Powypadkowy trener-stażysta: Gino Lettieri

2017-05-30 17:26:08; Aktualizacja: 7 lat temu
Powypadkowy trener-stażysta: Gino Lettieri Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Piłka? Rozdział zamknięty. Nie chciał mieć z nią absolutnie nic wspólnego. Nawet podjął ku temu stosowne działania przejmując rodzinny biznes. Los miał wobec niego jednak zupełnie inne plany.

Cięty język

- Mam po dziurki w nosie słuchania tego samego pierdolenia przed każdym meczem. Dlaczego inni nie zajmą się sobą zamiast wtykać nos w nie swoje sprawy finansowe? (Wiesbadener Kurier)

Mecze derbowe zawsze rozgrywają się w dwóch miejscach jednocześnie: na boisku i w głowach piłkarzy. Kibice zwykle podsycają atmosferę, a trenerzy starają się uspokoić swoich podopiecznych (bo przecież nigdy nie brakuje zagrzewania do walki). No, nie wszyscy. Korona sięgnęła po charakternego szkoleniowca, który zdecydowanie nie boi się używać ciężkich słów. I chociaż od derbów Hesji, przed którymi padła wyżej wspomniana wiązanka, minęło już 6 lat, to nie wydaje się, żeby Lettieri choć trochę złagodniał.

To jednak nie Włoch szukał zaczepki, a Arie van Lent, ówczesny trener Kickers Offenbach, który w rozmowie dla op-online.de stwierdził z goryczą, że w SV Wehen Wiesbaden mają znacznie więcej pieniędzy i dlatego prezentują zupełnie inny poziom pod względem jakości. Lettieri nie wytrzymał i nie miał zamiaru bawić się w jakieś dyplomatyczne załagodzenie konfliktu: „Z całym szacunkiem dla Arie, ale skąd on w ogóle może wiedzieć, ile mamy pieniędzy i na ile opiewają kontrakty zawodników? Nie miałbym najmniejszego problemu, jakby ktoś po prostu powiedział, że jesteśmy faworytami tego starcia, ale jeśli ktoś wtyka nos w nasze finanse, powinien być znacznie lepiej poinformowany”, powiedział w rozmowie z Wiesbadener Kurier. „Nieważne, jakby było w klubie, zawsze będzie się mówić: SVWW ma węgiel, więc jest bogate. Aż mnie skręca w żołądku, kiedy słyszę takie pierdolenie”, ostro zakończył Lettieri. Według informacji szkoleniowca, budżet na tamten sezon był znacznie niższy niż w latach poprzednich.

Cała przygoda z SV Wehen-Wiesbaden wydaje się być ciekawym studium przypadku Lettieriego-trenera. Na zebrastreifenblog.wordpress.com przeprowadzono dokładną analizę zachowania szkoleniowca, biorąc pod uwagę jego stosunek do wzlotów i upadków drużyny. „Zapis jednej konferencji z jego drugiego sezonu ujawnia bardzo wyraźną część osobowości. Gino Lettieri bierze jakiś przedmiot w dłonie, gdy odczuwa palącą potrzebę, żeby coś powiedzieć. W tym momencie odpowiedział już na wszystkie pytania, mikrofon wrócił do rzecznika, ale włoski szkoleniowiec nadal próbuje sobie coś ułożyć w głowie. Jest przejęty sytuacją nie tylko swojego klubu, ale i wszystkich ekip z całego regionu, które według niego otrzymują niewystarczające wsparcie. Wypowiada się bezpośrednio i jasno. Po porażce (inna konferencja) nie pozostawia niedomowień i niemalże na każdym kroku zaznacza, że ciężko pracuje i stara się jak najszybciej dostrzec i wyeliminować błędy swoich zawodników”. Z jednej strony pojawiają się więc chłód w ocenie sytuacji, często cierpkie i mocne słowa, a z drugiej ogromne zaangażowanie w życie drużyny. Stara się łączyć dyscyplinę taktyczną z zabawą, nieustannie podkreślając, że efekty mają być widoczne.

Nie był to jednorazowy wybuch. Włoch jest dobrze znany ze swojej zadziorności i często trudno mu się powstrzymać przed wyrażeniem własnej opinii. Tak było m.in. niecałe dwa lata temu, gdy jako szkoleniowiec Duisburga wylądował na trybunach (0:2 z FC St. Pauli).

Według arbitra Rene Rohde, Lettieri zbyt żywiołowo zareagował na rzut karny dla gospodarzy. Kara indywidualna wcale nie spowodowała, że spuścił z tonu: z trybun schodził oblany piwem. „Nie wiem o co chodziło sędziemu – kopnąłem w krzesło, a on od razu wyrzucił mnie z ławki. Może przy okazji zapłaci mi za pralnię? ”, mówił dla sport1.de obwiniając osobę postronną za niespodziewany, piwny prysznic.

Życie w Dusiburgu także nie należało do najprostszych. Zarząd miał w zwyczaju podsuwać trenerowi konsultanta, który formalnie nie był zatrudniony przez klub. W sezonie 2014/15 jego „posadę” obejmował Elmar S. Lombard, znany również jako… „Prima111”. Konsultant był odpowiedzialny za weryfikację wywiadów, doradzał dyrektorowi sportowemu i zajmował się obrazem zarządzania dla szkoleniowca (cokolwiek miało to znaczyć), a także brał czynny udział w penetracji klubowych forów. Lettieri natychmiast odrzucił pomoc Lombarda i do tej pory nie wiadomo, czy był świadomy do jakiego stopnia bronił go w internecie. Piłkarze również byli bardzo zmieszani obecnością tej tajemniczej persony w klubie i Włoch najprawdopodobniej postąpił słusznie: kto wie, czy przy „wsparciu” nie doszłoby do jakiegoś rozłamu w szatni, a awans do 2. Bundesligi pozostałby w sferze marzeń.

Szczęście w nieszczęściu

Ułamek sekundy sprawia, że musisz zapomnieć o swoich wszystkich marzeniach i całkowicie zmienić swoje życie. I to nawet nie z twojej winy. Gino Lettieri nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał odwiesić korki na kołek w wieku zaledwie 17 lat. „Występowałem w juniorach TSV 1860 Monachium i pewnego dnia potrącił mnie samochód. Moje kolano było zmiażdżone, a kontuzja ciągnęła się przez 2,5 roku. Jeszcze po zakończeniu rehabilitacji chciałem walczyć o powrót na boisko. Nie było ważne, że mam za sobą 4 operacje. Nawet szybko zacząłem strzelać gole… i doczekałem się rocznego kontraktu”, opowiadał trener dla spox.com. W tym momencie historia mogłaby się zakończyć, a Włoch prawdopodobnie nigdy nie trafiłby do Korony Kielce.

Los miał dla niego zupełnie inną ścieżkę. „Szybko zauważyłem, że kolano nie było w stanie wytrzymać dwóch treningów dziennie. Zawsze celowałem w bycie profesjonalnym piłkarzem. Aż do tej pory. Musiałem zmienić plany na życie i tak naprawdę nie chciałem mieć nic wspólnego z piłką nożną. Przejąłem rodzinny biznes i… nagle odezwał się stary znajomy z pytaniem, czy nie chciałbym mu pomóc i przez pół roku pograć jako rozgrywający”, kontynuował Lettieri. Piłka nożna wróciła do łask. Tak naprawdę szkoleniowiec długo się wahał, czy warto porzucić branżę gastronomiczną na rzecz czegoś tak nietrwałego jak futbol, ale nie wytrzymał. „Szybko przypomniałem się w Monachium i zaoferowali mi posadę grającego trenera-amatora. Okazało się, że coś tam potrafię, bo wprowadziłem drużynę do ligi regionalnej. Obudziły się we mnie te same ambicje, jakie miałem kilka lat temu i przyświecał mi jeden cel: zostać profesjonalnym szkoleniowcem”, wspominał.

Lettieri stanął przed ogromną szansą. Miał okazję rozwijać się w niezłym klubie, a także otrzymał dostęp do szkoleń pod okiem w pełni wykwalifikowanych trenerów. Jednym z nich był nie kto inny, a sam Giovanni Trapattoni. „Poznałem go jeszcze w Monachium, udało mi się złapać kontakt i dogadać 4-tygodniowy staż w Fiorentinie, a następnie w RB Salzburg. Byłem pod wrażeniem szczególne tego pierwszego. Chodzi mi głównie o samo przygotowanie do treningów. Mieliśmy 1997 albo 1998 rok, a na zajęciach nie brakowało osoby od przygotowania fizycznego, osobnego koordynatora ćwiczeń oraz dwóch asystentów”, opowiadał Włoch.

Można by odnieść wrażenie, że Lettieri więcej czasu spędził pod okiem innych szkoleniowców, aniżeli samodzielnie prowadząc kluby. We Frankfurcie poznał Funkela, w Chociebużu Sandera, spędził trochę czasu w Napoli za czasów Zdenka Zemana i nawet  załapał się do Arsenalu, gdzie miał okazję pracować z jedną, wybraną grupą zawodników. „Na obozie treningowym zameldowało się pięciu czy nawet sześciu trenerów. Jeden był odpowiedzialny za napastników, inny za pomocników itd. Była to dla mnie świetna lekcja, bo mogłem chociaż poznać tajniki treningu indywidualnego”. Jednak wydaje się, że entuzjaści Ekstraklasy byliby bardziej zainteresowani współpracą z Thomasem von Heesenem w Arminii Bielefeld, której dziennikarze nie poświęcili zbyt wiele uwagi. W 2006 roku natomiast, musiał wybierać – albo kontynuować pracę w SV Darmstadt, albo dokończyć szkolenie w Kolonii (jedno z najważniejszych w życiu). Postawił na rozwój, dziękując za współpracę po zaledwie 3 miesiącach.

Gino Lettieri w rozmowie z fupa.net podkreślał, że same kursy to nie wszystko. „Każdego roku Niemiecki Związek Piłki Nożnej wydaje licencje około 25 nowym, wykwalifikowanym szkoleniowcom, a i tak to zagraniczni trenerzy wiodą prym. Nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego”. Dodatkowo Włoch zwrócił uwagę, że być może miałby znacznie lepszy start, gdyby zrobił większą karierę jako piłkarz. „Jeśli zawodnik Bundesligi odwiesza korki na kołek, z marszu biorą go do klubu na przynajmniej drugim szczeblu rozgrywek. Inni trenerzy muszą zaczynać od zera. Krok po kroku”. W pewnym sensie mogłoby się wydawać, że Włoch nie szczędzi cierpkich słów, żeby usprawiedliwić swoje niepowodzenia na polu trenerskim. Wypada wziąć jednak pod uwagę, że tak naprawdę w żadnym zespole nie miał łatwego startu, czy przychylnego zarządu. Wszędzie musiał budować coś od nowa i nie dostawał zbyt wiele czasu.

Bohater tragiczny

Gino Lettieri wielokrotnie musiał zderzać się z potężną krytyką, balansując na sinusoidzie. Kibice wiwatowali jego nazwisko, gdy Duisburg zapewnił sobie awans do 2. Bundesligi wygrywając 3:1 z Holstein Kiel, by zaledwie kilka tygodni wcześniej przeklinając go po porażce w pucharze.  

„W piłce wszystko zmienia się z prędkością światła. To niesamowite usłyszeć, jak z tysięcy gardeł wydobywa się twoje nazwisko. Ten piękny awans kosztował mnie bardzo wiele – od tygodni nie widziałem się z rodziną (jego żona Daniela mieszkała z dziećmi we Frankonii), nie było łatwo”, wspominał reviersport.de.

Podobnie było w SV Wehen Wiesbaden. Przed spadkiem nazywano go złotym wybawcą, strażakiem w momencie najgorszego pożaru, a i tak na końcu został dosadnie skrytykowany. „Kiedy przychodziłem do trzeciej ligi, klub był już jedną nogą w lidze regionalnej, ale ostatecznie udało nam się wyrwać na odległość 8 punktów ponad strefą spadkową. W kolejnym sezonie zabrakło zaledwie jednego oczka do awansu, ale wygraliśmy Puchar Hesji. Ostatni raz SVWW świętowało jakikolwiek tryumf… 11 lat temu. Po tym udanym sezonie (10/11), wielu kluczowych zawodników zostało sprzedanych. Daniel Brosinski odszedł do MSV Duisburg, Fabian Schönheim wybrał FSV Mainz 05, a SV Sandhausen kupiło Jana Fießera. Nasz najlepszy obrońca, Thorsten Barg, musiał zakończyć karierę z powodu zerwanych ścięgien Achillesa. Nie rozumiem, czemu władze zdecydowały się na takie przemeblowanie drużyny, skoro nie brakowało pieniędzy. Ba, dostaliśmy solidny zastrzyk po zwycięstwie w pucharze. Do tej pory nie jestem w stanie pojąć, czemu tak nagle rozwiązano ze mną kontrakt, skoro byliśmy na bezpiecznej pozycji – 8 punktów dzieliło nas od awansu, 9 od spadku, opowiadał szkoleniowiec dla fupa.net.

Zawirowania klubowe uniemożliwiają rzetelną ocenę pracy Lettieriego. Tak naprawdę nie może się pochwalić ani znaczącymi sukcesami, ani umiejętnością stworzenia „czegoś z niczego”, nie wspominając już o tym, że nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej. Ma za sobą wiele kursów, pracował pod okiem różnych trenerów, bardzo często zmieniał środowisko, ale nigdy nie otrzymał prawdziwej szansy na wdrożenie swoich zasad, przedstawienie długofalowego planu na drużynę. Dopiero teraz, w Kiecach, staje przed ogromnym wyzwaniem, a na jakiekolwiek wnioski przyjdzie czas za kilka tygodni.

ŹRÓDŁA: spox.com, rundschau-online.de, fupa.net, op-online.de, ikz-online.de, derwesten.de, zebrastreifenblog.wordpress.com, waz.de, reviersport.de, sport1.de, kicker.de, dfb.de.