi wykonać piłkarz, zarówno na boisku, jak i poza nim. My jesteśmy po to, żeby odpowiednio bodźcować, nakierować, zaplanować pewne rzeczy. Narzędzia, które ma w rękach agent są bardziej efektywne, jeśli są oparte na dobrej, świadomej pracy. Większa część tego wszystkiego rozgrywa się w głowie i nogach zawodników. Agent ma przede wszystkim nie szkodzić. Jak lekarz. Po pierwsze nie szkodzić, a po drugie pomagać.
- Zgadza się pan, że agent powinien podchodzić osobiście do każdego zawodnika, być bardzo blisko niego? Czy jednak pewnej granicy nie powinno się przekraczać?
- Zależy co dokładnie ma pan na myśli.
- Kumpelską, czasami przyjacielską więź.
- Nie ma uniwersalnej zasady. Wiadomo, że piłkarz musi czuć wsparcie. To czy będzie dawało się je jako autorytet, czy jednak bardziej jako kumpel, zależy od kilku aspektów. Wiadomo, że innego typu relacje mamy np. z Michałem Pazdanem, a inne z zawodnikami, którzy mają kilkanaście lat. Taki piłkarz, zostając już przy Michale, który występuje w Legii, jest reprezentantem kraju i ma już rodzinę, potrzebuje zupełnie innego wsparcia niż ktoś, kto dopiero zaczyna przygodę z piłką. Nie chodzi tylko o wiek. Kluczowe są też obecne realia, oczekiwania czy sytuacja klubowa. Ludzie są różni - mają inne problemy w domu, inne na boisku, inaczej podchodzą do życia. Każdego trzeba traktować indywidualnie.
- Wspomniał pan o Pazdanie, do którego niewątpliwie należał ten rok. On chyba wcześniej nie był związany z żadnym agentem.
- To prawda, formalnie związał się dopiero z nami. Wcześniej nie miał podpisanej umowy z żadnym menedżerem.
- Jakiś czas temu pewnie sam pan miał go za ligowca, który nie wnosi wiele do Ekstraklasy.
- A powiem panu, że nigdy tak nie uważałem. Dla mnie w niektórych aspektach gry zawsze bardzo wyróżniał się na tle innych ligowców. Ponad rok temu, gdy podpisywaliśmy z Michałem umowę mówiłem wielu osobom, że w nowym roku będzie grał w kadrze. Naprawdę w niego wierzyłem. Dlatego też zabiegaliśmy o współpracę z jego osobą. Wiedzieliśmy, że ma potencjał i może pójść w górę, a do tego mieliśmy pomysł, jak mu pomóc.
- To niech pan powie, co stanie się w kolejnym roku. Zobaczymy czy znowu będzie miał pan nosa.
- Mamy plan na przyszły rok względem jego osoby. Pracujemy nad tym w zasadzie od momentu, gdy przeniósł się do Legii, ale podchodzimy do tego spokojnie. Bo właśnie spokoju nauczyła Michała piłka. On już był na jednym Euro, po czym przypięto mu łatkę, że został tam powołany na wyrost. Notował okresy, w których mocno szedł w górę, ale przytrafiały się też kontuzje. Teraz musi przede wszystkim spokojnie trenować i grać - zaliczyć udaną rundę w barwach Legii i dobrze zaprezentować się na Euro. Oczywiście jeśli dostanie na to szansę. My zajmiemy się resztą.
- Euro będzie kluczowe.
- Będzie kluczowe dla wszystkich kadrowiczów. Nie jest żadną tajemnicą, że wielki turniej potrafi wypromować mniej znanych do tej pory zawodników. Potrafi wypromować, ale może też stłamsić. Chociaż wiadomo, że potencjalny nabywca Michała nie podejmie decyzji tylko na podstawie jego występów na mistrzostwach. Kluby z Niemiec obserwują go od dłuższego czasu. Latem w grze były trzy zespoły z Bundesligi.
- Była też bardzo atrakcyjna oferta z Chin.
- Michał bardzo chce pojechać na Euro. To było i jest dla niego kluczowe, tym kierował się, decydując o najbliższej przyszłości. Uznaliśmy, że przejście do Legii będzie najlepszym krokiem. Bardzo zależało na nim zarówno trenerowi, jak i władzom warszawskiego klubu. Z perspektywy czasu wydaje się, że to było dobre posunięcie. I wcale nie jest powiedziane, że Michał nie zostanie w Legii na długie lata.
- Cały czas jesteście w kontakcie z Niemcami, ale chyba nie tylko z nimi?
- Nie tylko. Moim zdaniem Bundesliga byłaby dla niego bardzo dobrym kierunkiem, ale nie zamykamy się tylko na Niemcy. W ogóle w tej pracy nie można się na nic zamykać.
- Przejdźmy do innych zawodników. Nie było możliwości, żeby latem zeszłego roku Wladimer Dwaliszwili został przy Łazienkowskiej?
- Obie strony uznały, że dalsza współpraca nie ma sensu, czas podać sobie ręce i pójść w swoją stronę. Lado zdecydował się wtedy na przenosiny do Odense.
- Zainteresowany nim był też Partizan Belgrad. A jak pan oceni te przenosiny do Danii?
- Trener Troels Bech znał go jeszcze z czasów gry w Maccabi Hajfa. Osobiście do nas dzwonił i bardzo namawiał na transfer. I dopóki Bech tam pracował, Lado grał. Nowy szkoleniowiec pozbył się praktycznie wszystkich obcokrajowców. Poza Lado, w składzie został chyba tylko Azer Busuladzic, który ma zresztą duński paszport. Pod względem piłkarskim wyjazd był więc nieudany. Lado rozegrał kilkanaście spotkań, strzelił dwa gole. Ale trzeba powiedzieć, że duński klub jest bardzo uporządkowany. Organizacja, stosunek do agentów - wzór. Chciałbym, żeby w Polsce tak to wyglądało.
- A nie wygląda?
- Nie mówię o wszystkich klubach, ale na pewno nie wszędzie tak jest.
- Dwaliszwili wzbudzał spore zainteresowanie po przygodzie w Danii?
- Było kilka opcji. Chociażby przenosiny do klubu z greckiej ekstraklasy. Akurat wypłacalnym, bo wiadomo, że tam różnie z tym bywa. Jeśli chodzi o konkrety, były jeszcze dwie propozycje z Rosji. No i parę zapytań z samej Polski. Uznaliśmy, że na ten moment Pogoń będzie najlepszym wyjściem. Bardzo fajnie, że Lado się odblokował w końcówce rundy.
- W agencji macie jeszcze jednego Gruzina, Akakiego Khubutię, który występuje obecnie na Słowacji. Możemy go zobaczyć w Polsce?
- Myślę, że to możliwe. Akaki miał takie „szczęście,” że w ostatnim czasie dwukrotnie trafiał na niewypłacalne kluby. Dodając do tego kontuzję, stracił rok grania. A miał przecież fajną markę w Europie. Będąc jeszcze w rumuńskim Gaz Metanie był wybrany do jedenastki sezonu obcokrajowców. Występował też w tureckim Samsunosporze i w Rosji. W sierpniu chcieliśmy znaleźć mu klub, w którym wróci do regularnego grania i tak trafił do Zemplina. Nieźle się tam prezentuje. Na jednym ze spotkań obserwował go członek sztabu szkoleniowego reprezentacji Gruzji, więc bardzo możliwe, że powróci do kadry.
- Łukasz Burliga. Jakiś czas temu mówił, że chciałby wyjaśnić sprawy kontraktowe przed końcem roku. Wiadomo już, że to się nie uda.
- Rozmawiamy z kilkoma klubami, w tym oczywiście z Wisłą w sprawie nowej umowy. „Biała Gwiazda” jest dla niego bardzo ważna, ale rozważamy kilka opcji.
- Latem wiązało się go z klubami z Danii i Rosji.
- Na pewno dużo łatwiej byłoby znaleźć Łukaszowi bardzo dobry klub, gdyby grał na prawej obronie. Tam był jednym z najlepszych, jak nie najlepszym w Ekstraklasie.
- W Wiśle macie jeszcze Michała Buchalika. Przed poprzednim sezonem mało kto spodziewał się, że tak fajnie wejdzie do drużyny. W tym jednak nie gra.
- Trzeba powiedzieć obiektywnie, że Radek Cierzniak zanotował bardzo dobrą rundę. Niewiele można mu zarzucić. Trenerzy raczej nie mieli podstaw do tego, żeby dokonywać zmian między słupkami. A Wisła pozyskała go w trybie awaryjnym przez kontuzję Michała i Miśkiewicza. Nasz inny zawodnik, Gerard Bieszczad, odchodził wtedy do Bytowa.
- Buchalik też odejdzie?
- Z tego co słyszę, odejść może też Cierzniak, ale to nie moja sprawa. Wszystko powinno się niebawem wyjaśnić. Chcielibyśmy, żeby Michał bronił na poziomie Ekstraklasy. Czy polskiej, czy innej, zobaczymy. Najważniejsze, żeby nie spędził kolejnych miesięcy na ławce.
- Wspomniał pan o Bieszczadzie. Był w Lechu, był w Wiśle... Nie ma co ukrywać, że jego kariera miała potoczyć się inaczej.
- Odkąd współpracujemy, moim zdaniem, jego kariera weszła na dobre tory. W tym czasie Gerard bardzo mocno i wszechstronnie pracował nad wieloma aspektami. Mecze, które rozegrał w barwach Bytovii pokazały zresztą, że jest w stanie skutecznie bronić na pierwszoligowym poziomie. Wierzę, że wiosną na stałe wywalczy miejsce w podstawowej jedenastce. On ma jeszcze przed sobą jakieś 15 lat bronienia i może w tym czasie zrobić duże postępy. Będziemy go w tym wspierać.
- W czerwcu kończy się umowa Martina Barana z Jagiellonią. Jego rywal do gry na prawej obronie, Filip Modelski, został odesłany do rezerw, ale mówi się, że „Jaga” i tak będzie szukać nowego zawodnika na tą pozycję.
- Martin dostał niedawno opaskę kapitańską. To nie jest przypadek, ma ku temu predyspozycje. Dla mnie jest to stoper, ale na prawej obronie również radzi sobie bardzo dobrze. Jeśli chodzi o jego przyszłość to z Jagiellonią rozmawiamy i będziemy dalej rozmawiać.
- Słowak jakiś czas temu zmagał się z kontuzją. Pod tym względem najwięcej wycierpiał się jednak Michał Efir, który musi teraz grać jak najwięcej w Chorzowie. Nie wiem od kiedy współpracujecie, ale strzelam, że niejeden menedżer po takich problemach zawodnika przestałby już w niego wierzyć.
- Z Michałem zaczęliśmy współpracować już po jego ostatniej poważnej kontuzji. On, jak i wszyscy inni, ma u nas wsparcie, niezależnie od sytuacji. Najlepszym komentarzem do tego będzie chyba sytuacja, jaka mnie kiedyś spotkała. Mniejsza o nazwisko, ale zadzwoniłem kiedyś do ojca jednego z młodych zawodników, z którym teraz współpracujemy. Chciałem się spotkać, poznać i porozmawiać o ewentualnej współpracy. Chłopak dopiero co doznał poważnej kontuzji kolana. Po wszystkim usłyszałem że nasze podejście pokazało im, że działamy inaczej. Bo wcześniej dzwoniło do niego wielu innych menedżerów, ale gdy chłopak złapał kontuzję, telefon nagle zamilkł.
ROZMAWIAŁ MATEUSZ MICHAŁEK