Mario Balotelli – najbardziej przereklamowany piłkarz świata?

2013-01-17 15:15:07; Aktualizacja: 11 lat temu
Mario Balotelli – najbardziej przereklamowany piłkarz świata? Fot. Transfery.info
Tomasz Gadaj
Tomasz Gadaj Źródło: Transfery.info

O czym najczęściej mówiono w czasie zeszłorocznego Euro? O genialnych passach Andrei Pirlo? Torresie, który na chwilę przypomniał sobie, że jest napastnikiem? Może Ronaldo? Nie. Na świeczniku, niemal przez cały turniej, był Mario Balotelli.

Włoch a to przedłużał sobie chorągiewką penisa, a to porównał zdobywanie bramek do roznoszenia poczty. Przed turniejem zdążył też wypowiedzieć otwartą wojnę stadionowym rasistom. Wreszcie stał się bohaterem najsłynniejszej cieszynki Anno Domini 2012, gdy półnagi, z kamienną twarzą, demonstrował swoje umięśnienie. Miało to miejsce w spotkaniu z Niemcami, jedynych 90 minutach w czasie mistrzostw Europy, które 22-latek z Ghany mógł uznać za udane. Jeden na sześć meczów podczas całego turnieju. Po trofeum Henri’ego Delaunay’a sięgnęli ostatecznie Hiszpanie, lecz marketingowym triumfatorem został Balotelli. Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że ostatniego lata wychowanek AC Lumezzane był najpopularniejszym sportowcem na Ziemi. Z pewnością takim stał się w Internecie.

 

Okres kanikuł dobiegł jednak końca i zaczęły się rozgrywki ligowe. Wiadomo, polsko – ukraińska impreza zrobiła swoje, wiec piłkarze uczestniczący w niej mieli mniej czasu na regenerację, co wydłużyło proces dochodzenia do formy. U Balotellego trwa to wyjątkowo długo. Reprezentant Włoch pierwszą ligową bramkę zdobył w listopadzie, kiedy z drzew opadły liście, Di Matteo stracił pracę w Chelsea, a Van Persie strzelał już gola za golem w barwach lokalnego rywala City. Ogółem, były zawodnik Interu do dziś uzbierał we wszystkich rozgrywkach ledwie trzy bramki. Trzy trafienia w 20 spotkaniach. Lepsze statystyki mają na przykład Johnny Evans oraz David Luiz. Środkowi obrońcy, a porównujemy ich przecież z napastnikiem czołowego angielskiego klubu, bądź co bądź aktualnego mistrza Premier League, mającego w składzie wirtuozów pokroju Davida Silvy czy Sergio Aguero.

 

Wspomniany już mecz z Niemcami był ostatnim, przez który o Balotellim było głośno w kontekście piłkarskim. Późniejsze warte odnotowania działania Włocha to założenie profilu na  twitterze, obrażanie Manchesteru United, szarpanina z Roberto Manicnim, a ostatnio pofarbowanie włosów na blond. Niemniej, 23-latek ciągle jest niezwykle popularny wśród kibiców. Wywołuje różne emocje: od politowania, radości, aż po nienawiść. Skąd taka sława przeciętnego, przynajmniej w ostatnim czasie, zawodnika? „Super Mario” to taki chłopek-roztropek, swój człowiek z biedniejszej części Palermo. Szczery, wyluzowany, niezbyt inteligentny, acz z poczuciem humoru. Nie jest nadęty jak Ronaldo, nie epatuje doskonałością niczym Messi ani nie jest nieprzyzwoicie skromny jak Casillas. W globalnej wiosce Balotelli pełni rolę klasowego przygłupa. Lubianego przez otoczenie, nadającego się do rozluźnienia atmosfery, do rozśmieszania, do psot. Gorzej, gdy nadchodzi czas, by zachować się poważnie. Na przykład w trakcie decydujących meczów.

 

Te futbolowe sprawdziany Balotelli niestety sromotnie oblewa. W ciągu kilku miesięcy napastnik stoczył się do miana sportowego celebryty. Kibice nie opowiadają o jego cudownych golach, nieszablonowym dryblingu, czy dopieszczonych podaniach. Dziś Włoch staje tematem rozmów tylko wtedy, gdy opuści stadion. Marketingowo wciąż stanowi róg obfitość, jednak nie daje to żadnych wymiernych korzyści jego drużynie. Jasne, od zarania dziejów każdy porządny zespół musiał mieć w swoich szeregach co najmniej jednego wariata. Równowaga w przyrodzie powinna być zachowana. Każda dobra ekipa zawiera bowiem w sobie pierwiastek pozytywnego szaleństwa. Żeby jednak odwalać tak, jak Balotelli – nagminna niesubordynacja w stosunku do trenera, olewane meczów ze słabszymi rywalami, brak zaangażowania na treningach – trzeba dawać zespołowi coś więcej niż inni. Trzeba być wybitnym piłkarzem. Chlejący na umór George Best potrafił w pojedynkę rozmontować Benficę, taką Barcelonę lat 60′. Maradona po sporej dawce koki ciągle był najlepszy w Argentynie, gdzie talent światowej klasy kopie przed średnio co drugim blokiem. Nasz Kazimierz Deyna, który ponad cztery dekady temu lubił podbijać warszawskie dancingi, kilkanaście godzin po opuszczeniu parkietu równie elegancko tańczył z przeciwnikami na murawie. „Super Mario” tego nie ma. Istnieje po prostu za duża dysproporcja pomiędzy fermentem, jaki sieje w drużynie, a jego wartością podczas meczów. Balotelli na powierzchni będzie utrzymywał się do momentu, aż spotka trenera z jajami, który nie będzie go wiecznie głaskał i liczył, że jego talent, dziś bardziej mityczny niż rzeczywisty, w końcu weźmie górę nad niekiełznanym rozumem.

Włoch współpracował już kiedyś z takim szkoleniowcem. Nazywał się Jose Mourinho. Nie bał się on sadzać nadziei apenińskiej piłki na ławce, czy nawet czasowo odsunąć go od pierwszej drużyny, gdy napastnikowi nie chciało się należycie pracować na treningach. Wtedy jednak wybryki Balotellego zrzucano na karb młodego wieku, gdyż za kadencji Portugalczyka snajper był zaledwie nastolatkiem. Srebrny medalista Euro 2012 jest teraz jednak niemal 23-letnim mężczyzną. Wiecznie na rzekomym talencie nie będzie jechał. Umiejętności ma spore, a warunki do rozwoju niezwykle komfortowe. Mario Balotelli może oczywiście zostać jeszcze wybitnym zawodnikiem, wszak jest dopiero na początku kariery. To całkiem realne, bo gdy mu się chce, mało kto dotrzymuje Włochowi kroku. „Super Mario” musi jednak chcieć zacząć grać. Grać i zachowywać się z głową. Bo, wbrew pozorom, w futbolu nie wygrywają ci, co najlepiej operują nogami, lecz ci, którzy właściwie używają mózgu. Na dziś, Balotelli jest zwyczajnie przereklamowany.