Czas przełamań: 9. kolejka Ekstraklasy

2015-09-21 20:02:16; Aktualizacja: 9 lat temu
Czas przełamań: 9. kolejka Ekstraklasy Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: Transfery.info

Wraz z upływem czasu zmagania na poziomie najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce są coraz bardziej emocjonujące. I tym razem nie obeszło się bez zaskakujących wyników.

Dni stają się coraz krótsze, słońce coraz prędzej ukrywa się za horyzontem, a kibice przestają nosić szaliki tylko w celach dekoracyjnych. Już niedługo będą stanowić jedyną ochronę przed mroźnym powietrzem. Być może był to ostatni, w miarę ciepły i słoneczny weekend na naszych boiskach? Nawet jeśli pogoda wskoczy jeszcze na karuzelę tak, jak to uczynił Kubicki, to 9. kolejkę i tak można uznać za wyjątkową: na wiele drużyn ożywczo podziałał porywisty wiatr i wybudziły się z przeciągłego, niemającego końca uśpienia. Zabrzański Górnik nieco odbił się od dna, Wisła zgwałciła Podbeskidzie, a jeśli już o gwałtach mowa, to i Legia w końcu wygrała wysoko i przekonująco.

ZAGRALI NA PLUS

Skoro końcówkę lata można utożsamiać z ostatnimi powrotami z wakacji, to i nasi kopacze wzięli przykład z wczasowiczów i w końcu stwierdzili, że najwyższy czas wziąć się w garść i zacząć punktować. Myślę, że każdy weteran ekstraklasowych rozgrywek zdołał się już przyzwyczaić do zaskakujących wyników i nie reaguje na nie ze zniesmaczeniem, nie zamyka się w piwnicy z zapasami alkoholu, czy nie wmawia sobie, że nadszedł ten moment, by odpocząć od futbolu. Niespodzianki i zwroty akcji są wpisane w polską ligę.  

ZAGŁĘBIE NA WŁAŚCIWYCH TORACH

Podopieczni Stokowca w starciu z Cracovią zagrali naprawdę, naprawdę bardzo dobre spotkanie. Od pierwszych minut widoczny był agresywny doskok i zbieg trójką do odbioru zamykając rywala w swoistych kleszczach. Dopełnieniem tego wszystkiego był ogromny spokój, który aż bił od Miedziowych nawet w obliczu wysokiego pressingu, który z powodzeniem wdrażali do swojej gry. Bardzo dobrze przesuwały się poszczególne części formacji – nie mieli naprawdę wielu problemów (poza rozluźnieniem po bramce z rzutu karnego), by zawężać pole gry, przechodzić do głębokiej obrony, by za chwilę wyjść z dobrym atakiem, na wykończeniu umieszczając aż trzech piłkarzy. Świetnie prezentowała się gra na małej powierzchni w ich wykonaniu. Upatrzyli sobie boczny sektor boiska i tam skłaniali się ku podaniom na jeden kontakt, które w banalny sposób rozmontowywały defensywę Pasów.

Zagłębie grało jak uskrzydlone i szczególnie dobrze radziło sobie z wrzutkami w pole karne. Zwykle były dokładne, trafiały w punkt i wprowadzały masę chaosu w szeregach przeciwnika. Trzeba tutaj podkreślić ogromną rolę Janusa, który zanotował dwie asysty i jeszcze samodzielnie wpakował do bramki. Prawie-30-letni pomocnik dwoił się i troił, szarżował w pole karne i był zawsze tam, gdzie go oczekiwano. Także Kubicki wykazał się sporym sprytem i ogromnym przeglądem boiska: można spokojnie powiedzieć, że to był jego dzień. Ten młodziutki, bo zaledwie 20-letni zawodnik nie tylko strzelił ładnego gola, a jeszcze dobrze wkomponował się w całą strategię Miedziowych. Przerzuty w jego wykonaniu utrzymywały się na naprawdę wysokim poziomie, a do tego dobrze uruchamiał swoich kolegów. Właśnie on był odpowiedzialny za akcję na 3:1, gdy podaniem uruchomił będącego na boku Cotrę, a następnie futbolówka powędrowała na przeciwną stronę pola karnego, gdzie na domknięciu znalazł się Janus. Tę akcję Zagłębia naprawdę można oglądać w nieskończoność.    

PRZEŁAMANIE GÓRNIKA ZABRZE

Na ten moment długo czekali wszyscy kibice ekipy Ojrzyńskiego. Po kilku meczach kompletnej posuchy, gdzie znikąd nie widać było ratunku, a najmniejsze symptomy zmiany stanu były miażdżone przez okrutną, ekstraklasową rzeczywistość (czyt. nieskuteczność), w końcu nadeszła wiekopomna chwila, gdy Górnik Zabrze zgarnął komplet punktów. Jak do tego doszło? To pytanie pewnie do tej pory zadaje sobie Tadeusz Pawłowski, trener wrocławian, którym przypadł ten niechlubny zaszczyt odblokowania zabrzan.

Trzeba powiedzieć wprost, że zabrzanie nie zagrali wielkiego meczu. Nie było wybuchów emocji, niesamowitych zwrotów akcji, Bóg raczy wiedzieć jakiego pressingu i nieustającej dominacji. Jeśli ktoś jest fanem krwawych strzelanek, to spotkanie Górnika zdecydowanie nie jest dla niego. Konfrontacja zaczęła się spokojnie, zachowawczo. Dopiero przed upływem kwadransa doszło do jakichś delikatnych akcji, które w sumie mogły wskazywać, że gospodarze są w stanie coś zdziałać. Kosznik wrzucił na głowę Jeża, ale ten oddał piłkę wprost w ręce Pawełka. Przeciągłe momenty klepania przerywały pomruki niezadowolenia. W końcu, tę sobotę można było spożytkować o niebo lepiej, a nie gapić się na kolejne niemrawe próby zabrzan w walce o odbicie się od dna. Po pierwszej połowie na usta cisnęło się tylko jedno słowo: tragedia. Górnik nie miał kim postraszyć, a Śląsk wyglądał tak, jakby nawet mu się nie chciało.

Nie wiem, co wydarzyło się w szatni zabrzan, ale chyba musi to się dziać częściej. Wyszli na drugą część spotkania zmotywowani (na parę minut), ale to wystarczyło na słabiutkich wrocławian. Zaraz po wznowieniu gry, Kwiek dostał piłkę przed polem karnym i spokojnie, bez nerwów i zbędnej kalkulacji posłał ją po ziemi do bramki Pawełka. Bramkarz Śląska był naprawdę zaskoczony tym, co przed chwilą się stało. Chwilę później, dobry znajomy trenera jeszcze z kieleckich czasów, wziął na siebie odpowiedzialność za strzelanie i w 59. minucie gry ustalił wynik gry. Korzym nie miał trudnego zadania – po prostu był dobrze ustawiony i był w stanie wpakować do siatki dobitkę. Wcześniej Madej zagrał w pole karne, Kokoszka sięgnął piłkę, ale skierował ją do Kwieka, który uderzył zza szesnastki, ale Pawełek obronił ten strzał.

ZABÓJCZA ORGANIZACJA GRY

Trener Maciej Skorża kolejny raz przyjechał z Lechem do Białegostoku i znów musiał wyjeżdżać z niczym. Po decyzji zarządu klubu drużyna miała za zadanie skupić się na grze w Ekstraklasie i mecz z Jagiellonią miał być pierwszym zwycięstwem od kilku kolejek.

Jednak piłkarze Michała Probierza nie mieli zamiaru odpuszczać i od początku meczu „wjechali” na Lecha. Pressing, świetna organizacja gry i do tego odważna gra w ofensywie poskutkowały pewnym zwycięstwem Jagiellonii. Żółto-Czerwoni po porażce ze Śląskiem pokazali w niedzielny wieczór zupełnie inne oblicze, chociaż do poprawy ciągle jest skuteczność piłkarzy Jagiellonii. Gospodarze przy lepiej ustawionych celownikach mogli wygrać różnicą kilku bramek.

ODWAŻNE STRZELANIE POD KLIMCZOKIEM

Od kilku tygodni atmosfera w drużynie Białej Gwiazdy nie należy do najlepszych. Media ciągle zapowiadały dymisję Kazimierza Moskala, który w Bielsku-Białej miał zagrać o swoje być, albo nie być w klubie przy ulicy Reymonta.

Piłkarze Wisły Kraków w historii spotkań na boisku Podbeskidzia jeszcze nie przegrali w Ekstraklasie, więc mieli niebywałą okazję na przełamanie. Chociaż statystyki były po stronie wiślaków to chyba nikt nie spodziewał się totalnej dominacji gości z Krakowa. Zawodnicy trenera Moskala zagrali świetne spotkanie, ale nie sposób nie zwrócić uwagi na postawę Górali, którzy kompletnie nie dojechali na stadion. Biała Gwiazda imponowała w ofensywie skutecznie rozgrywając piłkę, która rozrywała formację obronną Podbeskidzia.

Na wyróżnienie zasłużył cały kwartet ofensywny. Paweł Brożek strzelał bramki i asystował, Rafał Boguski był cały mecz aktywny, który zakończył strzeloną bramką. Jednak osobno pochwalić należy Denisa Popovicia. Słoweniec wcześniej krytykowany za długie holowanie, w sobotę imponował zagraniami z pierwszej piłki i celnymi strzałami z dystansu. Kto wie, może w końcu na dłużej zagości w mediach jako następca Semira Stilicia?

ZAGRALI NA MINUS

Plusów 9. kolejki jest tak wiele, że aż chciałoby się pominąć tę niechlubną, przeciwstawną rubrykę. Ekstraklasowicze stanęli na wysokości zadania i pokazali, iż można popsuć nawet najlepszą serię rozgrywek. Cóż, nadszedł czas na stałych bywalców rubryki!

WYJĄTKOWY MISTRZ POLSKI

Zastanawiam się, czy w kontekście Kolejorza jest jeszcze sens używać zaszczytnego tytułu, który wywalczył w zeszłym sezonie. Podopieczni Skorży grają tak nieprzyjemną dla oka piłkę (choć słowo grają chyba nie jest na miejscu), że aż zabijają całe piękno futbolu i doprowadzają swoich kibiców do skrajnej rozpaczy. Jeśli dołożymy do tego zbliżającą się jesień, krótsze dni, chłód o poranku, to… tak Lechu, możesz mieć na sumieniu setki swoich entuzjastów, jeśli w końcu nie weźmiesz się w garść. Z poznaniaków śmieją się wszyscy i jest to zachowanie całkowicie normalne. Nie ma co się dziwić, skoro mając takich zawodników, za każdym razem brakuje bardzo dużo, by w końcu zgarnąć pełną pulę punktów. Albo nawet jeden, bądźmy minimalistami.

Wydawało się, że w końcu nadszedł ten czas przełamania. Zapunktowały Górnik i Legia, Wisła w końcu wygrała przekonująco, więc czemu Lech nie miałby pójść ich śladem? Poznaniacy zawsze muszą wytyczać własne ścieżki. Tym razem nie mogło być inaczej. Lechici po raz kolejny grali za nisko, niedokładnie i bardzo niedbale. Odsuńmy na bok wszelkie problemy ze skutecznością – każdy się już przyzwyczaił, że na dobrą sprawę w Poznaniu nie ma napastnika. Niewybaczalne jest jednak takie niedbalstwo przy dośrodkowaniach, czy nawet przerzutach z jednej strony boiska na drugą. Dawno na tym poziomie rozgrywkowym nie było drużyny, która walczy w fazie grupowej LE, a nie potrafi przyjąć piłki. Futbolówka odskakuje lechitom, nie są w stanie utrzymać jej dłużej przy nodze, a wobec wysokiego pressingu (który z powodzeniem stosowała Jagiellonia) chowają się za zasiekami, które nawet nie są szczelne.

Defensywa Lecha ma ogromny problem z kryciem. Na nic mieszanie systemu strefowego z indywidualnym. Poznaniacy są w stanie odpuścić swoją strefę i jeszcze nie mieć najmniejszych chęci, żeby zatrzymać któregokolwiek z rywali, który akurat się napatoczy. Moment utraty gola pokazuje, że Douglas był odpowiedzialny za dwóch zawodników i w końcu nie pokusił się o zatrzymanie żadnego, natomiast Kędziora i Kamiński przyjęli postać wolnych elektronów.

Zupełnie osobną sprawą pozostaje motywacja poznaniaków do gry. Zestawieni z szybką i naprawdę dobrze poukładaną Jagą, poruszali się jak w slow motion. Zanim przyjęli piłkę, odwrócili się z nią i obrali kierunek gry, rywal był już skłonny do wysokiego odbioru i natychmiastowo zabierał się z kontrą. Tak, w grze Lecha nie było ruchu, nawet pozorów chęci do zdobywania terenu. Trudno znaleźć wytłumaczenie takiego stanu: jeszcze parę miesięcy temu poznaniacy brylowali formą pokazując, że nawet jeśli jakościowo mają gorszy dzień, to mogą nadrobić zaangażowaniem. Teraz na próżno wypatrywać takich obrazków.

USYPIAJĄCA LECHIA

W grze lechistów i lechitów można znaleźć sporo wspólnych mianowników. Teraz naprawdę wydaje się, że nie bez przyczyny te dwie wyżej wymienione nazwy są tak często mylone. Z tą różnicą, że problemy Lechii można zrzucić na zawirowania trenerskie i brak zgrania zawodników. Takie wytłumaczenie nie jest adekwatne, jeśli mówimy o poznańskim Lechu.

Gdańszczanie w meczu z Piastem weszli naprawdę dobrze. Szybko strzelili gola i jeszcze przez kilka minut prezentowali naprawdę fajny futbol. W bocznych sektorach boiska działo się naprawdę dużo. Biało-zieloni poruszali się szybko, zmieniali pozycje, pokazywali się i robili niezliczoną ilość kółeczek wokół zdezorientowanej defensywy rywala. Lechiści głównie koncentrowali się w trójkącie, który w zależności od potrzeb rozszerza się bądź zawęża. Co równie istotne, między formacjami pojawiały się bardzo niewielkie, wolne strefy. Dzięki takiemu ciasnemu ustawieniu, w prosty sposób można przejść z głębokiej defensywy do skrajnego ataku. Wszystko zmieniło się po upływie ok. kwadrasa. Lechia nie tylko zrobiła głębokie zasieki, ale i zabierała się z piłką bardzo mozolnie. Wolno konstruowała ataki, potrzebowała za wiele czasu na wyjście z futbolówką poza połowę boiska. Do tego należy dołożyć spore problemy z dokładnością, które rzutowały na obraz gry. Lechistom można było łatwo wygarnąć piłkę albo po prostu sami ją tracili. Sporą bolączką okazuje się nie sama skuteczność (lechiści rzadko stwarzali sobie podbramkowe sytuacje, które mogłyby sprawić problem Szmatule), a wykorzystanie napastników. A raczej jego brak. Gra w bocznych sektorach boiska wyłączała środkowych-ofensywnych, którzy właściwie nie byli wykorzystywani w tym spotkaniu. Najpierw rzadko kierowano dośrodkowania na Haraslina, a następnie Kuświk zaczął schodzić do boku i również wyglądało to bardzo mizernie. Wraz z ogłoszeniem składu można było sobie także wyobrażać szybkie skrzydła, ale i z nich nie było użytku. Peszko nie był w stanie pociągnąć drużyny do ataku i nawet nie robił dużo szumu.

Także ściśle zagęszczona defensywa była jedynie pozorna.

Tzw. martwa strefa mogła zabić podopiecznych Heesena. Marković odpuścił swój sektor boiska i niewiele brakło, a wparowałby w niego Pietrowski mając niesamowicie prosty dostęp do bramki.

NAJWIĘKSZY WYGRANY KOLEJKI

„Posada Berga znowu bezpieczna, Nikolić superstar”

Czwartek godzina 21. Piłkarze Legii przed chwilą zeszli z boiska po przegranym meczu w fazie grupowej Lidze Europy. Zarówno na miejscu jak i w Polsce, dziennikarze oddają do publikacji teksty, w których z przekonaniem wieszcza koniec Berga w Legii. Dodatkowo w ramach potwierdzenia swoich rozważań informują, iż właściciele klubu rozpoczęli monitorowanie możliwych następców Norwega.

Niedziela 18.00. Legioniści są już po spotkaniu z Ruchem, w którym pewnie pokonali przeciwnika. W drużynie wicemistrzów Polski błyszczą Nikolić, Prijović czyli ci, którzy zawiedli w czwartkowy wieczór w Danii. Zarówno wynik jak i postawa Legii ratuje posadę norweskiego szkoleniowca, który praktycznie mógł szykować się na wylot z Polski.

Chociaż kandydatów do wygranych kolejki było sporo to mając na uwadze ostatnie dni stawiamy na smutnego Berga, dla którego znów zaświeciło słońce.

KONTROWERSJA KOLEJKI

Arbiter Borski nie popisał się w spotkaniu Zagłębia z Cracovią i wskazał na wapno, gdy właściwie nie było mowy o jakimś kontakcie pomiędzy Dąbrowskim a Zjawińskim.

Zawodnik Pasów padł jak rażony prądem, a to wystarczyło, by sędzia podyktował rzut karny. Jedenastkę na gola pewnie zamienił Cetnarski łapiąc tym samym kontakt.

JEDENASTKA KOLEJKI WEDŁUG TRANSFERY.INFO

Kasprzik (GÓRNIK ZABRZE) - Frączczak (POGOŃ SZCZECIN), Dąbrowski (ZAGŁĘBIE LUBIN), Burliga (WISŁA KRAKÓW) - Kubicki (ZAGŁĘBIE LUBIN), Góralski (JAGIELLONIA BIAŁYSTOK), Borysiuk (LECHIA GDAŃSK), Janus (ZAGŁĘBIE LUBIN) - Prijović (LEGIA WARSZAWA), Nikolić (LEGIA WARSZAWA), Brożek (WISŁA KRAKÓW).

MARCIN ŁOPIENSKI, ALEKSANDRA SIECZKA