Błędne koło Wisły Kraków - stan domyślny to dziura budżetowa

2023-01-03 12:02:03; Aktualizacja: 1 rok temu
Błędne koło Wisły Kraków - stan domyślny to dziura budżetowa Fot. Krzysztof Porebski / PressFocus
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Problemy finansowe Wisły Kraków trwają od 2012 roku. Od tego czasu systematycznie rosną zobowiązania klubu, które próbuje spłacić się lepszymi wynikami sportowymi. Tych jednak nie ma, więc finansowo jest coraz gorzej. Czy Jarosław Królewski odwróci ten trend?

Na ostatnim walnym zgromadzeniu akcjonariuszy Wisły Kraków klub poinformował, że realne zobowiązania klubu osiągnęły 43 miliony złotych. Gdy cztery lata temu nowi właściciele przejmowali klub od skompromitowanego zarządu Marzeny Sarapaty i Damiana Dukata, zobowiązania wynosiły 42 miliony złotych.

Choć wiele z tych pieniędzy to pożyczki od właścicieli (sam Królewski musiał dosypać miliony w listopadzie, by klub mógł uzyskać licencję), a duża część zobowiązań wynika ze spadku z Ekstraklasy, to trudno uciec od konkluzji, że przez cztery lata klub pod względem finansowym nie ruszył się z miejsca, a dodatkowo spadł z Ekstraklasy.

Zarządzające klubem przez ostatnie cztery lata trio właścicielskie - Jakub Błaszczykowski, Jarosław Królewski i Tomasz Jażdzyński, który na koniec roku oddał swoje akcje Królewskiemu - nie zmieniło klubu. Nie wyrwało Wisły z błędnego koła rosnących zobowiązań i dziur budżetowych.

Choć rządy Sarapaty i Dukata zostawiły Wisłę w opłakanym, praktycznie agonalnym stanie, to były one jedynie zapałką, która podpaliła podlewany przez lata benzyną stos materiałów łatwopalnych, jakim był krakowski klub.

Wisła pływała naga

Wisła za czasów Bogusława Cupiała, choć seryjnie zdobywała mistrzostwa Polski, nie stworzyła struktur czy akademii pozwalającej jej na samowystarczalność.

Dlatego pierwszy większy finansowy kryzys klubu - w 2012 roku - tak bardzo obnażył Wisłę.

– Dopiero, gdy nadejdzie odpływ, widać kto pływał nago – miał powiedzieć legendarny inwestor Warren Buffett.

A Wisła pływała golusieńka.

Ówczesny prezes Bogdan Basałaj założył w budżecie w 2011 roku, że Wisła awansuje do Ligi Mistrzów, zgarnie miliony euro i odjedzie reszcie ligi za te pieniądze. Awansu nie było, planu B też nie, więc w budżecie powstała wielomilionowa dziura. Zrobiły się zobowiązania wobec piłkarzy, trenerów czy miasta. Zobowiązania te rosły z tygodnia na tydzień, aż w końcu stały się zagrożeniem dla egzystencji całego klubu.

Jednocześnie drużyna z piłkarzami, opłacanymi jak na mistrza Polski przystało, ledwo radziła sobie z ligowymi przeciętniakami. Był to po prostu zespół przepłacony. Zajął na koniec sezonu 2011/2012 ledwie siódme miejsce, które dziś traktowane byłoby pewnie pod Wawelem jak trofeum, ale wówczas wydawało się, że gorzej być nie może.

Ten plan na budżet był grzechem pierworodnym, który naznaczył klub przez następne lata.

Wtedy wprawiono w ruch błędne koło wiślackich finansów, z których klub nie jest w stanie wyjść od dekady.

Szybkie wyszukiwanie w Google pokazuje nam, że o dziurze budżetowej w Wiśle pisało się w 2012, 2014, 2015, 2016, 2018 i teraz - dwukrotnie - w 2022 roku. A to jedynie te przypadki, gdy informowano o tym opinię publiczną w taki sposób.

Jak wygląda to błędne koło?

Żeby spłacić zobowiązania, klub musi zwiększyć przychody. Żeby zwiększyć przychody, musi osiągać lepsze wyniki. A żeby osiągać lepsze wyniki, trzeba założyć budżet ponad możliwości klubu i rzucić wszystkie siły na jeden sezon.

Gdy wyniku nie ma, nie ma przychodów i pojawia się dziura.

Wisła nie jest w stanie, jak inne znane europejskie marki mające problemy finansowe, skupić się na promowaniu własnych wychowanków. Bo takich po prostu nie ma. A pieniędzy w szkolenie zainwestować nie może, bo ryzykuje gorszymi wynikami sportowymi. Musi zatem próbować podnosić pieniądze z boiska.

Przy próbach wyjścia z finansowych problemów klubu dochodziło do sytuacji nawet absurdalnych. W 2015 roku prezes Robert Gaszyński postawił przed drużyną cel: awans do fazy grupowej Ligi Europy. Na podstawie tegoo zaplanował też budżet krakowskiego klubu. Znów bez planu B. Był to budżet absurdalny, bo ani Wisła nie była na pole position w walce o puchary, ani też nie miałaby wielkich szans w eliminacjach.

Awansu oczywiście nie było, więc w budżecie znów pojawiła się dziura. I klub zmuszony był sięgnąć do kieszeni kibiców i ruszyć z pierwszą akcją crowdfundingową.

Mimo akcji crowdfundingowej, w następnym sezonie Wisła pierwszy raz od lat 90. zleciała do dolnej połowy tabeli. Znów wydawało się, że gorzej być nie może, ale szybko okazało się to złudzeniem. Bogusław Cupiał sprzedał klub Jakubowi Meresińskiemu, a ten oddał go później oficjalnie stowarzyszeniu TS Wisła Kraków, a nieoficjalnie chuliganom.

Budżet na zero tylko dzięki transferom

Pojawił się nowy zarząd, który dorzucił właśnie tę zapałkę do benzyny. Marzena Sarapata i Damian Dukat wpisywali do budżetu jako cel awans do europejskich pucharów, którego nigdy nie było. Wymieniano więc trenerów, ściągano wagony piłkarzy, a zobowiązania nieustannie rosły. Do tego siedmiu osobom związanym z ówczesną Wisłą postawiono na początku 2023 roku zarzuty wyprowadzania pieniędzy z klubu.

W pierwszym sezonie tego zarządu - 2016/2017 - udało się uniknąć katastrofy przez zrównoważenie budżetu sprzedażą Petara Brleka i Krzysztofa Mączyńskiego (bez tego strata wyniosłaby 10 milionów złotych przy przychodach wynoszących około 30). Transfery wychodzące, przez wbudowane w ten sport ryzyko, nie powinny być podstawą budżetu, lecz jedynie dodatkiem, sposobem na osiągnięcie zysku. Gdyby obaj pomocnicy złapali kontuzję, klub zanotowałby olbrzymią stratę.

Sezon później transferowej poduszki bezpieczeństwa już nie było, więc klub stanął nad przepaścią, a uratowali go kibice i trio właścicielskie.

Ale marszu w dół tabeli powstrzymać się nie udało. Ligowe realia były nieubłagane. Klub z roku na rok radził sobie coraz gorzej, aż w końcu spadł z Ekstraklasy i pojawiła się - kolejna w ostatniej dekadzie - dziura budżetowa.

Nic nowego pod słońcem

Budżet za poprzedni sezon wyszedł na plus jedynie dzięki transferom wychodzącym - Aschrafa El-Mahdiouiego, Yawa Yeboaha i Mateusza Lisa, co jest oczywistą analogią do czasów Sarapaty i Dukata.

Co gorsza, do Wisły trafił jednak tylko ułamek kwot transferowych, zatem znów pojawił się problem, spotęgowany dodatkowo spadkiem z Ekstraklasy.

Odchodzący z Wisły Tomasz Jażdzyński na pożegnalnym briefingu dał do zrozumienia, że chciał spróbować zatrzymać to błędne koło w inny sposób. Miał zostać prezesem klubu, ale inni akcjonariusze wybrali Władysława Nowaka.

– W połowie lipca ustaliliśmy, że to ja pokieruję spółką. Powiedziałem też, że planowana dziura w budżecie w wysokości czterech milionów złotych, jeśli nie zostaną podjęte pewne decyzje, będzie bliżej 14 milionów – opowiedział Jażdzyński (cytat za „Gazetą Krakowską”).

Tymi decyzjami byłaby zapewne wyprzedaż najważniejszych zawodników zespołu i drastyczne ograniczenie wydatków na pierwszą drużynę.

Tak się jednak nie stało i Wisła poszła zgodnie z wytyczonym już przez lata nurtem. Drużyna kosztuje jak na pierwszą ligę dużo, a jak na osiągane przez siebie wyniki - bardzo dużo. Po raz kolejny w ostatniej dekadzie to po prostu drużyna przepłacona.

Niezależnie od tego, kto jest właścicielem klubu, ani kto jest w zarządzie, praktycznie każdy dochodzi w Wiśle Kraków do tych samych wniosków - jedyną drogą do spłaty zobowiązań jest osiągnięcie wyniku sportowego, który jest ponad możliwości piłkarzy. A co gorsza, ściągani pod Wawel zawodnicy grają znacznie poniżej poziomu swoich zarobków. I tak jest konsekwentnie, niemal co roku.

Krok do tyłu, by dwa do przodu - za duże ryzyko

W Wiśle od dziesięciu lat tworzy się więc niebezpieczny, samonapędzający się mechanizm. Klub musi spłacić zobowiązania, w związku z czym rzuca wszystkie siły na jeden sezon, ale przegrywa, więc zobowiązania rosną.

Żaden zarząd nie postawił na rozwijanie struktur, budowanie sieci skautów, tworzenie spójnego planu wyjścia na prostą, bo strategia „kroku do tyłu, by zrobić dwa do przodu” w sytuacji Wisły oznaczałaby gorsze wyniki sportowe, zatem spadek przychodów, który mógłby okazać się dla klubu zabójczy.

Dlatego jedyną drogą jest zawsze rzucenie wszystkich sił na tu i teraz, a martwić się będziemy później.

Jarosław Królewski, nowy prezes i większościowy akcjonariusz klubu, zarzeka się, że przygotowuje strategie zarówno na wypadek awansu do Ekstraklasy, jak i potencjalnego pozostania w 1. Lidze.

Ale dobrze wie, że brak awansu będzie dla Wisły Kraków tragedią. Dlatego tym obowiązującym planem będzie raczej rzucenie wszystkich sił na ten sezon.

JACEK STASZAK

Więcej na ten temat: Polska Wisła Kraków I liga