Dookoła Euro: Team spirit, plecy Boenischa, gdzie jest Grosicki i dlaczego krytycy powinni się zamknąć
2012-06-13 12:35:12; Aktualizacja: 12 lat temuZa nami mecz z Rosją. Biało–czerwoni pokazali niezwykły hart ducha i wolę walki, dzięki czemu wywalczyli cenny remis. Jednak w tym spotkaniu nie tylko wynik jest najważniejszy. Istotne jest także to, że nasza gra jest naprawdę dobra.
Do tej pory było tak, że szczęścia mieliśmy jak na lekarstwo. Wszyscy pamiętają karnego dla Niemiec w ostatniej minucie spotkania w Gdańsku. Niektórzy kibice do tej pory maja grymas na twarzy, gdy o tym pomyślą. Zwykle też czegoś brakowało. A to szczęścia, a to ostatniego podania, czy nogi wystawionej w odpowiednim momencie, by zablokować czyjeś podanie. Panie i panowie, ten czas chyba można już włożyć do lamusa. – Rosja była faworytem, to prawda. My mamy Andriuszę, jest dla nas jak Maradona dla Argentyny. Chwilami robił z wami, co chciał, ale nic z tego nie wyszło. Gratulacje dla Polski, bo wykonała kawał dobrej roboty, co nie udawało się już silniejszym od niej drużynom – podsumował mecz Rusłan Nigmatulin, były reprezentant „Sbornej”. Ciężko się z nim nie zgodzić. I właśnie dlatego można powiedzieć, że w naszej kadrze zaczyna się nowa era. Era szczęścia popartego ciężką pracą.
Nasze „Orły” podniosły się po deprymującej stracie gola. Deprymującej, bo nie graliśmy wcale źle. Strzeliliśmy gola, później poszliśmy nawet na wymianę ciosów i niewiele zabrakło, żebyśmy wygrali. Ale spójrzmy na plusy. W końcu nasza drużyna zagrała perfekcyjnie w obronie. To był jeden z najlepszych meczy formacji obronnej na Euro. Wasilewski i Perquis byli tam, gdzie być powinni, a defensor Anderlechtu chwilami grał jak prawdziwy profesor. To on ratował nas po stratach w środku pola. Z obrony chciałbym wyróżnić jeszcze Sebastiana Boenischa, który w końcu pokazał, dlaczego zaufaniem obdarzył go selekcjoner Franciszek Smuda. Miał kilka niepewnych interwencji, ale zagrał wspaniałe spotkanie. Tak doskonałe, że najlepszą częścią tego piłkarza były jego plecy, które często musieli oglądać rosyjscy obrońcy, gdy im uciekał. Na rosłego obrońcę narzekali też napastnicy „Sbornej” – Świetnie się zastawiał, ciężko było mu odebrać piłkę. Nie poszalałem przy nim – ocenił naszego defensora Aleksander Kierżakow, napastnik Rosji.
Kolejna ważna rzecz – w końcu jako przeciętny telewidz tudzież widz na stadionie, widzę, że mamy ten osławiony przez komentatorów „team spirit”, czyli ducha drużyny. To już nie jest „team spiryt” i grupki i grupeczki, tylko prawdziwa drużyna. Widać to na boisku, widać również poza nim. Mecz z Rosją był próbą charakteru, pokazaliśmy, że jesteśmy dobrzy, możemy podkręcić tempo gry i w końcu i do nas uśmiechnęło się szczęście. Dlatego tutaj należy się wielki szacunek trenerowi Smudzie, bo jak na razie jego koncepcja doboru zawodników do kadry okazała się słuszna. Bo nawet jeśli, w co nikt z nas nie wierzy, z Czechami się nie uda, to zostawimy po sobie dobre wrażenie i tę świadomość, że Polska gra do końca.Popularne
Jest jednak jedna rzecz, która mnie jako kibica zastanawia. I założę się, że niejestem w tym jedyny. Mianowicie, gdzie jest Kamil Grosicki? W meczu z Grekami nie zdążył wejść, bo mecz się skończył, nim sędzia pozwolił mu wejść na murawę. Z Rosją nawet się nie rozgrzewał. Dziwi mnie to, ponieważ ma za sobą najlepszy sezon w karierze, w Turcji jest uważany za jednego z najlepszych zawodników ligi i naprawdę potrafi siać postrach w szeregach rywali. Miejsce „Grosika” jest na murawie, nie na ławce rezerwowych. Ponadto może grać w pomocy i ataku, może więc stanowić wsparcie dla Roberta Lewandowskiego. W meczu z Czechami taki ktoś z pewnością nam się przyda.
A teraz trochę o krytykach, a raczej może o krytykantach, bo często słowa piłkarskich ekspertów z konstruktywną krytyką nie mają nic wspólnego. Po pierwsze, ani na mundialu w Korei Południowej i Japonii (2002), ani w Niemczech (2006), czy na ostatnich Mistrzostwach Europy (2008) nie graliśmy o awans do ostatniego meczu. Już za to należy się uznanie i jeszcze większe wsparcie kibiców. Po drugie, nasza grupa to wcale nie są takie „ogórki”, jak uważa jeden z ekspertów (mniejsza o nazwisko, choć kibice z pewnością wiedzą, o kogo chodzi). Już pierwsza kolejka pokazała, że na Euro nie ma słabych drużyn i nikt nie znalazł się tutaj przypadkiem. Grecy potrafią zagrać solidnie i być bardzo niebezpieczni, o czym przekonał się wczoraj Petr Cech. I w dodatku wciąż walczą o awans. Czechy do słabeuszy też nie należą i tacy zawodnicy jak Petr Jiracek czy Vaclav Kolar z pewnością są jednymi z najlepszych po pierwszej kolejce fazy grupowej. O tym się zapomina, bo to przecież nie Niemcy czy Holandia. Turniej już pokazał, że za takie myślenie można zostać szybko skarconym. Coś wiedzą o tym Holendrzy, którzy zlekceważyli Duńczyków i teraz są w bardzo trudnej sytuacji. Dlatego wszyscy krytykanci, którzy wieszają psy na kadrze, bo nie lubią Franciszka Smudy i już, powinni zastanowić się nad tym, z czym mamy do czynienia. Bo przed nami szansa na historyczny wyczyn, do którego rozmiaru wielu „ekspertów” przez całe swoje piłkarskie kariery nawet się nie zbliżyło.