Poziom letniego sparingu, ale 200 tysięcy euro w kieszeni
2014-09-19 00:44:31; Aktualizacja: 10 lat temuNie zachwycili, czasami wręcz irytowali, ale zrealizowali plan w 100%. To najlepszy komentarz do pierwszego spotkania Legii w fazie grupowej Ligi Europy.
Dla większości kibiców Lokeren to drużyna anonimowa, typowy belgijski średniak, któremu udało się dojść w zeszłym sezonie ciut wyżej, co poskutkowało okazją do zaprezentowania się w pucharach. W Warszawie słusznie oczekiwano pewnego zwycięstwa, bowiem cele są ambitne, a przecież skoro bije się Celtic w takim stylu, to czy na tym etapie rozgrywek należy obawiać się kogokolwiek?
Legioniści od pierwszych minut próbowali narzucić swój styl gry, tworząc okazje, w tym tę zmarnowaną przez Michała Żyrę. Po dość mocnym początku tempo spotkania wyraźnie siadło, a osoby zgromadzone na trybunach i te zasiadające przed telewizorami mogły oglądać festiwal błędów, z jednej i drugiej strony.
Niedokładność i proste starty to elementy, które zdominowały czwartkowe spotkanie. Mistrzowie Polski przeżywają lekki spadek formy, który rozpoczął się od spotkania z Podbeskidziem. Należy jednak podkreślić, że przez niemalże 90 minut kontrolowali przebieg meczu.Popularne
Ile w tym zasługi podopiecznych Berga - tego nie wiadomo. Nie należy ukrywać, że goście z Belgii nie zaprezentowali dosłownie nic - nie mieli większego pomysłu w ofensywie, a w defensywie zostawiali wiele miejsca legionistom. Nie radzili sobie także z Miroslavem Radoviciem, który ośmieszał kolejnych rywali, mniej więcej tak, jakby mierzył się z obrońcami Cracovii.
Zasadniczo, porównanie do krakowskiej drużyny to nawet dobra ocena postawy Lokeren, bowiem Śląsk postawił ostatnio mistrzom Polski dużo cięższe warunki, a na pewno pokazał większe umiejętności piłkarskie. Kibice mają zatem pełne prawo wymagać, że także w drugim meczu z Belgami, rozegranym na wyjeździe, ich ulubieńcy wywiozą trzy punkty.
Zostawiając w spokoju mnóstwo niedoskonałości w grze legionistów, trzeba cieszyć się z korzystnego wyniku, bezcennych punktów do rankingu i oczywiście pieniędzy. UEFA za zwycięstwo w fazie grupowej płaci bowiem 200 tysięcy euro, nie dużo w porównaniu do tego, co można zarobić w Lidze Mistrzów, ale wciąż wiele, jak na polskie realia.
Skoro nie ma kompromitacji, na papierze wszystko wygląda znakomicie, a entuzjazm przed kolejnymi potyczkami dalej jest wysoki, podobnie jak morale w drużynie, to czego chcieć więcej? Na pewno zmian.
Norweski szkoleniowiec po raz kolejny w meczu pucharowym zdecydował się trzymać podstawowych piłkarzy do samego końca, bo, nie oszukujmy się, wprowadzenie Marka Saganowskiego ma jedynie wartość statystyczną. O ile pierwsza taka sytuacja, w meczu z Aktobe, mogła pozostać bez komentarza, o tyle kolejne takie zachowanie budzi lekką irytację.
Dlaczego? Berg pokazuje w ten sposób brak zaufania do zmienników, a szczególnie Orlando Sa, który przecież prezentuje dobrą formą i z pewnością ma wiele do zaoferowania. Portugalczyk po raz kolejny rozgrzewa się przeszło połowę, po to by na koniec wrócić na ławkę. Frustrujące - sami przyznacie. A przecież w najbliższą sobotę Legię czeka potyczka z Wisłą, nie tylko ważna ze względu na zajmowane przez drużyny pozycje w tabeli, ale także przez wzgląd na prestiż, jaki od dawna towarzyszy starciom tych ekip. Wystawienia rezerw, a tym bardziej słabego występu przeciwko podopiecznym Franciszka Smudy, Norwegowi nikt nie wybaczy.