Kartoflisko + Rymaniak? To sabotaż!

2016-02-20 16:19:00; Aktualizacja: 8 lat temu
Kartoflisko + Rymaniak? To sabotaż! Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Sabotażysta, wolny elektron, jeździec bez głowy. Określenia można mnożyć. „Obrońca” Korony po raz kolejny udowodnił, że minął się z powołaniem. No, przynajmniej na tym poziomie rozgrywkowym.

2 godziny przed meczem. Pierwsze przecieki. Pierwsze informacje wypływające z obozu Korony. Zmiana na prawej stronie: trener Brosz zdecydował się wystawić Rymaniaka. Trudno powiedzieć, co szkoleniowiec miał na myśli, dlaczego zdecydował się aż w takim stopniu wyłączyć z gry jedną z flanek. Czasem lepiej wszystkiego nie wiedzieć. Podobno ma się wtedy zdrowszy sen. Nie można jednak mówić o jakimkolwiek zdrowiu psychicznym po śledzeniu ruchów tego „defensora”* przez pełną godzinę. To zbyt wiele. Nawet dla wiernych kibiców Ekstraklasy.

(Bez)nadzieja

Przez pierwsze kilka minut wydawało się nawet, że może to nie taki zły pomysł. Boisko wyglądało tak, jakby przetoczyło się przez nie stado dzików, więc całą niedokładność podań można było zrzucić na karb trudnych warunków. Okazało się jednak, że koroniarze potrafili całkiem nieźle przesuwać się z piłką pod pole karne przeciwnika. Poza jednym zawodnikiem.

Pierwsze sekundy, entuzjaści Korony wstrzymują oddech. Rymaniak pilnuje linii, dobrze porusza się w obrębie swojej strefy. Spokojnie, to tylko jednorazowy wyskok.

Miało być tylko gorzej. Chociaż nowy podopieczny Brosza zapisał się w statystykach i na dobrą sprawę mógł nawet zwiększyć prowadzenie swojej drużyny (16. minuta – jego strzał pomknął obok dłuższego słupka, przyp. red.), to przez pozostałą część pierwszej połowy spisywał się tragicznie.

Wolny elektron

Piłkarz też człowiek, może mieć gorszy dzień, może potrzebować więcej czasu na zgranie się z resztą ekipy. Rymaniak nie jest jednak nowicjuszem w naszej lidze i powinien doskonale rozumieć jej realia. Dziwne, że Ekstraklasa jeszcze go „nie wypluła” i on kurczowo utrzymuje się na tym poziomie, choć tak naprawdę niewiele sobą reprezentuje.

Po początkowym oszołomieniu, lechiści wyczuli, że dobrym pomysłem będzie przedzieranie się przez prawą flankę. To okazało się być strzałem w „dziesiątkę”.

Rymaniak poruszał się zbyt wolno, nie miał w zwyczaju doskakiwać do przeciwnika, a nawet jeśli to czynił, to rywal i tak nic sobie z tego nie robił. Najzabawniej (oczywiście, nie dla fanów Korony) wyglądały pojedynki z Haraslinem. Młody, bardzo zwrotny i niezły technicznie zawodnik w konfrontacji z ociosanym, topornym dryblasem. Brakowało tylko wybuchów i pościgów. Nic więc dziwnego, że lechista zwodził go bez najmniejszych problemów, przekładał raz na jedną, raz na drugą nogę i szarżował w głąb pola karnego Małkowskiego. Mila również nie napotkał na swojej drodze większych kłopotów, by przejść przez taki, jednoosobowy „mur”. Zresztą, Rymaniak powinien opuścić boisko w 28. minucie, gdy agresywnie, wyprostowanymi nogami wszedł w Haraslina. Sędzia ukarał go tylko żółtą kartką, a sam Słowak może być szczęśliwy, że nie doznał kontuzji. Karma wraca. Trener Brosz po upływie godziny musiał dokonać zmiany, bowiem jego nowy podopieczny narzekał na ból w prawej nodze.

Sabotażysta

Gdyby tak rzucić okiem na dokładność podań Rymaniaka, można by dojść do straszliwych wniosków. Pojawia się dręczące wszystkich pytanie: co ten człowiek wyprawia na boku boiska? Bo na pewno nie gra. Nominalny obrońca miał nawet kłopoty ze wznowieniem gry z autu. Właściwie tylko dwukrotnie w pierwszej połowie i dwukrotnie w drugiej udało mu się uruchomić swojego kolegę. Zwykle piłka padała łupem lechistów.

Standardowy obrazek. Jego ruchy są opóźnione.

Rymaniakowi dobrze wychodziły tylko krótkie podania w obrębie własnej strefy i… w ciągu zaledwie kilku minut nabił aż 3 udane kontakty z futbolówką. To był jednak wyjątek. Wówczas nikt do niego nie doskakiwał, a Korona spokojnie rozgrywała na własnej połowie, żeby nieco uspokoić grę. Jeśli chodzi o wznowienia gry, uruchamianie dalej ustawionych kolegów, czy interwencje – w większości przypadków były one pozbawione jakości. Właściwie tylko dwie takie piłki w pierwszej połowie i dwie w drugiej znalazły adresata.

11 vs 10

O dziwo, w drugą część spotkania Rymaniak wszedł znacznie lepiej. Ba, udało mu się przyblokować Peszkę w bocznym sektorze, a następnie poszedł za akcją i dobrze przypilnował swojego rywala w polu karnym, odprowadzając go do końca boiska. Znajdował się pod grą, towarzysze nie spoglądali na niego z aż takim przerażeniem jak w pierwszej połowie. Nawet doskakiwał do przeciwnika w środku boiska, gdzie nawet nie śmiał się zapędzać w pierwszej połowie.

Nominalny obrońca próbował wykorzystać fakt, że jego drużyna gra w przewadze i organizował ofensywne wypady pod pole karne przeciwnika. Jego jedyne dośrodkowanie nie znalazło adresata, ale dobrze urwał się flanką i jakościowo wrzutce brakowało niewiele.

Historia zatoczyła koło: ostatnie chwile Rymaniaka na boisku były całkiem niezłe. Trudno się jednak dziwić: Lechia grała w osłabieniu, jej szyki były całkowicie rozproszone, więc nawet on zdołał jakoś odnaleźć się w takim chaosie. Niemniej jednak, trudno uwierzyć, że trener Brosz zdecyduje się częściej wystawiać tego zawodnika. Nawet jeśli solidnie pracuje na treningach, to straszliwie brakuje mu jakości i nie nadąża za tempem akcji. On nawet po straconej bramce rozkłada ręce z opóźnieniem.

*Tak naprawdę to trudno nazwać go pełnoprawnym obrońcą.