Dobry w odbiorze remis: podział punktów w meczu przyjaźni
2016-05-10 22:41:21; Aktualizacja: 8 lat temuWisła i Śląsk ewidentnie umówiły się przed tym spotkaniem, żeby żadnej z drużyn nie było przykro. I chociaż goli wiele nie padło, to na emocje nie można było przesadnie narzekać.
Bez bramek, ale emocjonująco
Panowie, spokojnie, nie przemęczamy się, wszystko jest już jasne – trenerzy Rumak i Wdowczyk właśnie w ten sposób mogli przemówić do swoich podopiecznych. Zarówno Wisła, jak i Śląsk zapewniły sobie utrzymanie i mecz toczył się o… „mistrzostwo” dolnej części tabeli. Wiadomo, zawsze lepiej uplasować się wyżej, ale tak naprawdę zmieniało to tyle co nic. Mimo wszystko na próżno było wypatrywać nastawienia pełnego olewki. Ba, żaden z piłkarzy nie wyglądał tak, jakby myślami był już na zasłużonym urlopie – wręcz przeciwnie, mecz przyjaźni był pełen emocji i konkretnych-podnoszących-ciśnienie akcji. No, do pełni szczęścia przydałyby się bramki w pierwszej części spotkania, ale przecież nie można mieć wszystkiego.
I ruszyli. Już w 2. minucie meczu Wisła mogła wyjść na prowadzenie, po tym jak Małecki dobrze uruchomił Boguskiego. Co prawda ostatecznie pomocnik nie zdołał opanować piłki, ale było groźnie pod bramką Pawełka. Po raz pierwszy. Potem miało być znacznie gorzej. Trzeba jednak przyznać, że bramkarz gości był dzisiaj naprawdę pewny. I nie, to nie żaden oksymoron (chociaż wiele by na to wskazywało). Pewny Pawełek wyciągnął Śląska z niejednej opresji – to właśnie on dobrze się ustawiał, gdy zaspała obrona i musiał stanąć oko w oko z którymś z wiślaków. Tak było najpierw w 17. minucie, kiedy na czystą sytuację wyszedł Brożek po podaniu Ondraska, a następnie w samej końcówce pierwszej połowy, gdy świetną, długą piłkę od Małeckiego otrzymał Czech i… znowu górą był goalkeeper wrocławian. To nie są częste widoki – proszę patrzeć i zachować ten widok na dłużej, wryć go w głowę. Wracając jeszcze do „Kobry”, trzeba jeszcze podkreślić, że rozgrywał bardzo dobre zawody. Fajnie potrafił utrzymać piłkę blisko przy nodze, pokazywał się do gry i sam szukał uderzeń.Popularne
Pierwszą połowę można było opisać w prosty sposób: Wisła grała, Śląsk liczył na sytuacje po kontrach. I co najciekawsze, obie drużyny mogły kilkakrotnie wpakować futbolówkę do siatki. Inna sprawa, że brakowało szczęścia/zimnej krwi/umiejętności/wykończenia* (można wybrać więcej niż jedną odpowiedź). Podopieczni Rumaka celowali w prostopadłych podaniach, które w początkowych fragmentach meczu miały trafić do Mervo (Węgier bardzo dobrze pokazywał się do gry i świetnie wyglądała jego wymienność z Morioką), a gdy zegar wybił ok. 20. minuty, wrocławianie zdecydowali, że od razu po przyjęciu będą rzucać się do gardeł przeciwnika. W ten sposób dobrą sytuację miał Pich, po tym jak dostał fenomenalne podanie od Japończyka. Zresztą, goście też mieli swoją setkę-z-bramkarzem, po tym jak prostopadła piłka trafiła pod nogi Mervo – zabrakło mu jednak chłodnej głowy i może za bardzo skoncentrował się na samym przyjęciu i opanowaniu futbolówki, przez co multitasking doznał prawdziwego przegrzania obwodów.
Cios za cios i bez środka pola
Były zapasy w wykonaniu Hateley’a i Cywki, były próby prostopadłych podań, nie zabrakło przenoszenia ciężaru gry tylko… te bramki. Wisła i Śląsk grały tak, jakby się wcześniej umówiły: No, Panowie, nie ma pośpiechu, pograjmy trochę w piłkę, może potem coś wpadnie do siatki. I rzeczywiście, „potem” udało się umieścić futbolówkę w siatce. Nawet dwukrotnie.
„Biała Gwiazda” zdecydowanie lepiej weszła w drugą część spotkania. Dłużej utrzymywała się przy piłce, prowadziła grę i prostymi środkami przenosiła się pod bramkę wrocławian. Na konkrety trzeba było poczekać jakiś kwadrans. Dopiero w 60. minucie Ondrasek otworzył wynik gry i to… w nie byle jaki sposób! „Kobra” dobrze utrzymał się przy piłce po tym jak otrzymał ją od Boguskiego, zabawił się z defensywą, a następnie potańczył przy linii bocznej prezentując oryginalną, golfową cieszynkę. W takiej sytuacji Śląsk nie mógł być gorszy. Co prawda średnio mu wychodziło przedostawanie się pod twierdzę Miśkiewicza, a jeśli już to brakowało dokładności w ostatnim podaniu i ofensywa podejmowała złe decyzje nie uruchamiając tych dobrze ustawionych, wolnych zawodników, a pakując futbolówki w sam gąszcz defensywy przeciwnika, ale w końcu, po bólach i trudach udało się doprowadzić do remisu. Po tym jak Bartosz popisał się ułańską fantazją na granicy pola karnego, sędzia podyktował rzut wolny i… Hateley uderzył w głowę Sadloka. Obrońca nie miał szczęścia, bowiem futbolówka odbiła się od niego, spadła pod nogi Grajciara, a ten nie pozostawił żadnych szans Miśkiewiczowi precyzyjnie uderzając.
Mecz nam się otworzył. Drużyny rzuciły się sobie do gardeł. Brakowało w tym wszystkim ładu, składu i… środka pola, ale walka toczyła się od jednego pola karnego pod drugie. Nie było przestojów, mozolnego rozgrywania, nie wspominając już o jakichkolwiek założeniach taktycznych. Chodziło o jak najszybsze przedostanie się pod bramkę rywala. Żadne gole już nie padły, ale od bardzo dobrej strony pokazał się chociażby Drzazga, który popisał się dwoma bardzo dobrymi sytuacjami bramkowymi. Młody zawodnik potrafi grać na małej powierzchni, dobrze utrzymuje piłkę przy nodze i nie zżera go presja, gdy na plecach czai się przeciwnik. Niezłe zawody rozegrał także Bartosz, który jest co prawda współodpowiedzialny za straconą bramkę, ale pokazał jedną ze swoich lepszych umiejętności - mocne wprowadzanie futbolówki po wrzucie z autu. No i mógł zaliczyć trafienie. Pomylił się nieznacznie uderzając obok słupka. I chociaż mecz można uznać za nierozstrzygnięty, to oglądało się go naprawdę fajnie. Dużo akcji, szybka gra i ładne bramkarskie parady – w ten sposób można podsumować to starcie.