Inni się męczą, Manchester City wygrywa
2022-02-02 18:44:09; Aktualizacja: 2 lata temuGdy Liverpool i Chelsea złapały zadyszkę, Manchester City bez problemu wyprzedził duet i zdobył sobie przewagę - jak co roku. Bo drużyna Pepa Guardioli to walec, który odbiera rywalom smak życia.
Lider traci punkty, a grupa pościgowa wygrywa. W wielu ligach oznaczałoby, że wyścig po tytuł się wyrównał, ale w Anglii praktycznie wszyscy są już pogodzeni z losem.
Remis z Southamptonem to tylko lekkie potknięcie Manchesteru City, który wciąż ma dziewięć punktów przewagi nad drugim Liverpoolem (The Reds mają zaległy mecz) i dziesięć nad zamykającą podium Chelsea.Popularne
Po co nam Superliga
– Dystans jest zbyt duży, by mówić, że wracamy do wyścigu o tytuł – powiedział po zwycięstwie Liverpoolu trener Jurgen Klopp. Co prawda chwilę później dodał, że nie trzeba nic mówić, wystarczy wygrywać mecze, ale tylko to pierwsze zdanie trafiło na nagłówki. I chyba lepiej oddaje rzeczywistość.
Na cztery miesiące przed końcem rozgrywek nikt w Anglii nie jest specjalnie rozpalony walką o mistrzostwo.
Bukmacherzy dają Manchesterowi City 88% szans na końcowe zwycięstwo w tym sezonie Premier League, a przecież w Anglii wyścig o mistrzostwo miał być tak emocjonujący.
W końcu City, Chelsea i Liverpool to nie tylko trzy najlepsze drużyny w Anglii, ale pewnie też nawet trzy z pięciu najlepszych drużyn w całej Europie. Pierwszą piątkę uzupełnia bez wątpienia Bayern Monachium, zapewne jeszcze Real Madryt. Po co nam Superliga, skoro mamy Superligę w domu? - mogliby zapytać w Anglii.
Ale znów, mimo trzech tak mocnych drużyn, Manchester City wjechał już na autostradę po mistrzostwo, a nie ma jeszcze przecież lutego.
Od 1 listopada Manchester City zdobył 37 na 39 możliwych punktów. 11 więcej od Liverpoolu, 15 od Chelsea. Bilans bramek? 27 na plusie.
City nawet nie wstało z siodełka
A to był najtrudniejszy moment sezonu. Nie dość, że momentami Anglicy grali co trzy dni, w końcu mieliśmy święta, to jeszcze kalendarz poszatkowany był przez przełożone mecze z powodu przypadków koronawirusa.
Gdyby sezon był wyścigiem kolarskim, drużyny miałyby właśnie za sobą jeden z trudniejszych górskich etapów.
Na początku podjazdu Manchester City był lekko za prowadzącym duetem, ale szybko ich prześcignął. Chelsea i Liverpool stawały na pedałach, ciężko oddychały i haustami łapały coraz bardziej rozrzedzone powietrze.
Tymczasem drużyna Pepa Guardioli nawet nie zmieniła przełożenia, nie wstając z siodełka minęła dyszący duet i spokojnie odjechała tak daleko, że zniknęła rywalom z pola widzenia.
I dlatego Klopp nie chce mówić o powrocie do walki o tytuł. Nawet przy wygraniu zaległego spotkania, Manchester City wciąż będzie miał sześć punktów przewagi.
Znamy to już dobrze z poprzedniego sezonu. Jeszcze pod koniec listopada City przegrało z Tottenhamem i było na 13 miejscu w tabeli. Wydawało się, że to coś więcej niż tylko zadyszka. Ale później, między grudniem a marcem „The Citizens” nie przegrali żadnego z następnych 19 meczów i spokojnie odstawili peleton.
W kolarstwie taka forma, zwłaszcza na podjeździe, budzi wątpliwości. W piłce nożnej, zwłaszcza w kontekście Manchesteru City, to normalka.
Kupować drogo i mądrze
Wiadomo: City ma obrzydliwie bogatych właścicieli, którzy w latach 2010-20 - jak podaje świetny bloger od piłkarskich finansów Swiss Ramble - wpakowali w klub 837 miliony funtów. Żaden klub Premier League nie mógł liczyć na takie wsparcie - następna Chelsea dostała od Romana Abramowicza o 300 milionów funtów mniej.
#MCFC have benefited from the highest owner funding in the Premier League in the 10 years up to until 2020 with £837m, followed by #CFC £559m. However, it’s a very different story for the 5 years up to 2020, when City’s £58m is much lower than #EFC £348m and #AVFC £337m. pic.twitter.com/KwB3ItZEEW
— Swiss Ramble (@SwissRamble) January 17, 2022
Nikt w Premier League nie ma drużyny zbudowanej za większe pieniądze. W pierwszej kolejce tego sezonu cała kadra meczowa ekipy z Etihad kosztowała klub 870 milionów funtów.
Johan Cruyff nigdy nie widział, by worek z pieniędzmi strzelił bramkę. Tak przynajmniej mówił. Chciał podkreślić, że ważniejszy jest pomysł, plan i trening niż samo szastanie pieniędzmi na lewo i prawo.
Bogatym klubom zdarza się właśnie tak bezmyślnie wydawać pieniądze, wystarczy zapytać na Camp Nou. Problem rywali City polega na tym, że na Etihad wiedzą też, co z tymi obłędnymi pieniędzmi zrobić.
City płaci dużo, ale jedyny transferowy rekord, który w tym momencie ma drużyna z Manchesteru, to ten brytyjski, pobity w lecie tego roku za Jacka Grealisha. Zresztą na liście 25 największych transferów w historii to jedyny piłkarz City.
City nie ściąga największych gwiazd futbolu, bo miałoby problem z wkomponowaniem ich w wymagający bezwzględnego posłuszeństwa system Pepa Guardioli. W rekrutacji zawodników udało się Txikiemu Begiristainowi, dyrektorowi sportowemu City, znaleźć ten sweet spot między jakością piłkarską (która często implikuje boiskowy egoizm) a poświęceniem dla drużyny.
To kosztuje, ale wciąż mniej niż gdyby nieopatrznie ściągnięto gwiazdę, która wolałaby wybić się na piłkarską niepodległość.
Czy to naprawdę wszystko?
Zespół Guardioli powoli staje się tym, przed którym ostrzegali nas jego przeciwnicy - bezwzględnym walcem, który trzyma piłkę tak długo, że wysysa z meczów emocje, a przeciwnikom odbiera smak życia. – Manchester City nie jest nudny, on po prostu eliminuje z meczu wszystko, co kochasz w piłce – tak zatytułowany był jeden z ostatnich tekstów na portalu „The Athletic”.
Jakie to rzeczy? – Kontrataki, stałe fragmenty, gra od bramki do bramki. Klasyczne patenty na pokonywanie większych rywali. Rzeczy, które są decydujące w Lidze Mistrzów. Guardiola chce się tego pozbyć z meczów swoich drużyn – czytamy w tekście.
Po ostatnim zwycięstwie nad Chelsea, Guardiola nie posiadał się z radości, że jego zespołowi udało się w obydwu w tym sezonie spotkaniach ze zdobywcą Pucharu Europy ograniczyć rywala do ledwie jednego celnego strzału.
Ken Early z „Irish Times” zauważa, że niektórzy zawodnicy zaczynają się buntować i nie chcą być tylko trybikiem w maszynie. System Guardioli jest potężny, to być może najbardziej wyrafinowana konstrukcja w historii piłki nożnej, ale nie każdemu futboliście to pasuje.
Ferran Torres wolał przejść do pogrążonej w kryzysie Barcelony, a Raheem Sterling też przebąkuje o odejściu. – To gwiazdy najbogatszego i najmocniejszego klubu na świecie, które zadają sobie pytanie: „Czy to naprawdę wszystko?” – pisze Irlandczyk.
Być może tylko bessa na transferowym rynku (wszędzie poza Anglią i Paryżem) spowodowała, że z klubem nie pożegnał się Bernardo Silva. Portugalczyk w klubie jednak został i jest dziś jednym z lepszych piłkarzy tego sezonu dając przestrogę sobie i innym piłkarzom – poza Etihad trawa raczej nie jest bardziej zielona.
Poza Etihad trzeba naprawdę mocno pedałować, by dotrzymać tempa uciekającemu zespołowi Guardioli.
JACEK STASZAK