Futbol totalny po lubińsku
2017-10-16 15:38:01; Aktualizacja: 7 lat temuZmiany mają charakter aż do takiego stopnia ewolucyjny, że w ich pierwszej fazie trudno uwierzyć, że są poparte jakimikolwiek logicznymi przesłankami.
67. minuta meczu z Lechią. Zmiana na linii Czerwiński-Woźniak nie ma najmniejszego wpływu na ogólny obraz ustawienia Zagłębia. Teoretycznie zadania miały być przekazane w stosunku 1:1 (chociaż wiadomo, że w praktyce nie jest to możliwe).
Dwa tygodnie później Woźniak wychodzi w pierwszym składzie właśnie na skrajnej prawej stronie ustawienia 3-5-2.
***Popularne
Przykład wychowanka „Miedziowych” w dużym uproszczeniu pokazuje proces, jakiemu podlega cała drużyna. W zaledwie dwa tygodnie udało się tak dopasować taktykę, żeby jednocześnie nie zmieniać jej układu na papierze, ale i wpasować w nią nowy-stary element. Gdyby nie kontrast, modyfikacja wcale nie byłaby aż tak mocno widoczna.
Woźniak nie jest symbolem zmian, ale na jego przykładzie idealnie widać to, co dzieje się w Zagłębiu. Pojawia się coś na kształt płynnego przejścia między z pozoru irracjonalnymi roszadami do ich akceptacji, a nawet wiary, że nie są pozbawione sensu (wręcz przeciwnie, w tym szaleństwie jest metoda).
Kolektyw
Tu wcale nie chodzi o Woźniaka ani nawet o żadnego innego zawodnika. Trener Stokowiec konsekwentnie trzyma się taktyki 3-5-2 nawet jeśli momentami luki w planie osiągają potężne rozmiary. I chyba właśnie o to chodzi, bo drużyna wcale nie podlega jakiejś wielkiej rotacji – kluczowe elementy są powtarzalne, dzięki czemu w końcu można wypracować konkretne schematy.
Na początku był Kopacz, a dopiero później wylano fundamenty w innych strefach. Obrońca „Miedziowych” stanowi jeden z najpewniejszych punktów całej drużyny. Zachowuje należyty spokój, nawet jeśli zostaje z tyłu sam i w promieniu +/- 5 metrów nie ma żadnego wsparcia. To opanowanie oddziałuje na pozostałych obrońców, którzy czują się jednocześnie znacznie pewniej i popełniają mniej błędów lub mogą wesprzeć atak. To drugie robił np. Guldan, który pozostawał w ścisłym kontakcie z Woźniakiem, a pierwsze świetnie obrazuje Jach mający pewne problemy z ustabilizowaniem swojej formy. Dobre występy przeplata sporymi kłopotami ze stabilizacją i czytaniem gry. W Gdańsku komunikacja była rozwarstwiona, ale już w meczu z Górnikiem zanotował kilka bardzo istotnych odbiorów i w przeważającej większości przypadków dobrze się ustawiał. Różnica była dość oczywista: odległości w formacji.
W przeciwieństwie do meczu z Lechią, kiedy tylko Matuszczyk był kimś na kształt łącznika wnoszącego spokój między defensywą a rozegraniem/atakiem, w spotkaniu z zabrzanami cała drużyna koncentrowała się na funkcjonowaniu jak jeden organizm. Podopieczni Stokowca automatycznie ustawiali się w dwie linie i zachowywali niewielkie odległości zarówno między nimi, jak i w ich obrębie. Nawet jeśli któryś z zawodników dopuścił się straty w środkowej strefie boiska, to zaraz jego pozycja była dublowana, a ryzyko minimalizowane. Tym razem wcale nie przeszkadzało ustawienie Kubickiego i Matuszczyka na tej samej wysokości. Nie tylko nie wchodzili sobie w drogę, ale przede wszystkim świetnie współgrali z pozostałymi piłkarzami – wielokrotnie w strefę między nimi wbiegał Jagiełło albo wypuszczając któregoś z nich do przodu, albo traktując jako wentyle bezpieczeństwa, które ściągają na siebie uwagę rywala. Z drugiej strony wymienność także przychodziła im dość lekko. Nie był to żaden przykry obowiązek, który trzeba odbębnić. Tylko że właśnie w tym elemencie najmocniej zaznaczał wpływy mechanizm, do którego od dłuższego czasu dążą „Miedziowi”.
Symbol stabilizacji
Zagłębie w tym momencie nie chce zmieniać układu sił na boisku, a próbuje ustabilizować system i wyciągnąć z niego maksimum możliwości. Podstawą udanych meczów mają być szybka gra na jeden kontakt, rozważne ustawienie z tyłu i przede wszystkim, wymienność pozycji. Wydaje się, że szkoleniowiec poświęca temu zagadnieniu najwięcej uwagi.
W ostatnim meczu rolę Starzyńskiego przejął Jagiełło, który chociaż nie trzymał równej formy przez cały mecz, to kilkakrotnie połączył indywidualne umiejętności z grą zespołową. Przykładów nie trzeba było szukać daleko, bo w samej akcji na 1:0, gdy po odbiorze Matuszczyka piłka trafiła bezpośrednio do 20-letniego pomocnika. Cała akcja nie tylko miała tempo, ale pokazała świetne zrozumienie między całą strefą ofensywną.
Nic dziwnego, że zabrzanie skoncentrowali się na dwóch piłkarzach, jak nic nie wskazywało na to, że akcję wykończy ktoś zupełnie inny.
Nie chodziło tylko o rozegranie ze Świerczokiem, ale i jego wpływ na zachowanie defensywy zabrzan i w konsekwencji szarżę Pawłowkiego. Wymienność pozycji w połączeniu z odpowiednim tempem i dokładnością stanowiła tutaj klucz do sukcesu. Podejrzewam, że gdyby nie ciągła wymiana piłek na linii Świerczok-Jagiełło, to obrońcy Górnika dość szybko połapaliby się w sytuacji nawet mimo wysokiej prędkości całej akcji. Poza tym, 20-latek wykonywał mnóstwo małych zadań, które złożyły się na obraz ustawienia całej drużyny. Nie tylko schodził między środkowych pomocników, ale także m.in. zapewniał wsparcie prawej stronie (trójkąt: Guldan-Woźniak-Jagiełło przy asekuracji Matuszczyka, który dublował pozycję młodego pomocnika), czy wybierał mniej konwencjonalne zagrania.
Teoretycznie najbardziej optymalnym rozwiązaniem byłoby zagranie do Pawłowskiego, ale wówczas zabrzanie dość szybko wyłączyliby tamtą strefę. Uruchomienie Świerczoka wymuszało pogranie nieco dłużej (był tyłem do bramki), ale doprowadzało do lekkiego chaosu w szeregach przeciwnika.
Podobne możliwości kombinacyjnej gry mieli także inni zawodnicy. Zamiast jak najszybszego podawania do najbliższego, podopieczni Stokowca konsekwentnie grali ciasno, nieustannie regulowali tempo i styl akcji. Szybkie rozegranie z powodzeniem mogło zastąpić przeniesienie ciężaru gry długim podaniem na przeciwległą flankę.
Kropka nad „i”
Świerczok niezaprzeczalnie odgrywa ogromną rolę w drużynie Zagłębia, ale nie zawsze jest w centrum zainteresowania. Cała drużyna czerpie garściami ze świetnej formy napastnika, który bardzo dobrze odnajduje się w polu karnym – potrafi odwrócić się z rywalem na plecach, strzelić z niewygodnej pozycji, nieźle balansuje na granicy spalonego, jest silny i w miarę skuteczny. To wszystko oczywiście trudno kwestionować. Tylko że nie jest on jedynym piłkarzem, na którego kierowane są podania. „Miedziowi” grają znacznie bardziej kreatywnie niż jedynie szukają swojego najlepszego snajpera i za wszelką cenę starają się do niego dograć, jednocześnie pomijając lepsze rozwiązania. Futbol totalny w wykonaniu Zagłębia z powodzeniem łączy obecność w składzie świetnego snajpera i płynnej wymienności pozycji.
W meczu z Górnikiem do obrony wielokrotnie wracali m.in. Pawłowski i Świerczok. Oczywiście nie zajmowali miejsca w ostatniej linii, ale już w tej następnej – jak najbardziej. Z powodzeniem ograniczali dostęp do własnej szesnastki lub odbierali piłkę w środkowej strefie. Wcale nie utrudniało im to szybkiego przejścia do ataku, bo jednocześnie mieli wsparcie ze strony np. szeroko i wysoko rozstawionych boków. Raczej mało kto się spodziewał, że Woźniak nie zaniedba swoich zadań w defensywie, w starciu z tak dobrze dysponowanym przeciwnikiem. I rzeczywiście, pewnie pojawiłyby się jakieś problemy, gdyby nie ścisła współpraca z obroną i środkową strefą. Zagłębie świetnie funkcjonowało w centralnym sektorze boiska, grało tam bardzo ciasno, dzięki czemu wszelkie obowiązki rozkładały się na całą drużynę. Równie dobrze to Woźniak mógł zejść do środka, a wówczas jego pozycję zajmował Matuszczyk (np. wychodząc na obieg).
Obraz solidnie grających „Miedziowych” staje się coraz bardziej klarowny, ale na pewno w tym momencie nie można powiedzieć, że nie popełniają żadnych błędów, a te wszystkie mechanizmy, które zaprezentowali w meczu z Górnikiem, są w pełni ugruntowane i nienaruszalne. Choćby druga połowa spotkania pokazała, że wciąż pozostaje mnóstwo do poprawki (np. w kontekście nagłego wygaszania jednego elementu, tu: Jagiełło) i nie wszystko będzie ot tak działać jak z Woźniakiem. Warto pamiętać, że w meczu z Lechią na przeciwległej flance pojawił się Janoszka, który w tej roli wcale nie wypadał olśniewająco.