Nowa Lechia: zachowawczy Heesen i jego eksperyment
2015-09-12 12:47:35; Aktualizacja: 9 lat temuGdańszczanie bezbramkowo zremisowali z Koroną Kielce, prezentując solidny, ale bardzo zachowawczy futbol. Nie zabrakło niespodzianek w składzie biało-zielonych.
Zaczęło się jeszcze przed meczem. Niemiecki szkoleniowiec biało-zielonych zapowiedział, że nie ma zamiaru patrzeć na to, kto grał wcześniej. Liczy się dla niego tylko szumne tu i teraz. Heesen z rozpędem i werwą wparował na treningi, początkowo zachowując należyty dystans do tego, co dzieje się na murawie pozwalając swoim asystentom na poprowadzenie rozgrzewki, by następnie skoncentrować się na każdym, nawet najmniejszym elemencie strategii. Nową Lechię trzeba budować niemalże od podstaw. Choć wydawać by się mogło, że czasu na poznanie zawodników nie było zbyt dużo (odliczmy kadrę i wyjazd do Rzeszowa), to jednak trener zdołał wyciągnąć pewne wnioski i… no właśnie, co zrobić?
Eksperymentalny skład
Do meczu pozostała ponad godzina. Wszyscy kibice Ekstraklasy z utęsknieniem czekają na pierwszy gwizdek arbitra Stefańskiego, by naładować rozładowane przerwą reprezentacyjną akumulatory. Pierwsza chwila konsternacji: skład. Heesen odesłał na trybuny Milę i Wawrzyniaka, na ławce posadził zaledwie jednego obrońcę i to jeszcze wracającego po kontuzji, Gersona. Miejsce starego wyjadacza z defensywy zajął debiutant Marković, w ofensywie znalazło się pole dla Maka, któremu wyraźnie służy zmiana szkoleniowca. Brzęczek zdecydowanie obstawał za zgrywaniem go z drużyną rezerw. W środku pola nie pojawił się Łukasik, a pełny chęci do zaprezentowania swoich umiejętności Kovacević. Także Peszko dostał szansę od pierwszej minuty. Nie można zapominać o Wojtkowiaku, który wrócił do składu po urazie i wskoczył w miejsce Stolarskiego odpoczywającego po młodzieżówce.Popularne
Peszko, wulkan energii
Lechiści w mecz weszli bardzo dobrze. Od samego początku spotkania starali się podchodzić wysoko, bardzo agresywnie atakując szeregi koroniarzy. Szybka gra mogła się podobać. Podopieczni Heesena szarżowali w okolice pola karnego Korony, starając się odciąć jej drogę odwrotu. Dużą aktywnością wykazywał się Peszko, który dwoił się i troił, by tylko wyłuskać piłkę. Raz wyskakiwał na jednej stronie boiska, za chwilę znajdował się na drugiej, by jeszcze znaleźć czas na wypad środkiem boiska. Reprezentant Polski chciał udowodnić, że pomimo braku regularnej gry w pierwszym składzie FC Koeln, nie zapomniał co to piłka i jest w stanie napędzić szeregi swojej nowej drużyny. Czynił to z powodzeniem. To właśnie on w 2. minucie meczu wparował w pole karne Korony i gdyby nie trzeźwa interwencja Dejmka kto wie, czy futbolówka nie zatrzepotałaby w siatce. Ale to było za mało. Skoro nie dało się uderzyć z centrum, Peszko nieco się cofnął i jego soczysty strzał z dystansu minimalnie minął dłuższy słupek bramki Małkowskiego. Były lechita starał się nie tylko próbować swoich sił w uderzeniach, ale i pomagał w odbiorze, rozprowadzeniu piłki. Pokazywał się, wychodził na pozycję, przeszkadzał rywalowi. Teoretycznie rzecz ujmując, futbolówka po którymś natarciu powinna zatrzepotać w siatce. No właśnie, powinna.
Marković dobrze wpisany w strukturę drużyny
Można było obawiać się wejścia do w miarę zwartej defensywy Lechii nowego elementu. Trener Heesen zdecydował się jednak odesłać Wawrzyniaka na trybuny pokazując, że to on tutaj jest najbardziej decyzyjny i nie ma piłkarzy niezastąpionych. Zwłaszcza, że weteranowi lewej flanki gdańszczan ostatnimi czasy silnie brakowało stabilności – za często miewał momenty skrajnego zawieszenia, które umożliwiały rywalowi rozwinięcie skrzydeł (np. Chmielowi w ostatnim spotkaniu). Marković pokazał się od solidnej strony. W pierwszej połowie w defensywie nie miał zbyt wiele do roboty. Akcje Korony w przeważającej większości były gaszone, więc mógł skupić się na posyłaniu piłek w centralny sektor boiska. Dobrze wyglądała jego gra ofensywna. Skrupulatnie podłączał się do ataku, wychodził bardzo wysoko zajmując pozycję pomocnika i tym samym zachowując się jak nowoczesny obrońca. Ciężko było mu wygarnąć piłkę, był pewny w swoich poczynaniach i sprawiał ogromne problemy Cebuli. Przyczepić się można jedynie do braku zrozumienia z Peszko – nie za bardzo wiedział, jak go obsługiwać przez co wkradała się rażąca niedokładność.
Przyzwoity Kovacević
Kolejny posłany na plac boju przez Heesena, również zaprezentował się całkiem nieźle. W początkowej fazie meczu mocno się pokazywał, wygarniał piłki i posyłał je do przodu nierzadko wdając się w pojedynki 1 na 1, ale potem nieco zgasł w ofensywie i skupił się na działaniach stricte defensywnych. Nogi nie odstawiał, kilka razy fajnie rozpoczął akcję wykorzystując to, że dany koroniarz za daleko wypuścił sobie futbolówkę. Pokazał więcej chęci do gry niż Łukasik w typowym meczu (typowym, pomocnikowi zdarzają się przebłyski geniuszu), ale to wciąż nie było to. Nie można wiele spodziewać się po drużynie, która nie miała zbyt wiele czasu, żeby się zgrać, jednak wraz z upływem czasu trener powinien wymagać od niego, by bardziej narzucał rytm gry.
Mak w środku pomocy
Trener Heesen zaskoczył wszystkich posyłając Milę na trybuny. Wielu trenerów nie miałoby jaj, żeby widząc słabą dyspozycję kapitana pozbawić zespół (teoretycznie) dobrego ducha. Niemiecki szkoleniowiec wykazał się odwagą i zaakcentował swoje stanowisko. Co ciekawe, zdecydował się postawić na Maka, który przez trenera Brzęczka w przeważającej większości meczów był odsyłany do rezerw. Jeden z popularnych w polskim futbolu bliźniaków zagrał bardzo przeciętnie. Starał się szarpać, ale naprawdę niewiele z tego wynikało. I miał jedną okazję na strzelenie gola: nie zdołał wpakować piłki do siatki po naprawdę świetnej, koronkowej akcji Lechii, w efekcie uderzył tylko w słupek.
Kuświk przedstawia: Wciąż ten sam
Ciężkie czasy przez byłym graczem chorzowskiego Ruchu. Kuświk jest pod grą, naprawdę stara się wywalczyć pozycję w polu karnym, przepycha się, wyskakuje przed rywali, ale niewiele z tego wynika. Szczęście nie jest po stronie napastnika Lechii, który seryjnie marnuje dobre sytuacje. W 31. minucie miał okazję ucieszyć 11-tysięczną publiczność zgromadzoną na PGE Arenie, ale jego strzał z woleja poleciał nad poprzeczką. W dużej mierze brakuje mu dokładności. Ma problem, żeby szybko odnaleźć się w sytuacji, czysto przyjąć piłkę i jeszcze posłać ją w kierunku bramki. Dokładność w szeregach gdańszczan nie jest jego mocną stroną.
Kwadrans gwiazdy
Thomas von Heesen zdecydował się wpuścić na murawę Krasicia, który już w tym momencie posyła ogromne pokłady optymizmu w kierunku drużyny. Serb jest ciągle uśmiechnięty, bawi się piłką, odczuwa sporą radość z możliwości trenowania z Lechią. Dobrze dogaduje się z pozostałą częścią drużyny – już w tym momencie widać, że złapał wspólny język z Malocą. Taki wybór zapewne wynika z bałkańskich korzeni skrzydłowego.
Dość dobrze rozpoznawalny zawodnik nieźle wszedł w mecz. W początkowej fazie swojego występu raczej wycofywał piłkę, aniżeli pakował się na przebój, ale ogólnie radził sobie naprawdę nieźle. Widać było, że chce coś pokazać nawet w ciągu tych kilkunastu minut. Przed samym końcem spotkania miał okazję dośrodkować piłkę w pole karne Małkowskiego, ale bramkarz Korony poradził sobie z tą centrą.
Dobry prognostyk?
Lechia Heesena zagrała naprawdę przyzwoity mecz. Dobrze prezentowała się w defensywie, w pierwszej połowie nie traciła koncentracji, a wzajemne zrozumienie pomiędzy poszczególnymi strefami formacji utrzymywało się na niezłym poziomie (niezłym, biorąc pod uwagę, że o zgraniu nie może być mowy). Lechiści starali się grać szybko, na jeden kontakt i bardzo wysoko. Wycofywanie piłki w fazie największego natarcia pojawiało się tylko wtedy, gdy trzeba było zająć się rozegraniem, czy na chwilę uspokoić grę po kontrze Korony. Po pierwszym meczu pod wodzą nowego szkoleniowca trzeba jednak zwrócić uwagę na rażące problemy z dokładnością – jeśli gdańszczanie mają się podnieść, to muszą poprawić ten element w trybie przyspieszonym.