Jak zmienić nudę w dreszczowiec: Polska - Dania [ANALIZA]

2016-10-09 00:04:52; Aktualizacja: 8 lat temu
Jak zmienić nudę w dreszczowiec: Polska - Dania [ANALIZA] Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

W jednej chwili zapomnieli o wszelkich mechanizmach, a konkretny futbol przeistoczył się w ciężkostrawne strzelanie ślepakami zza własnych zasieków. Czy to przepalony obwód, czy już wada fabryczna?

Solidna nuda

Lewandowski cofa się do rozegrania, Krychowiak pcha się między stoperów ciągle coś do nich pokazując, a Grosicki reguluje tempo akcji. No, sielanka. Wszystko z rozwagą, inteligentnie, stosownie do warunków panujących na boisku. Reprezentacja Polski wyciągała wnioski, analizowała okoliczności towarzyszące i była nawet w stanie zrobić z nich użytek. Żeby było jeszcze ciekawiej, przy okazji nie podkręcała obrotów. Obwody nie mogły się przegrzać. A jednak.

Zaczęło się wprost idealnie. Do pressingu wychodziliśmy leniwie i bardzo ostrożnie. Ot, żeby nie spłoszyć przeciwnika. Lewandowski zostawał na desancie, gdzieś tam w bezpiecznej odległości dryfowali Grosicki, Błaszczykowski i Zieliński.

Bo nie mieliśmy grać w ten sposób. Nie chodziło o jak najszybsze odebranie przeciwnikowi futbolówki. Nie, to byłoby zbyt proste. Najpierw miał sobie nią trochę pograć, poczuć murawę, a gdy już nawet zaczął oswajać się z myślą, że „tak, jestem w stanie ruszyć do przodu”, był brutalnie sprowadzany na ziemię. Momentalnie cała jego motywacja spadała na najniższy z możliwych poziomów, pojawiały się proste błędy. I właśnie to było kluczowe. Kwestie mentalne są szalenie istotne w drużynie Adama Nawałki. Oczywiście, bez mechanizmów nic by nie wyszło, a całe rozłożenie na czynniki pierwsze psychiki przeciwnika można by było sobie zamknąć w segregatorze i wcisnąć do jakiegoś ciemnego archiwum. Szczęśliwie dla naszych reprezentantów: są i pewne zależności pomiędzy odpowiednimi częściami formacji.

Zaczynało się w obrębie linii obrony. Tam na wspomaganie udawał się Krychowiak, który umożliwiał bocznym defensorom wyjście wyżej, a on sam zabierał piłkę od stoperów.

W praktyce pomocnik był jednak bardzo mało użyteczny. Chociaż początkowo wydawało się, że będzie kreatorem jakichkolwiek akcji, to właściwie nie pokazał niczego konkretnego. Wszystko rozgrywało się w jeden sposób: piłka na skrzydło i dopiero tam jakaś próba niekonwencjonalnego zagrania. Jeśli chodzi o kreatywność w środku pola, to nie można jej było oczekiwać od Krychowiaka. Już zdecydowanie lepiej wyglądał Zieliński (zwłaszcza w drugiej części spotkania), który kilkakrotnie zabrał się z futbolówką i pociągnął drużynę do przodu.

Dopóki Polacy grali jednak na dwóch napastników, sytuacja wyglądała naprawdę korzystnie. Spokojnie konstruowano atak pozycyjny od tyłu, przenoszono ciężar gry na flankę i następnie piłka trafiała do kolejnego zawodnika. Warunek: nie do najbliższego. Nie dość, że obrona Duńczyków była normalnie zagubiona, to jeszcze napotkała kolejną trudność w postaci niekonwencjonalnego organizowania ostatniej fazy ataku.

Do rozegrania cofał się m.in. Lewandowski, który zbierał futbolówkę i próbował zająć się jej rozporządzeniem w obrębie strefy.

Prawda jest taka, że w tym momencie goście koncentrując się na polskim napastniku, całkowicie pomijali szarżującego na flance Grosickiego. Grosickiego, który pierwszą połowę rozegrał w sposób koncertowy. Pomocnik włączał turbodoładowanie i doprowadzał rywala do istnej rozpaczy. To on był odpowiedzialny za regulację tempa akcji i decydował o momencie przyspieszenia. Na próżno było wypatrywać tego na przeciwległej flance: Błaszczykowski grał bardzo przeciętne zawody i częściej można było dostrzec w ataku chociażby Piszczka.

Biało-Czerwoni mieli nawet moment, że poruszali się jak w zegarku. Wystarczyło, że Grosicki zabierze się z piłką, a pozostali gracze ruszali do ataku. Podobnie miała się kwestia balansu ciała: Milik lekko się zgiął i „Grosik” już wiedział, że to jest ten moment, żeby zagrać.

Tylko, że poza tymi zrywami można było stwierdzić, że mecz jest zwyczajnie nudny. Polacy nie grali niczego porywającego, nawet rzadko mieli momenty, kiedy dominowali w okolicach „szesnastki” przeciwnika. Zamiast tego woleli spokojnie przytrzymać futbolówkę w niższych sektorach boiska i zanalizować to, jak zachowa się rywal. Dzięki temu po kilkunastu minutach doskonale wiedzieli, w której chwili muszą przyspieszyć, żeby poważnie zagrozić bramce Schmeichela. Inne zalążki akcji można było oznaczyć jako: „narzucanie tempa jest niewskazane”. No bo po co się forsować.

Nowoczesne zarządzanie czasem

Reprezentacja Polski mogłaby po pierwszej części meczu z Danią uzyskać miano „drużyny, która wybiera sobie chwile na strzelanie goli”. I to nie tak, że jest nieskuteczna, czy potrzebuje miliona sytuacji, żeby wpakować piłkę do siatki. Wydawało się, że nawet te minuty, w których padały bramki, są częścią planu. W odpowiedniej chwili przyspieszano i szarżowano w pole karne Duńczyków. Selekcjonowano momenty, dopieszczano je, usypiano czujność rywala. Wszystko po to, żeby zmaksymalizować szanse na wyjście na prowadzenie. Nie miałoby to najmniejszej racji bytu, gdyby nie bardzo dobre (i znowu nudne!) ustawienie Polaków.

Po raz kolejny wypada wyjść od linii obrony. Podopieczni Nawałki ustawiali się w dwóch liniach, między którymi odległość była naprawdę nieznaczna. Dzięki temu łatwo było o odbiór, zmniejszenie ryzyka straty w newralgicznym punkcie i ewentualny powrót na z góry ustalone pozycje.

Polacy przesuwali się jak jedna machina, dzięki czemu Duńczycy przez długi czas nie byli w stanie znaleźć wytrycha do bramki Fabiańskiego.

I nagle: odbiór. W najmniej oczekiwanym momencie. Linia przesuwa się, przesuwa, zawęża pole gry, zmniejsza możliwości rozegrania i… jeden zawodnik doskakuje do przeciwnika celem wygarnięcia mu futbolówki.

Warto zwrócić uwagę na równoczesne zachowanie pozostałych piłkarzy. Oni nie stoją w miejscu.

Za wszystko odpowiedzialny był jeden mechanizm oparty na trójkącie.

Kiedy powiedzmy Krychowiak doskakiwał do przeciwnika, Zieliński i Błaszczykowski byli zobowiązani zachować odpowiednie odległości na linii kolega z drużyny-rywal. W pierwszej części spotkania wychodziło to bez zarzutów. Zresztą, takie rozmieszczenie na boisku i wynikającego z niego zależności, miały wpływ na działania w defensywie.

Najpierw rywala osaczano (1), a gdy już nie miał pola manewru, był wypychany (2). Zdecydowanie lepiej w tym aspekcie wyglądała flanka Jędrzejczyka.

Po kilku dośrodkowaniach z bocznego sektora (ze strony m.in. Ankersena) i po świetnym rajdzie Fischera, który wystawiał obronę Polaków na próbę (jak w 4. minucie, gdy minął Krychowiaka i zgubił Glika, a następnie wparował w pole karne), w końcu wyciągnęliśmy wnioski. Biało-Czerwoni w toku wydarzeń, byli w stanie nieco zmodyfikować swoją taktykę. Właśnie dzięki takiej umiejętności, udało się nie tylko podwoić krycie w bocznym sektorze, ale i zwiększyć szansę na udany odbiór.

Duńczycy przez całą pierwszą część spotkania ukrywali się za podwójną gardą. Niby starali się dłużej utrzymać przy futbolówce, przenieść ciężar gry w okolice naszej „szesnastki”, ale na próżno: napotykali niesamowity opór ze strony Polaków. Ogromna w tym zasługa całej drużyny, która poruszała się płynnie i konsekwentnie. Jeżeli jeden zawodnik wychodził do odbioru, zaraz od niego odchodziły dwie niewidzialne linie zbieżne, na których krańcach pojawiało się dwóch kolejnych piłkarzy. Wszystko uległo zmianie, gdy… podopieczni Nawałki poczuli się zbyt pewnie.

Oliwa do ognia

Moment, w którym plac boju opuścił Milik, należy uznać za punkt zwrotny w spotkaniu z Duńczykami. Problemy pojawiły się wraz z chwilą, gdy Polacy przeszli na grę na jednego napastnika, a za plecami Lewandowskiego zameldował się Linetty. I żadna w tym wina młodego pomocnika. Doszło do zaburzenia w obrębie formacji przy okazji selekcjoner dolał oliwy do ognia.

Piłkarz Sampdorii nie tracił zapału, ale pojawiły się spore błędy komunikacyjne – podania stały się czytelne, Duńczycy zaczęli grać szybciej.

Bo poczuli wiatr w skrzydłach. Zauważyli, że chociaż Biało-Czerwoni trzymają się blisko siebie, to wraz z upływem czasu tracą werwę i zaczynają mieć kłopoty z dokładnością. Druga sprawa, że Grosicki wyczerpał wszelkie rezerwy turbodoładowania i gra skrzydłami właściwie straciła rację bytu. A kreatywności w środku pola jak nie było… tak nie było.

Pomimo, że Polacy nieznacznie zwiększyli odległości pomiędzy poszczególnymi częściami formacji, to jednak gościom udało się jakoś w nie wcisnąć. Raz. Potem drugi. Ogromną rolę odegrał Poulsen, który napędzał ataki Duńczyków i sprawiał spore problemy polskiej defensywie (brał udział w obu bramkach).

Okazało się bowiem, że ten wytrych do „szesnastki” Nawałki i jego podopiecznych wcale nie musi być nie wiadomo jak powyginany i wyszlifowany. Prosta sprawa: przyspieszenie, pressing i dokładność. Polacy zaczęli się gubić.

Tak bardzo, że nic nie zostało z wcześniejszej żelaznej dyscypliny w czasie krycia indywidualnego. Najpierw Grosicki przegrał pojedynek z bardzo aktywnym Ankersenem, a następnie Piszczek jakoś niefortunnie zabrał się do krycia Poulsena (nie zablokował mu dostępu do bramki od przodu, został gdzieś za zawodnikiem).

Duńczycy brylowali z jednej flanki na drugą. Szybko przenosili ciężar gry pomiędzy przeciwległymi skrzydłami, bardzo łatwo przedostawali się pod bramkę Fabiańskiego i nie pozwalali sobie na odbiór futbolówki. Poulsen i Ankersen rozumieli się bez słów i aktywowali swoje ukryte rezerwy energii, wrzucając wyższy bieg właśnie na drugą część meczu, gdy Polacy tak naprawdę nie byli w stanie odnaleźć się na boisku. Tylko, że to nie jest sytuacja jednorazowa. Podopieczni Nawałki po raz kolejny tracą kontakt z bazą po upływie około godziny gry. W jednej chwili są o kilka kroków naprzód, by już w następnej popełniać dziecinne proste błędy. Także tym razem cała ta wyszukana selekcja momentów na strzelenie gola zamieniła się w ciężkostrawne widowisko, które zadziałało na dwa sposoby: piłkarze byli ociężali, a kibicom skoczyło ciśnienie. I rzeczywiście zabrakło bardzo niewiele, żeby Duńczycy stali się en del af noget større (przyp. red. napis na kurtkach duńskiego sztabu szkoleniowego; część czegoś większego), bo po dramatycznie słabej grze mogli nawet wyszarpać pełną pulę punktów.