Jakie naprawdę były derby Manchesteru? [RELACJA]
2015-04-14 22:00:36; Aktualizacja: 9 lat temuSobotnie popołudnie. Przechadzamy się ze znajomymi uliczkami Chinatown w Manchesterze w koszulkach United.
Wysoki, czarnoskóry mężczyzna spaceruje z młodą Chinką.Widząc nasze barwy, uśmiecha się. Nagle obaj stajemy wryci, patrzymy na siebie.Zaraz, zaraz, znajoma twarz. Po dłuższym zastanowieniu zapala się nam nadgłowami żarówka – PATRICK VIEIRA!
Krótkie spotkanie z byłym piłkarzem, a obecnie jednym zdyrektorów „The Citizens”, to i tak nic w porównaniu z tym, co działo się dzieńpóźniej na Old Trafford w 169. derbach Manchesteru. Fakt, że w Angliifutbol to religia, jest rzecząoczywistą. Jednak zobaczenie tego na własne oczy robi piorunujące wrażenie.
W piątek odwiedziliśmy znajomego mieszkającego w Southport,oddalonego od Manchesteru około 70 mil miasteczka położonego nad MorzemIrlandzkim. Grzegorz to zapalony kibic United, chodzący na mecze od dziesięciulat, zarówno te u siebie, jak i na wyjeździe. Pytamy się go, jak to jest z tymifanami w Manchesterze. Odpowiada, że większość, około dwie trzecie miasta,zostało „przejęte” przez „Czerwone Diabłu”.Popularne
Będąc w ostatni weekend w tym mieście, dało się to zauważyć.Tam derbami żyje każdy. Od czterolatków po 90-letnich emerytów.
Już w piątek na tablicach informacyjnych dla kierowców możnabyło przeczytać, że w niedzielę około godziny 16:00 na ulicach z powodu meczumogą być utrudnienia.
Na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem ciężko spotkać„normalnego” przechodnia. Ludzie ubrani w barwy swojej drużyny udają się podstadion czy to pojedynczo, czy rodzinami, czy grupkami znajomych. Nieprzeszkadza im zaledwie siedem stopni , mocno wiejący wiatr i padający deszcz.
Myślę, że w Polsce spora część kibiców przy takiej pogodziewolałaby zostać w domu i w cieple obejrzeć spotkanie w telewizji, a nieryzykować późniejsze wizyty u lekarza. Na Wyspach choćby miało przejść tsunami,kibice udadzą się na stadion, by wspomóc swoich piłkarzy.
Na dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem udajemy się do SamPlatts, pobliskiego baru w którym gromadzą się fani „Czerwonych Diabłów”, iprzy hektolitrach piwa śpiewają na cześć swojego klubu. Nawet stojąc w kolejcedo toalety (bite czterdzieści minut!) nie przestawali. Wiara w pierwszą odprawie dwóch i pół roku wygraną w ligowych derbach była ogromna.
W niedzielę na Old Trafford udali się nie tylko kibicemieszkający w Manchesterze, ale tak naprawdę z całego świata. Dało się toodczuć chociażby dzień po derbach na lotnisku, gdzie spore grupy fanówszykowały się do swoich odpraw. Jak się okazało, nie mieli czego żałować.Oprócz bardzo dobrego wyniku i postawy na boisku, piłkarze Manchesteru Unitedpokazali wielkie serce do gry. A 76 tysięcy kibiców odwdzięczyło się imznakomitym dopingiem. Sam Louis van Gaal przyznał na pomeczowej konferencji, żeodkąd pracuje w tym klubie, takiej atmosfery jeszcze nie przeżył.
Pierwsze minuty to oczywiście przewaga City, bramka Agüero ito fani „The Citizens” na kilka minut przejęli doping na Old Trafford. Późniejjednak po golach Younga i Fellainiego nie mieli szans nie tylko na boisku, alei na trybunach. Dzięki wygranej „Czerwone Diabły” nie tylko powiększyłyprzewagę nad lokalnym rywalem do czterech punktów, ale także już raczej mogąbyć pewni powrotu do upragnionej Ligi Mistrzów.
Po zakończeniu spotkania robimy sobie fotkę, wychodzimy zestadionu, udajemy się pod pomnik United Trinity i na gorąco, rozemocjonowani, dzielimy się wrażeniami. Kupujemy pamiątkowy szalik i udajemy się pod trybunęWest Stand, by poczekać na wychodzących piłkarzy. Przed wyjściem tłumy kibiców.
Jesteśmy pewni, że nie będzie szans by przedrzeć się na samprzód, by dostać autograf czy zrobić sobie zdjęcie. Jednak po dwóch godzinachwyczekiwania, zmarzniętym udaje nam się dorwać Juana Matę i Andera Herrerę,którzy jako ostatni opuścili Old Trafford i starali się, by każdy z pozostałychdo końca kibiców otrzymał ich podpis czy pamiątkowe „selfie”. Oczywiście niewszyscy piłkarze podchodzili do kibiców, bo na przykład Rooney, Di Maria czyFalcao od razu prosto udali się do swoich samochodów. Ale z kolei Carrick,Blind, De Gea, Valencia czy nawet asystent menedżera Ryan Giggs poświęcilikilka minut dla kibiców.
Szczególny szacunek należy się Ashleyowi Youngowi, który mógłzachować się równie tak samo jak wspomniana wyżej trójka, a jednak przez dobrągodzinę rozdawał autografy i pozował do zdjęć mimo fatalnej pogody.
Również wielkie wrażenie zrobiło na nas wyjście Sir AlexaFergusona. Boss uśmiechnięty od ucha do ucha pomachał w naszą stronę, bił brawow swoim stylu, po czym wsiadł do samochodu i odjechał. W fantastycznym humorzebył też zajmujący się transferami w klubie Ed Woodward, który uniósł w górępięść i roześmiał się, gdy jeden z fanów krzyknął do niego: „Get Ronaldo!”
Można się zastanawiać, dlaczego angielskim klubom nie idzie wEuropie, dlaczego ich reprezentacja od wielu lat nie może odnieść żadnegosukcesu. Jednego jednak nikt nie jest w stanie im odebrać – pasji i miłościkibiców do swoich drużyn. W tym Anglicy mogą czuć się mistrzami świata.
Mówi się, że w Premier League rządzi tylko pieniądz. A czymżebyłoby to wszystko bez tych ludzi żyjących najbliższym meczem 24 godziny na dobę?