Lech Poznań o krok dalej od Zachodu po kompromitującym wieczorze w Trnawie
2023-08-26 19:29:17; Aktualizacja: 1 rok temuW zeszły czwartek Lech Poznań niespodziewanie uległ Spartakowi Trnawa (1:3) i odpadł z kwalifikacji do Ligi Konferencji Europy. Należy powiedzieć, że to nie jest zwykła porażka obok, której fani „Kolejorza” mogą przejść, jak przy każdej innej, ponieważ ta rodzi długofalowe konsekwencje.
Nie da się ukryć, że w mentalności Polaków nadal pokutuje kompleks Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych, ponieważ w wielu dziedzinach przez to, że po II Wojnie Światowej znaleźliśmy się po gorszej stronie „Żelaznej Kurtyny”, nadal musimy gonić państwa z tamtych rejonów świata, próbując zaimplementować u siebie ich standardy. Tak samo jest również w futbolu, gdzie może i Stanów Zjednoczonych w wielu elementach za wzór nie postrzegamy, ale kraje Europy Zachodniej już jak najbardziej. W końcu najwyżej sklasyfikowana w rankingu UEFA liga z państw, które po 1945 roku znalazły się pod wpływem komunizmu, to serbska, która obecnie plasuje się na pozycji 13.
Na potrzeby tego artykułu warto zastanowić się, jakie czynniki decydują o tym, że dany klub można uznać za spełniający zachodnie standardy. Z pewnością powinien on regularnie grać w europejskich pucharach albo na co dzień uczestniczyć w silnej lidze, posiadać wysokiej jakości kadrę zarządzającą, sztab szkoleniowy, piłkarzy, akademię, dużą bazę kibiców, porządny stadion, być rozpoznawalnym w Europie, a także mimo wszystko obracać niemałymi kwotami pieniędzy na rynku transferowym.
Z pewnością ocena poszczególnych instytucji pod kątem tych kryteriów jest mocno subiektywna i w stosunku do wielu z nich mogą istnieć wątpliwości przy niektórych czynnikach, ale wydaje się, że żaden polski klub nigdy nie spełniał tak zwanych zachodnich standardów. W ostatnich latach się do nich mozolnie zbliżamy, lecz nie da się ukryć, że najbliżej ich osiągnięcia są Legia Warszawa i Lech Poznań.Popularne
Przy czym należy powiedzieć, że „Wojskowi” przez błędy w zarządzaniu w pewnym momencie od tego celu się oddalili, a teraz ponownie wracają na odpowiednie tory. W związku z tym wśród naszych klubów w kontekście pościgu za Zachodem na pole position znajduje się „Kolejorz” i to nie tylko z racji położenia geograficznego, jednak i on w miniony czwartek pewne kwestie w tym procesie sobie skomplikował.
Patrząc na klub ze stolicy Wielkopolski można powiedzieć, że posiada on na poziomie zachodnim zarówno trenera, sztab szkoleniowy, kadrę zarządzającą, akademię, stadion, kibiców, jak i powoli też piłkarzy.
Nadal brakuje mu jeszcze wypracowania silniejszej pozycji klubowi jako marce poza granicami kraju, obracania większymi kwotami przy transakcjach zawodników, zwłaszcza przychodzących, oraz częstszej gry w europejskich pucharach, ponieważ nie ma co się łudzić, że Ekstraklasa w dającej się przewidzieć przyszłości stanie się pod każdym względem ligą o standardach zachodnich.
Wszystkie te luki, które dostrzega się w „Kolejorzu” jako instytucji, można stopniowo likwidować poprzez pokazywanie się na arenie międzynarodowej. W tej kwestii z pewnością brakuje mu niezbędnej do uczynienia kroku naprzód powtarzalności. W końcu dopiero w tym roku miał po raz pierwszy w swojej historii drugi sezon z rzędu awansować do fazy grupowej europejskich pucharów i niestety znowu ta sztuka mu się nie powiodła, choć wydawało się, że tym razem nie ma co pójść nie tak, jak należy.
Niemniej niełatwo jest dążyć do zachodnich standardów, prowadząc klub z Ekstraklasy. W końcu opinia publiczna wymaga od Ciebie kadry gotowej na start okresu przygotowawczego, czyli w przypadku Lecha w tym roku na 26.06. Należy wziąć jednak pod uwagę, że wówczas okienko transferowe nawet nie jest jeszcze otwarte, a możliwe są albo transakcje z rynku wewnętrznego, albo za bardzo duże kwoty, albo takich piłkarzy, którzy nie zwiększają prawdopodobieństwa odniesienia sukcesu.
Trzeba przyznać, że „Kolejorz” i tak ze skompletowaniem kadry wyrobił się szybko, ponieważ ostatni z czterech zaplanowanych ruchów sfinalizował 12.07, czyli ponad półtora miesiąca przed zakończeniem okienka transferowego. Mimo wszystko władzom klubu już zdążyło dostać się po głowie od kibiców za opieszałość w tym aspekcie, ponieważ doskonale widzieli, jak dynamicznie do sprowadzania nowych graczy zabrał się Raków Częstochowa.
Należy jednak zauważyć, że przed startem ośmiodniowej ofensywny transferowej poznaniaków „Medaliki” ściągnęły tylko jednego piłkarza (Adnan Kovačević) z półki zbliżonej do tej, na której graczy poszukiwali przy Bułgarskiej, gdzie zamierzali punktowo wzmocnić skład konkretnymi, jakościowy piłkarzami.
Ktoś mógłby powiedzieć, że Lech również mógł sięgnąć po zawodników z Ekstraklasy, ale w stolicy Wielkopolski są ewidentnie uprzedzeni do transferów z rynku wewnętrznego, ponieważ nie mają z tego typu ruchami pozytywnych wspomnień.
W Trnawie John van den Brom wyraźnie zapłacił za podjęcie ryzyka, którego trzyma się przez całą swoją trenerską przygodę, ponieważ to jego nie pierwsza kompromitacja w europejskich pucharach w karierze. W przeszłości w barwach FC Utrecht odpadał ze Zrinjskim Mostar, a prowadząc AZ żegnał się z rywalizacją po dwumeczu z Kajratem Ałmaty. Po prostu zespoły Holendra mają trudności na początku sezonu, bo wychodzi on z założenia, że paliwa musi im starczyć do grudnia.
To zagadnienie jest często kwestią dylematów w polskim futbolu, ponieważ jest praktycznie niemożliwym, aby być w formie od lipca do grudnia cały czas, grając co trzy dni. Przykład Legii Warszawa Czesława Michniewicza wyraźnie pokazał, że dobra dyspozycja już na pierwszą rundę eliminacji skutkuje tym, że za jakichś czas będzie trzeba za taki wybór zapłacić. Zobaczymy, jak w tym sezonie poradzi sobie z tym wyzwaniem Raków Częstochowa, który na razie bardzo dobrze radzi sobie w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów.
Z drugiej strony pozostaje przypadek „Kolejorza” z ubiegłego sezonu. Wówczas w dość wstydliwym stylu wczołgał się on do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy, a następnie odpalił z formą. Teraz założenia były podobne, drużyna miała dochodzić do odpowiedniej dyspozycji meczami, o czym świadczyły bardzo długie urlopy dla zawodników, zwłaszcza tych przebywających wcześniej na zgrupowaniach swoich reprezentacji, oraz słowa Johna van den Broma z poszczególnych konferencji prasowych, gdzie regularnie wspominał, że tak naprawdę jego podopieczni są jeszcze w presezonie.
Długo wydawało się, że Holender okaże się mieć rację. Lech nie zachwycał, ale osiągał dobre wyniki, zarówno w lidze, jak i pucharach. Wszystko z niewiadomych przyczyn posypało się między potyczkami ze Spartakiem Trnawa, ponieważ na Słowacji oglądaliśmy już zupełnie innego „Kolejorza”.
Po pierwszym spotkaniu w Poznaniu Radosław Murawski mówił, że on i jego koledzy odczuwają zmęczenie poprzednimi potyczkami. Trudno powiedzieć, co wydarzyło się przy Bułgarskiej między 10 a 17 sierpnia. Czy sztab poznaniaków zlekceważył informacje od piłkarzy i pozostał przy pierwotnym planie przygotowania fizycznego? Czy cały zespół wraz z trenerami zlekceważył rywala, myśląc, że awans wywalczy się sam? Na te pytania być może nigdy nie poznamy odpowiedzi, jednak w obrazie telewizyjnym wyglądało to wszystko fatalnie, ponieważ ukazał się tam polski zespół kompletnie niezoorganizowany w defensywie, nieradzący sobie z bieżącymi trudnościami, kruchy mentalnie i bez pomysłu na sforsowanie dobrze ustawionej defensywy przeciwników.
Większe pretensje po meczu w Trnawie należy mieć do mentalności Lechitów, niż ich dyspozycji fizycznej, ponieważ umiejętności indywidualne poznaniaków powinny przy odpowiednim nastawieniu wystarczyć na pokonanie Słowaków. Niestety razili oni niedokładnościami, przez co notowali nieodpowiedzialne straty. Te były tylko wodą na młyn dla rywali, którzy gdyby tylko chcieli, to zapewne strzeliliby o jeszcze jedną bramkę więcej.
Ta negatywna przemiana „Kolejorza” posiada twarz Antonio Milicia. Na początku sezonu był on chyba najrówniejszym, obok Joela Pereiry, graczem ekipy Johna van den Broma, a zarówno w spotkaniu ze Spartakiem, jak i Śląskiem wyglądał na totalnie zagubionego i przemęczonego.
W przeszłości przy okazji różnych sportowych wpadek Lecha dużo mówiło się o pracy Piotra Rutkowskiego, Karola Klimczaka i Tomasza Rząsy, teraz jest jednak inaczej, ponieważ oni zrobili naprawdę wiele, aby zminimalizować ryzyko klęski, konsekwentnie przedłużając kontrakty z najważniejszymi graczami, a także stosunkowo szybko przeprowadzając niezbędne transfery. Tym razem odpowiedzialność w znakomitej większości spada na barki piłkarzy i sztabu, którzy zawiedli na całej linii.
Konsekwencje tej porażki odczuje jednak oczywiście cały klub, który nie zbliżył się do tego, aby wreszcie osiągnąć zachodnie standardy, a wręcz w drodze do nich się oddalił, ponownie zabłądził, gdy wydawało się, że znajduje się na stosunkowo prostej ścieżce. W końcu poprzez brak awansu do fazy grupowej europejskich pucharów nie utrwali on jeszcze bardziej swojej obecności w świadomości kibiców ze Starego Kontynentu. Oczywiście fani Villarrealu czy przede wszystkim Fiorentiny już wiedzą, że Lech to solidna marka, ale dzięki grze na arenie międzynarodowej można do tego poglądu przekonywać kolejnych kibiców futbolu.
Następnym aspektem są finanse. Osoby zarządzające „Kolejorzem” nie zakładały w budżecie awansu do fazy grupowej europejskich pucharów, ponieważ doskonale o tym wiedzą, że wynik w sporcie nigdy nie będzie niczym pewnym, a poza tym na polskim podwórku błędy w tym aspekcie popełniała Legia Warszawa. W związku z tym zaplanowany bilans finansowy zakładał stratę rzędu kilkunastu milionów złotych, co można by było przekształcić w zielony kolor w Excelu poprzez dobrą postawę na arenie międzynarodowej. Tym razem to się nie udało, bo UEFA prześle do stolicy Wielkopolski przelew o wartości zaledwie 750 tysięcy euro.
W związku z tym w przestrzeni medialnej pojawiły się spekulacje, że być może przy Bułgarskiej zdecydują się kogoś sprzedać, aby zasypać dziurę budżetową. Wydaje się, że dość szybko one przestały funkcjonować, bo takie działanie byłoby niezgodne z tym, do jakiego stylu zarządzania przyzwyczaiły przez lata władze poznaniaków. W ich postępowaniu w ostatnich sezonach nie dostrzegano żadnej paniki, a raczej spokój, cechujący dobrych managerów. Nie należy wątpić, że podobnie jest także przy obecnej sytuacji kryzysowej. W końcu przy Bułgarskiej sami często podkreślają, że na finanse powinno się spoglądać w szerszej perspektywie, więc dla nich problemem okazałoby się powtórzenie takiego wyniku za rok.
Wówczas konieczne byłoby sprzedanie jednego-dwóch zawodników. Zresztą takowe ruchy wychodzące raczej już są zaplanowane. Mowa tutaj o Filipie Marchwińskim i Kristofferze Velde. W związku z tym, jeśli spojrzymy na sytuację Lecha z tej strony, to jego finanse okazują się być naprawdę bezpieczne.
Wiadomo, że przy tej okazji warto nadmienić jeszcze o zmarnowanej szansie na budowę klubowego rankingu (przy okazji też krajowego), co może okazać się bolesne już za rok, gdyby poznaniacy mieli mniej szczęścia przy okazji losowania na przykład czwartej rundy kwalifikacji do Ligi Konferencji Europy.
W związku z wszystkimi wymienionymi wyżej powodami kompromitacja „Kolejorza” w Trnawie poza konsekwencjami bieżącymi ma także sporo tych długofalowych. Oczywiście przyjemnie jest zdobywać trofea na krajowym podwórku i one też są ważne, bo dostarczają niezapomnianych wrażeń zarówno kibicom, piłkarzom, jak i wszystkim w klubie. Natomiast dla rozwoju drużyny i skracania dystansu do państw zachodnich potrzebny jest regularny udział w fazie grupowej europejskich pucharów. To dzięki niemu dana instytucja jest w stanie ściągać lepszych piłkarzy, ponieważ posiada na to pieniądze, a także oni pragną doświadczyć elektryzującej europejskiej przygody, a w miejscu, gdzie widzą w tej kwestii powtarzalność, będą mieli świadomości, że mają większe szanse na jej zasmakowanie.
Zanim jednak Lech ponownie postara się zrobić krok w przód w pogoni za zachodem, musi opanować sytuację bieżącą w zespole, ponieważ ta wygląda mało optymistycznie. W niedzielę we Wrocławiu przeciwko Śląskowi otrzymał on szansę, aby nie tyle zmazać plamę po kompromitacji w Trnawie, bo jednym ligowym zwycięstwem tego zrobić się nie da, ale żeby nie sprawić, że ta plama zrobi się jeszcze większa. Niestety po kolejnej porażce ona tylko urosła i przy Bułgarskiej mają do czynienia z kryzysem, nawet jeśli John van den Brom sugeruje, aby tak mocnych słów jeszcze nie używać.