Biało-zielona fala zalała „Górali”
2016-02-13 19:05:24; Aktualizacja: 8 lat temuWiemy, że nic nie wiemy. Podopieczni Nowaka staranowali grające w dziewiątkę Podbeskidzie i na dobrą sprawę… strategia z trójką obrońców pozostaje niesprawdzona.
Moc? Tylko na papierze
Lechia Gdańsk utrzymuje posiadanie na poziomie 70%. Niemiłosiernie klepie futbolówkę. Rozciąga grę, uruchamia środkowych pomocników, stara się zmęczyć Podbeskidzie, wciągnąć je na własną połowę. Niewiele z tego wynika. Ba, z powodzeniem można by było powiedzieć, że praktycznie nic, gdyby nie naprawdę dogodna sytuacja Paixao z 35. minuty, gdy Portugalczyk nie wykorzystał błędu w komunikacji na linii Piacek-Sokołowski i w efekcie nie umieścił piłki w siatce. To dałoby sporo luzu jego nowej ekipie. Zanim jednak na boisku rozgorzały sceny żywcem wyjęte z dantejskiego piekła, senny marazm mógł wedrzeć się w serca nawet najbardziej zagorzałych entuzjastów Ekstraklasy i zmusić ich do zmiany kanału. Chociażby na Cracovię.
Bez żelaznego środka ani ruszPopularne
Nowak chciał zrewolucjonizować swoją nową drużynę. Zmienił taktykę, w obronie ustawił 3 obrońców pod dowództwem Malocy, z szeroko rozstawionymi Wawrzyniakiem i Janickim. Obaj boczno-środkowi defensorzy wspomagali ofensywę i nieustannie podążali za jej akcjami, starając się zdominować przeciwnika. W takich sytuacjach zagęszczaniem tej linii zajmował się Łukasik, który często meldował się obok Chorwata, a w razie większych problemów wahadłowo poruszali się Mila z Krasiciem, starając się dusić kontry w zarodku. Na pierwszy rzut oka można stwierdzić plan idealny, czego chcieć więcej? Ano, stabilności. Krasić w pierwszej połowie wcale nie był taki pewny (zanotował 3 straty, które zakończyły się ofensywnym wyjściem „Górali”), Mila też nie stanowił twardszego orzecha do zgryzienia w kontekście odbioru. Dwaj doświadczeni piłkarze niejednokrotnie poruszali się w jednej linii, ale to w strefie stricte ofensywnej. Dodatkowo jeszcze w pierwszym kwadransie dwa nieudane wybicia zaliczył Marić i cudem nie zakończyło się to tragicznie dla jego ekipy.
Łukasik meldujący się w centrum defensywy z szeroko rozstawionymi bokami, Mila wracający do rozegrania zazębiający formację.
Być może taka gra defensywna miałaby więcej sensu, gdyby pojawiały się wahadłowe skrzydła. Trzeba jednak przyznać, że powroty Peszki wypadały bardzo blado i na dobrą sprawę akurat tam nie przysłużył się drużynie. Jedna, zmasowana linia obrony pojawiała się tylko w obliczu stałych fragmentów gry. Zresztą, można było odnieść wrażenie deja vu. Blisko gola był Piacek i być może mecz wyglądałby wówczas inaczej. Lechia zbijała się w szyk, ale i tak dało się puścić przezeń prostopadłą piłkę.
Tak uczynił Kowalski w 19. minucie, ale ostatecznie futbolówka nie dotarła do Szczepaniaka, Łukasik dobrze go asekurował, a Marić zaliczył pewne wyjście z bramki.
Zagęszczona pomoc
Znacznie bardziej imponująco wypadały ataki Lechii. Widoczna była naprawdę duża ruchliwość w formacji ofensywnej. Flavio wracał po piłki bardzo nisko, pomagał w rozegraniu, a następnie gnał na swoją nominalną pozycję. Nieco gorzej wyglądał od strony efektywności: dobrze potrafił zastawić się z piłką, ale miał problem z nie tylko wypracowaniem sytuacji kolegom (jego dogrania były zbyt delikatne, choć dopieszczone), sam zmarnował jedyną dogodną akcję w pierwszej połowie, o której wspomniałam na początku. Bardzo dobrze radził sobie Haraslin, ale na niego defensywa Podbeskidzia znalazła inny sposób… po prostu wytrącała go z równowagi.
Lechiści starali się wyprowadzić „Górali” w pole zmasowanymi atakami, które z góry wyglądały bardzo dobrze. Wypada pochwalić Krasicia, którego dośrodkowania były niezłe jakościowo, ale defensywa Podbeskidzia ustawiała się naprawdę konkretnie. Dlaczego nie wychodziło? Być może w ostatecznym rozrachunku brakowało ciut więcej dynamiki: wszystko było zbyt czytelne.
Gospodarze nie mieli problemów z przedzieraniem się w okolice „szesnastki”, jak w masło wchodzili w szeregi defensywne przeciwnika.
Przyjmij – wyrwij
Pierwsza połowa spotkania nie należała do szczególnie urodziwych. Najczęstszym obrazkiem były zbliżenia na grymasy wykrzywiające spocone twarze piłkarzy. Lechia mozolnie konstruowała swój atak pozycyjny nie schodząc poniżej pewnego pułapu posiadania, natomiast Podbeskidzie szukało swoich szans w kontrach, ewentualnie w czystym szczęściu, starając się przechwycić futbolówkę po błędzie w środkowym sektorze. Ataki „Górali” były jednak zbyt niemrawe, za mało zmasowane, by mocno zagrozić gdańskiej twierdzy. Dodatkowo pojawiła się masa niedokładności po obu stronach boiska. Piłka często unosiła się ponad murawą, zawodnicy napotykali problemy ze zgaszeniem jej do nogi, nie radzili sobie w prostych sytuacjach.
Grę naznaczyła agresja, akcje były bardzo rwane, flegmatyczne, a w uszach ciągle brzmiał gwizdek sędziego. Sytuacja stała się dramatyczną w samej końcówce pierwszej połowy. Najpierw drugą żółtą, a w efekcie czerwoną kartkę ujrzał Kato za faul na Haraslinie, a następnie jego los podzielił Sokołowski za rzekome przytrzymywanie Paixao. Wydawało się jednak, że w tym drugim przypadku sędzia znacząco się pomylił, bowiem delikwent za wszelką cenę chciał uniknąć kontaktu z przeciwnikiem. Można było przewidzieć jak będzie wyglądała druga część spotkania…
Trening strzelecki
Pierwsze 10 minut drugiej połowy można określić jednym słowem. Gwałt. Podbeskidzie zostało staranowane przez podopiecznych Nowaka, którzy grając w przewadze dwóch graczy bez większych problemów dochodziło do sytuacji bramkowych. Szczęścia wciąż nie miał Paixao, który wyglądał na bardzo rozkojarzonego i miał problemy nawet z prostym przyjęciem lub ewentualnie zbyt długo zbierał się do uderzenia. Nawet Peszko męczył, męczył, wiercił dziurę w góralskim brzuchu aż w końcu ustalił wynik gry. Gdańszczanie ciągle utrzymywali się przy piłce, bombardowali pole karne Kaczmarka i na dobrą sprawę, gdyby mieli lepiej wyregulowane celowniki, jeszcze więcej razy umieściliby futbolówkę w siatce. Świetnie spisywał się Krasić, który z niesamowitą lekkością przedzierał się w okolice „szesnastki”, a jego dośrodkowania zwykle odnajdywały adresatów (inna sprawa, że odbiorcy nie potrafili tego wykończyć). Trzeba jednak otwarcie powiedzieć, że to wszystko nie należało do piekielnie miarodajnych: Lechia grała w przewadze, a właściwy test czeka ją w Kielcach.
Przed Nowakiem arcytrudne zadanie. Przeciwko Koronie nie będzie mógł wystawić Wawrzyniaka i Janickiego, którzy zdołali się wykartkować w dzisiejszym meczu – w szczególnie głupi sposób zrobił to ten drugi, który na 30 minut przed końcem meczu faulował Chmiela. I choć morale w ekipie Lechii na pewno zostały mocno poprawione, a biało-zieloni złapali wiatr w żagle, nabrali więcej pewności siebie, to wciąż pozostaje masa elementów do poprawki. Nowak może z wiarą patrzeć w przyszłość, ale nie umknie przed mrokiem wyłaniającym się zza horyzontu.