Czy można już chwalić Lazio Marco Baroniego?

2024-10-09 12:09:39; Aktualizacja: 2 godziny temu
Czy można już chwalić Lazio Marco Baroniego? Fot. Raffaele Conti 88 / Shutterstock.com
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Lazio pod wodzą Marco Baroniego zaskakuje Serie A i Ligę Europy. Mimo odejścia kluczowych graczy i zatrudnienia niedoświadczonego trenera, rzymski klub zajmuje czwarte miejsce w lidze i dominuje w europejskich rozgrywkach. Jak nowy szkoleniowiec odmienił oblicze „Biancocelestich” i czy Lazio stać na walkę o najwyższe cele w tym sezonie?

Letnie mercato w Serie A co roku wiąże się z mniejszymi lub większymi rewolucjami w wielu klubach. Zmiany trenerów i odejścia kluczowych zawodników często pociągają za sobą lawinę, po której przejściu drużyna, która kończyła sezon w maju, nijak nie przypomina drużyny, która zaczyna następny w sierpniu.

W tym roku można by podciągnąć pod ten przypadek np. AC Milan żegnający się po latach ze Stefano Piolim albo Bolognę, która rozstała się z Thiago Mottą oraz największymi gwiazdami – Riccardo Calafiorim i Joshuą Zirkzee. Warunki zdecydowanie spełniałby także Juventus, którego obecny trzon stanowią zupełnie nowe twarze – Szczęsnego, Rabiota, Chiesę czy Kosticia zastąpili w końcu Di Gregorio, Gonzalez, Koopmeiners i Conceicao.

Przetasowania nie zmieniły jednak percepcji żadnego z tych klubów w oczach przeciętnego obserwatora ligi włoskiej. Milan i Juventus siłą rzeczy pozostały jednymi z największych faworytów do mistrzostwa, a Bologna… tak czy siak nadal jawi się, jak wielka niewiadoma – wszak gra na kilku frontach to dla niej coś zupełnie nowego.

Co innego z Lazio, przez którego biura w ostatnich miesiącach raz za razem przechodziły prawdziwe trzęsienia ziemi. Śledząc media interesujące się tematem Serie A, wsłuchując się w opinie specjalizujących się w calcio dziennikarzy, dało się zauważyć, że w natychmiastowe podniesienie się z kolan i otrzepanie przez „Biancocelestich” mało kto wierzy. Niby nie ma w tym nic nadzwyczajnego – Lazio ostatnimi czasy praktycznie co roku bywało niedoszacowane – ale teraz, nawet wśród najwierniejszych kibiców, pojawić mogło się zwątpienie. Wokół klubu działo się przecież tyle dziwnych rzeczy… Ale zacznijmy od początku.

Gdy Maurizio Sarri niespodziewanie wywalczył z drużyną z Rzymu wicemistrzostwo (w sezonie 2022/2023), wydawało się, że jego pozycja jeszcze długo będzie niezagrożona. Skuteczne, ale chwiejne w defensywie towarzystwo przekształcił w dobrze naoliwioną, niezawodną maszynę. Po udowodnieniu, że potrafi zbudować zarówno efektowny, jak i efektywny, niemal nietracący bramek zespół, wystarczyło – łatwo się mówi – zapewnić mu stabilizację. Nie udało się, ale ciężko winić za to wyłącznie szkoleniowca. Na spadek formy złożyło się wiele czynników, m.in. kiepskie transfery (znacznie więcej spodziewano się w Rzymie chociażby po Daichim Kamadzie), nieskuteczne poszukiwanie następcy Sergeja Milinkovicia-Savicia, coraz gorsza dyspozycja liderów – Luisa Alberto i Ciro Immobile. 

Sarri ubiegł prezesa Claudio Lotito i sam podjął decyzję o rezygnacji. Zastąpił go nieprzypadkowy trener, Igor Tudor, łączony do niedawna z wieloma mocniejszymi klubami. Chorwat wszedł do ligi włoskiej z przytupem, dźwignął „Biancocelestich” ze środka tabeli, wywalczył awans do europejskich pucharów i… rozwiązał kontrakt za porozumieniem stron. Okoliczności jego odejścia do dziś nie są do końca jasne, ale według doniesień wiarygodnego dziennikarza, Nicolo Schiry, głównym powodem było „stracenie” przez niego szatni. Szatni, która – co ciekawe – i tak zaraz została mocno przewietrzona. 

Klub nie tylko bez żalu rozstał się z niewypałami (drugim bramkarzem Maximiano czy wspomnianym Kamadą), ale także pożegnał się z paroma naprawdę ważnymi postaciami: Immobile, Alberto, Felipe Andersonem i Danilo Cataldim. Z jednej strony zmiany pokoleniowej nie dało się uniknąć – zwłaszcza po pierwszym z tego grona widać było, że liga zaczyna mu odjeżdżać – ale z drugiej na horyzoncie ciągle nie pojawili się godni następcy. Mimo sporej aktywności na rynku transferowym zapowiadało się, że dla Lazio nadchodzą chude lata. 

Na stanowisko, które wcześniej piastowali trenerzy doświadczeni w walce o najwyższe cele, zatrudniono Marco Baroniego, który jak dotąd mógł się pochwalić wyłącznie pracą w drużynach lawirujących między Serie A a Serie B. Pescara, Novara, Benevento, Frosinone, Cremonese, Reggina, Lecce, Hellas Verona – ta lista wygląda bardziej, jak historia zatrudnienia potencjalnego przyszłego szkoleniowca Venezii lub Sassuolo, niekoniecznie zaś człowieka, któremu powinno się powierzyć ekipę aspirującą do regularnej gry w Lidze Mistrzów. Jasne, utrzymanie w elicie najpierw z Lecce, a następnie z Hellasem to pozytywne wpisy do CV, ale z całym szacunkiem dla dorobku florentyńczyka, nijak nie uprawniało to do myślenia, że nadeszła już dla niego odpowiednia pora na przeskok o parę półek wyżej. Angaż do Lazio można było zatem rozpatrywać albo jako nagłe olśnienie Lotito, który dostrzegł u Baroniego wielki, nieodkryty przez czołówkę potencjał, albo jako… wywieszenie białej flagi i uznanie, że klub z Rzymu znajduje się w tak trudnej sytuacji, że bardziej potrzebuje teraz na ławce przezroczystego, łatwiej sterowalnego trenera niż stawiającego warunki fachowca z dużym nazwiskiem.

Lotito robił dobrą minę do złej gry: - Nie dokonujemy żadnego kroku w tył, ale raczej próbujemy nagradzać za zasługi. Wybór Baroniego jest przemyślany i pożądany, oparty na jakości trenera i pasujący do tego, jaką drogę obieramy w Lazio - mówił na konferencji prasowej, będącej zarazem prezentacją szkoleniowca (za LazioNews24). Sam fakt odnotowania i odniesienia się do obaw, jakie mogli mieć kibice po usłyszeniu, kto zastąpi Tudora, mógł świadczyć o tym, że i wewnątrz organizacji pojawiały się wątpliwości.

Baroni objął funkcję 11 czerwca, miał więc całe lato, by zbudować drużynę skrojoną pod siebie. Poszukiwania nowych zawodników podjęto tam, gdzie poszukiwano szkoleniowca, czyli w wyraźnie słabszych od Lazio klubach. Z Werony Baroni zabrał ze sobą skrzydłowego Tijjaniego Noslina, ofensywę wzmocnili także wyciągnięci z Salernitany młody Loum Tchaouna oraz bardziej doświadczony, zweryfikowany na poziomie Serie A snajper, Boulaye Dia. W Turcji, a konkretnie w Hataysporze, upatrzony został z kolei wszechstronny, nieopierzony Fisayo Dele-Bashiru. Wyjątkami od tej reguły byli Samuel Gigot i Nuno Tavares, wypożyczeni od mocnych marek, odpowiednio Marsylii i Arsenalu.

Choć biancocelesti – jak widać – nie wzbraniali się przed ruchami transferowymi, nadużyciem byłoby powiedzenie, że wchodzą w sezon 2024/2025 mocniejsi niż przed rokiem. W kadrze próżno już szukać gwiazd, których zazdrościć mogłaby cała reszta włoskich klubów – a takimi bez wątpienia byli Milinković-Savić, Alberto czy Immobile u szczytu formy. Twarzami Lazio stali się nagle solidni, ale mniej działający na wyobraźnię kibiców ligowcy – powoływani do Squadra Azzurra bramkarz Ivan Provedel i skrzydłowy Mattia Zaccagni oraz reprezentant Francji, Matteo Guendouzi. Nic nie zapowiada, by któryś z nich miał wkrótce znaleźć się na radarach połowy piłkarskiej Europy, jak swego czasu wspomniany Milinković-Savić.

Jakby zgodnie z oczekiwaniami ekspertów obecne rozgrywki nie zaczęły się dla Baroniego najlepiej, bo bramką straconą w trzeciej minucie debiutu z Venezią. Wieloletni kibice drużyny z Rzymu mogli jedynie westchnąć – oto wróciło stare dobre Lazio, popełniające głupie błędy i gubiące w losowych momentach koncentrację. Finalnie rezultat udało się jednak poprawić i zwyciężyć 3:1, ale problemy z beniaminkiem nie nastrajały pozytywnie na następne tygodnie. Obawy potwierdziła druga kolejka i porażka z prowadzonym przez Kostę Runjaicia Udinese – ponownie to właśnie rywal otworzył wynik w pierwszym kwadransie spotkania. Trzeci mecz i trzeci podobny początek, tym razem Milan i ósma minuta. Dzięki przebudzeniu napastników i dwóm świetnym dograniom Nuno Tavaresa podopieczni Baroniego zdołali wywalczyć remis. 

W starciu z Veroną sytuacja była nieco inna – Lazio po raz kolejny dało sobie wbić gola zaraz po gwizdku, ale z tą różnicą, że na 1:1, bo parędziesiąt sekund wcześniej, w piątej minucie, strzelanie rozpoczął Dia. Decydująca okazała się bramka Castellanosa, zdobyta kwadrans później, dająca drugą wygraną w sezonie. Dobre humory szybko popsuła Fiorentina, która w piątej kolejce za sprawą dubletu Gudmundssona zgarnęła trzy punkty – porażka 2:1 bolała, tym bardziej że Islandczyk ustalił wynik w doliczonym czasie. Baroni mógł żałować tego potknięcia również dlatego, że na tym etapie powoli zaczął wyłaniać się już pomysł na to, jak tak właściwie ma wyglądać Lazio pod jego wodzą. Z Torino i Empoli prowadzony przez niego zespół dowiódł, że wyciągnął wnioski i walczył do końca, co przyniosło dwa zwycięstwa po atrakcyjnej dla oka grze (3:2 i 2:1). 

Na konto zasług trenera należy wpisać odblokowanie Valentina Castellanosa i odważniejsze postawienie na Gustava Isaksena. Obaj ściągnięci przed rokiem zawodnicy nigdy nie wyglądali w koszulce Lazio tak przekonująco i pewnie, jak teraz. Utrzymując aktualną dyspozycję, lada moment powinni poprawić swoje statystyki z zeszłego sezonu - Castellanosowi brakuje do tego jednej bramki i dwóch asyst, Isaksenowi zaś dwóch goli. Baroni nie potrzebował też wiele czasu, żeby udanie wprowadzić do zespołu nowych graczy. Dia i Tavares szybko przebili się do podstawowej jedenastki - ten drugi, zaliczając przy okazji imponującą liczbę pięciu ostatnich podań w swoich pierwszych pięciu meczach w Serie A. W najsilniejszych europejskich ligach jedynie Mohamed Amoura z Wolfsburga i Bukayo Saka z Arsenalu mogą pochwalić się lepszą średnią asyst na 90 minut. Także Guendouzi w pełni rozwinął w Rzymie skrzydła pod wodzą Baroniego - nie tylko podpowiada tak „test oka”, potwierdzają to statystyki. Francuz znajduje się w ścisłej czołówce piłkarzy z lig z top 5, którzy wykonują najwięcej progresywnych podań i tych posyłanych w strefę wysoką.

Biorąc pod uwagę obecny potencjał Lazio, zajmowane na razie przez nie czwarte miejsce jest miłą niespodzianką, ale nie wystarczałoby do tego, by nazywać ekipę z Rzymu rewelacją sezonu i pisać chwalebne artykuły o Baronim. Perspektywa zmienia się jednak, gdy obraz uzupełni się o to, jak „Biancocelesti” prezentują się na arenie międzynarodowej, która od lat stanowiła dla Lazio raczej skutek uboczny niezłej postawy w Serie A aniżeli dodatkową szansę na zwiększenie prestiżu klubu. Rozgrywki Ligi Europy drużyna rozpoczęła niezwykle efektownie, bo od dwóch wysokich zwycięstw. O ile 3:0 z Dynamem Kijów można było jeszcze w pewnym stopniu umniejszać, tłumacząc to tym, że wicemistrz Ukrainy nie jest już kadrowo tak mocny, jak dawniej, o tyle 4:1 z OGC Nice musiało już robić wrażenie. We wspólnej dla wszystkich uczestników tabeli zreformowanego pucharu Lazio zajmuje na ten moment pierwsze miejsce nad Lyonem i Tottenhamem, zostawiając daleko w tyle Manchester United, FC Porto czy - co szczególnie satysfakcjonujące dla kibiców z obrzeży Rzymu - AS Romę, która na razie ugrała na europejskich boiskach zaledwie jeden punkt.

To oczywiście dopiero początek sezonu, przed Baronim, Tavaresem i spółką sporo wyzwań (po przerwie na kadrę drużynę czeka weryfikacja - wyjazd na Allianz Stadium i spotkanie z mocnym Juventusem), ale chyba tylko nieliczni optymiści zakładali, że tak szybko uda się doszukać w grze Lazio tylu pozytywów, a braki Alberto i Immobile zostaną płynnie zniwelowane dzięki dobrej organizacji ofensywnej formacji i świetnej formie poszczególnych wykonawców.

Maurycy Janota

Więcej na ten temat: Trenerzy Włochy SS Lazio Serie A Marco Baroni