Kiedy Dawid Błaszczykowski, prezes Wisły Kraków, będzie mógł już pojechać w Bieszczady?

2022-07-08 16:20:20; Aktualizacja: 2 lata temu
Kiedy Dawid Błaszczykowski, prezes Wisły Kraków, będzie mógł już pojechać w Bieszczady? Fot. FotoPyK
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Wygląda na to, że Dawid Błaszczykowski nie chce już być prezesem Wisły Kraków, ale musi nim być, bo jest bratem Jakuba Błaszczykowskiego.

Pamiętajmy, że to już co najmniej drugi raz, gdy Dawid Błaszczykowski podaje się do dymisji.

Pierwszy był w 2020 roku, gdy okazało się, że podpisany kontrakt z Aleksandrem Buksą nie jest ważny przez trzy lata (co ogłoszono kibicom), a jedynie przez pół roku.

Wiemy to z relacji Adama Buksy - ojca młodego polskiego napastnika.

Teraz los Błaszczykowskiego jest „w zawieszeniu”. Na słynnej konferencji prasowej (czy ktoś pamięta z niej cokolwiek innego niż „marsjańską perspektywę”?) sam przyznał, że wraz z wiceprezesem Maciejem Bałazińskim podali się do dymisji, ale ta znów nie została przyjęta.

– Nie chcieliśmy zdezorganizować działalności klubu – powiedział wówczas przewodniczący rady nadzorczej klubu Tomasz Jażdżyński.

Zatem: dwukrotnie Dawid Błaszczykowski podał się do dymisji. Dwukrotnie bezskutecznie.

Ale ostateczna decyzja nastąpi dopiero po zamknięciu okienka transferowego. I być może wtedy - jak zapowiadał też Jażdżyński - prezes w końcu będzie mógł odejść.

Dłużej pracowali tylko mistrzowie. I Sarapata

I jeśli rzeczywiście Błaszczykowski dotrwa do końca sierpnia, będzie trzecim najdłużej pracującym prezesem Wisły odkąd ta została spółką akcyjną (a stało się to pod koniec lat 90.).

Dłużej od niego pracowaliby wtedy jedynie Bogdan Basałaj (2000-2004) oraz Marek Wilczek (2007-2010). A byli to prezesi, którzy zarządzali klubem w najlepszym jego okresie. Za kadencji pierwszego Wisła zdobyła trzy mistrzostwa Polski, drugi zarządzał klubem za czasów Macieja Skorży, która przyniosła dwa kolejne tytuły.

Na razie jednak Błaszczykowskiego wyprzedza wciąż Marzena Sarapata, o której każdy pod Wawelem chciałby chyba zapomnieć. W końcu niemal doprowadziła do całkowitego upadku klubu.

To rzadkość, żeby prezes został na stanowisku mimo oczywistego upadku poziomu sportowego, zwieńczonego spadkiem z Ekstraklasy. A w Wiśle za czasów Bogusława Cupiała często to prezes wraz z trenerem płacił za słabe wyniki zespołu.

Rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady

Tymczasem Dawid Błaszczykowski wciąż jest na stanowisku. Nie sposób jednak odnieść wrażenia, że prezes Wisły poczułby wielką ulgę, gdyby nie musiał już nim być. Musiał, bo przecież skoro złożył dymisję, to już nim być nie chce.

Wygląda on po prostu jak ktoś, kogo całe to wyzwanie przerosło i przytłoczyło. Jakby podczas owej konferencji prasowej najchętniej by wstał, rzucił wszystko i wyjechał w Bieszczady. Trudno więc doszukiwać się w jego dymisji teatrzyku pod publiczkę.

Nie chodzi jednak jedynie o przytłoczenie pod względem umiejętności. Od zarzutu marnego doświadczenia trudno jednak Błaszczykowskiemu uciec. Wcześniej zarządzał jedynie Centrum Rozrywki „Kubatura” w Opolu (należącej, a jakże, do Jakuba Błaszczykowskiego), a także pracował w fundacji swojego brata

Po prostu: Dawid Błaszczykowski nie zostałby prezesem żadnego innego klubu Ekstraklasy, gdyby właścicielem nie był jego brat.

Z tego powodu prezes Wisły jest też łatwym celem do krytyki.

Inni odchodzą, on musi zostać

Piotr Obidziński, poprzednik Błaszczykowskiego na stanowisku prezesa, w wywiadzie dla „Wirtualnej Polski” wystawił mu jednak laurkę: – Myśli racjonalnie, podejmuje wyważone decyzje. Trafiają do niego dobre argumenty, nie podpala się. Poza tym to człowiek pracy.

Te atuty Dawida Błaszczykowskiego bledną wobec tego, jak wygląda praca w Wiśle Kraków. I zadania przerosły go tak samo jak kolejnych trenerów, piłkarzy czy dyrektora sportowego. Tamtych jednak w klubie już nie ma - zostali zwolnieni, sprzedani, rozwiązano z nimi kontrakty. Pracują już w innych miejscach, nierzadko odnosząc sukcesy.

Odejście z Wisły jest jak kojące zaczerpnięcie świeżego powietrza.

Co więcej, Mateusz Miga z TVP Sport podaje, że z klubem pożegna się niebawem wiceprezes Bałaziński. Jego dymisja zatem w praktyce została przyjęta.

Duet Błaszczykowski-Bałaziński zarządzał Wisłą przez ostatnie dwa lata. Był to, jak to określił Jarosław Królewski, „zarząd dobrany idealnie”.

Choć to brat Jakuba był prezesem, to jednak jego zastępca brał na siebie więcej obowiązków. Zajmował się prowadzeniem klubu, to on też na owej konferencji prasowej miał więcej do powiedzenia na temat bieżących spraw i reperkusji spadku do pierwszej ligi.

Dawid Błaszczykowski był przede wszystkim od relacji: z miastem, ze sponsorami, z najważniejszymi interesariuszami.

I teraz może zostać z tym wszystkim sam.

Dawid Błaszczykowski może i chciałby więc odejść, ale nie może. Wszyscy mogą, on nie. Składa dwie dymisje, ale te nie są przyjmowane. Oficjalnie, jak wiemy, dlatego, żeby nie dezorganizować klubu.

Nieoficjalnych powodów można się tylko domyślać. W TVP Sport przeczytamy, że nie znaleziono dziś nikogo, kto jednocześnie byłby zainteresowany posadą i „zdaniem współwłaścicieli nadawałby się na nowego prezesa”.

Nowy impuls dla klubu

Rzecz jasna w nadawaniu się do pracy w Wiśle nie chodzi jedynie o CV i osiągnięcia w dotychczasowej pracy. To może być nawet drugorzędne. Najważniejsze jest zaufanie współwłaścicieli. Z tego względu trzeba było pożegnać się z Obidzińskim. Choć w 2020 roku pierwotny plan zakładał współpracę nowego prezesa ze starym, tak się jednak nie stało.

– Powiedziałem mu wprost, że to będzie trudne, jeśli Dawid nie zaufa i nie będzie wierzył w moje decyzje biznesowe i dobrą wolę. Przemyślał to. Stwierdził: "Faktycznie, muszę mieć kogoś, komu bardziej ufamy jako rodzina" – wspomina Obidziński.

Zaufanie jest więc w Wiśle kluczowe, a pod tym względem nikt nie jest w stanie przebić Dawida Błaszczykowskiego. A tym najważniejszym właścicielem jest jego brat. Błaszczykowski został więc z tego powodu członkiem zarządu i z tego samego powodu musi trwać na stanowisku.

Mamy prezesa, który już nie chce być prezesem. Gdyby chodziło o trenera piłkarskiego, powiedzielibyśmy, że drużyna potrzebuje nowego impulsu, by odbić się od dna. Ale mamy też właścicieli, którzy nie są w stanie znaleźć nikogo na jego miejsce i dać impuls klubowi, którego ten tak bardzo potrzebuje.

JACEK STASZAK