Nie taki Holender straszny, czyli dlaczego projekt "Hiddink w Chelsea" może wypalić
2015-12-20 21:22:44; Aktualizacja: 8 lat temu1/8 finału Mistrzostw Świata z reprezentacją Australii. Z Rosją pięknie zaczął i fatalnie skończył. Trzy miesiące w roli strażaka w Chelsea. Przegrane eliminacje do kolejnego Euro, tym razem prowadził Turcję.
Potem przyjęcie bajecznej oferty z Anży, gdzie popracował przez nieco ponad rok. Następnie – ogłoszenie zakończenia kariery. Wytrzymał tylko chwilę, do powrotu sprowokowała go oferta prowadzenia reprezentacji swojego kraju. Po dziesięciu meczach - dymisja. Teraz powrót do roli strażaka i powrót do Chelsea.
***
Wirtualny bitewny pył po zwolnieniu Mourinho już nieco opadł w całym Internecie. Powoli można wyławiać komentarze dotyczące (tymczasowego) następcy Portugalczyka… i tu ciekawostka. Nazwisko „Hiddink” wciąż jest łączone z wyrażeniami typu „dobry trener” czy „fachowiec”. Wstęp tego tekstu to w zasadzie wycinek CV Holendra, dotyczący, ściślej ujmując, ostatniej dekady jego pracy. I ta dekada nie wygląda chyba zbyt imponująco. Popularne
Półfinał Euro to fantastyczny rezultat, ale dwa lata później ten sam Guus Hiddink z tą samą reprezentacją Rosji nie zdołał awansować na światowy czempionat. W międzyczasie po raz pierwszy został trenerem Chelsea i osiągał znakomite rezultaty – 16 zwycięstw w 22 meczach, Puchar Anglii, ale… nie mogło być tak pięknie. Guus jednocześnie wciąż był selekcjonerem „Sbornej”. W wyniku niemożności godzenia obu ról, z Londynu odszedł po zakończeniu sezonu. O epizodzie w Turcji lepiej zapomnieć, potem szybkie i wysokie zarobki w rosyjskiej Anży i stop. Koniec kariery, emerytura. Powodem – chęć uniknięcia powtarzalności. „Ale” jest zawsze, a w piłce nie ma decyzji wiążących aż do śmierci. Na ofertę prowadzenia reprezentacji Holandii, Hiddink nie mógł odpowiedzieć „nie”. Niestety, po słabym starcie w eliminacjach, holenderska federacja postanowiła zwolnić trenera. I to w bardzo niedżentelmeński sposób, bo Holender o zwolnieniu dowiedział się gdy przebywał na wakacjach.
Tragedii w wynikach nie ma, ale cudów, westchnień i samych blasków – tym bardziej nie. Grzechem byłoby odejmować Hiddinkowi wiedzy o trenerskim fachu, bo bez wątpienia szkołę i doświadczenie ma znakomite. Z drugiej strony – od jego największych sukcesów (a więc potrójnej korony zdobytej z PSV) minęło już zdrowo ponad 25 lat i od tamtej pory Holender zdobywał już tylko pojedyncze puchary i pucharki.
Jego pierwszy pobyt na stanowisku trenera Chelsea, już całe sześć lat temu, choć krótki, to do dziś jest pod pewnymi względami rekordowy. Holender nie wygrał ligi, Ligi Mistrzów też nie, jedynym zdobytym trofeum był Puchar Anglii. Tu więc – rekordów brak. Ale jeśli zbilansować wszystkie 22 mecze które Chelsea zagrała pod wodzą Hiddinka… Udział zwycięstw wynosi imponujące 73%. Gdyby więc wziąć takie bilanse od wszystkich trenerów w historii klubu - takich którzy „trenerowali” klubowi w więcej niż jednym meczu - to Hiddink jest najlepszym w historii. Albo, mówiąc dosadniej, najczęściej wygrywającym. Szkoda, że jego pierwsza misja w Londynie nie trwała dłużej, bo patrząc obiektywnie, na same tylko cyferki i tabelki – dalsza współpraca mogłaby wyglądać naprawdę świetnie.
AD 2015 Hiddink wraca do Londynu i znów ma ratować co się da. Wtedy po Scolarim, teraz po Mourinho. Znów zastaje drużynę z rewelacyjnym składem i znów ów skład wydaje się rozbity. Na wiosnę czeka go wybitnie trudne zadanie w Lidze Mistrzów (rozpędzone niczym w TGV – PSG), ale to nic. Hiddink w każdy ligowy weekend będzie walczył o wszystko. Od lidera Premier League Chelsea jest oddalona o horrendalne czternaście pozycji i 20 punktów. Do miejsca gwarantującego grę w europejskich pucharach dystans wynosi 11 punktów. Hiddink do walki przystępuje jako „były emeryt”. Nie musi już chyba walczyć o swoje imię, a wyzwanie przed nim postawione jest tak ogromne, że nikt, przy zdrowych zmysłach, nie oczekuje cudu. Zresztą, umowę podpisał tylko do końca sezonu. W najgorszym przypadku, Holender może przecież ponownie ogłosić zakończenie kariery.
Zaprawdę ciekawie postąpili Abramowicz do spółki z Brucem Buckiem. Do posprzątania bodajże największego bałaganu w „ich” erze klubu wynajęli człowieka, którego zawodowe sukcesy to przestarzały przebój. Wynajęli starszego pana, który jeszcze nie tak dawno temu korzystał z uroków emerytury. Cóż, aż chce się powiedzieć – powodzenia, Guus.
ADAM BOMBA