Poznański letarg trwa: „Jaga” tryumfuje, Złotek się kompromituje
2016-02-28 16:58:00; Aktualizacja: 8 lat temuBezjajeczny „Kolejorz” kontratakuje. Pierwszy celny strzał w 90. minucie i całkowita niemoc vs konkretna Jagiellonia. Rezultat (chyba?) nie mógł być inny.
„Graj nieźle, przegrywaj” – Lech Poznań
Początkowo można było odnieść wrażenie, że ogląda się dwie bliźniacze drużyny. Zarówno Lech, jak i Jagiellonia starały się utrzymywać blisko swojego przeciwnika maksymalnie zawężając mu pole gry. W tym aspekcie znacznie bardziej skuteczni byli podopieczni Probierza, którzy jeszcze przed pierwszą bramką (26. minuta, przyp. red.) całkowicie odcięli gospodarzy od swojej „szesnastki” blokując każdą, bardziej ofensywną próbę.
Popularne
Białostoczanie ustawiali się naprawdę bardzo dobrze. Blisko siebie, wysoko i agresywnie w odbiorze.
Kluczową rolę w układance gości odgrywał Góralski, który królował dzisiaj w środku pola. Odbierał piłki, zarządzał i nadawał tempo akcjom. Po raz kolejny pokazał się od tej bardzo dobrej strony. Mimo wszystko, mimo wszelkim kombinacjom, to Lech miał więcej z gry.
Poznaniacy starali się dłużej utrzymywać przy piłce, emanowali spokojem i wyczekiwali na odpowiedni moment, by odnaleźć dziury w szeregach rywala. Bardzo aktywny był Ceesay, który rozgrywał dzisiaj świetne zawody. Jako jedyny dobrze spisywał się w defensywie pilnując ataków przeciwnika, a przy tym podłączał się do ataku, a jego dośrodkowania były naprawdę groźne. Właśnie po jednej z takich centr (12. minuta, Kownacki był bardzo bliski strzelania gola, przyp. red.). Kreatorem ofensywnych wycieczek „Kolejorza” byli Sisi i Pawłowski. Hiszpan notował bardzo wysoką dokładność, po boisku poruszał się dynamicznie i stale znajdował się pod grą. Inna sprawa, że nie za bardzo miał sobie z kim pograć. Raz, że Jagiellonia zaraz potrajała krycie danego zawodnika, dwa, że już potem w kluczowym podaniu, po uruchomieniu przez Sisiego, brakowało dokładności. Pawłowskiemu wszystko wychodziło idealnie do momentu strzału. Potem można już było załamywać ręce z rozpaczy. Właśnie to okazało się główną bolączką Lecha: skuteczność. Widoczne to było jak na dłoni po stracie pierwszej bramki. Lechici nie cofnęli się, a wręcz przeciwnie, oni zepchnęli „Jagę” i przypuścili szturm na jej twierdzę, prawdziwie bombardując jej obwarowania. Już nie brakowało dynamizmu. Lech wiedział, że musi strzelić gola. Za każdym razem czegoś brakowało: a to Kownacki przestrzelił, a to Pawłowski zagubił się we własnym dryblingu. Mimo wszystko, lechici nie ustawali w atakach i powinni prowadzić nie tylko grę, ale i ustalać wynik.
Sędzia Złotek ukradł show
Dwubramkowe prowadzenie „Jagi” do przerwy miałoby zdecydowanie inny smak, gdyby nie… tragiczna postawa sędziego. Białostoczanie zasłużyli na pierwszego gola. Odsłonili problemy defensywne „Kolejorza” i pokazali, że stałe fragmenty gry są ich mocną stroną.
Jagiellonia miała kilka wariantów rozegrania rzutów rożnych. Albo zbijała się w bramce Buricia, albo pozostawała „na wykroku”.
Po uderzeniu Vassiljeva z narożnika, piłka zagubiła się w chaosie pola karnego. Interweniować próbował Tetteh, ale jedynie wepchnął futbolówkę pod nogi Burligi, którego strzał wybił Linetty. Później żaden z lechitów nie zdołał już interweniować. Kamiński zachował się tak, jakby miał betonowe buty, Trałka nie wygrał pojedynku główkowego z Tarasovsem, który ostatecznie otworzył wynik spotkania. Defensywa Lecha zachowała się wręcz fatalnie, ale trudno się dziwić, jeśli w każdym meczu występuje w zupełnie innym zestawieniu. Dudka nie grzeszył zwrotnością, Kadar momentami poruszał się jak wolny elektron, gubił piłki lub ewentualnie uparcie trzymał pozycji w chwilach, gdy dało się ruszyć z atakiem.
Czara goryczy została przelana w samej końcówce pierwszej części spotkania.
Gdzie sędzia #Złotek widział tu karnego? #LPOJAG pic.twitter.com/HTregPgRP4
— beceen (@beceen1) 28 lutego 2016
Arbiter wskazał „na wapno” choć faulu nie było, a Tomasik pewnym strzałem pokonał Buricia. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że jest już po meczu.
Zresztą, sędzia Złotek wsławił się nie tylko w tej akcji. Dwukrotnie nie odgwizdał pozycji spalonej, gdy Jagiellonia wychodziła na czystą pozycję, nie podyktował rzutu wolnego za faul na Pawłowskim, a jego decyzje ogólnie można było uznać za kuriozalne. Rzut karny punktuje się jednak zdecydowanie najwyżej, jeśli chodzi o jego działania.
Żeby wygrać, musisz trafić w bramkę
Brzmi banalnie? Bo takie jest. Przynajmniej na papierze. Boleśnie przekonali się o tym podopieczni Urbana, którzy… dopiero w 90. minucie oddali pierwszy celny strzał na bramkę Drągowskiego. Niezły wynik, jeśli wziąć pod uwagę, że ogółem oddali ich aż (!) 18. Lechici mają poważny problem. Już pal sześć, że notowali bardzo dużo strat w środku pola, które kończyły się przechwytami przeciwnika. Gorzej, że oni stwarzali sobie sytuację, ale nie potrafili nawet skierować piłki w stronę twierdzy przeciwnika.
Trzeba jednak przyznać, że cała drużyna „Jagi” rozegrała naprawdę niezłe zawody. Przede wszystkim mam tutaj na myśli ustawienie: białostoczanie doskakiwali do przeciwnika celem odbioru, każdy znał swoje miejsce na boisku, a to umożliwiało skuteczne powstrzymywanie zmasowanych ataków „Kolejorza”. A trzeba przyznać, że było ich naprawdę bardzo dużo.
Sytuacji było dużo, ale lechici byli dziwnie rozstrzeleni po boisku, co jeszcze ułatwiało sprawę Jagiellonii.
Nieco ożywienia do gry Lecha wniósł debiutujący Jóźwiak, który zbyt dobrze nie będzie wspominał swojego pierwszego, oficjalnego meczu w składzie seniorskiej ekipy. Młodemu chłopakowi nie można było odmówić zaangażowania, był pozytywnie naładowany, sam robił akcję, samodzielnie zdobywał teren, ale… co z tego, jeśli nikt (absolutnie nikt) nie pokazywał mu się do gry? Pomimo, że wydawało się, że druga połowa przyniesie trochę ożywienia, to niemoc biła na kilometr od podopiecznych Urbana. Zresztą, sam szkoleniowiec zdecydował się na dość dziwne zmiany:
- ściągnął z boiska Ceesay’a (wszedł za niego Jóźwiak), choć zdecydowanie gorzej prezentował się Kadar i przesunął na jego pozycję Sisiego,
- posadził na ławce Trałkę i zdecydował się na Jevticia.
Należy jednak pochwalić Hiszpana za postawę na pozycji obrony. Nie dość, że spisywał się tam naprawdę stabilnie i trudno było go ograć, to jeszcze samodzielnie położył postawnego Grzelczaka i był motorem napędowym akcji ofensywnych. Głównie w pierwszych fragmentach drugiej połowy dało się dostrzec walkę w bocznych sektorach boiska. Przynosiło to wymierne korzyści, choć w kwestii ataku nic się nie zmieniło: nie było nikogo, kto wpakuje piłkę do siatki.
Jagiellonia może nie była zespołem lepszym, ale na pewno dojrzalszym. Pokazała, że nie trzeba ciągle utrzymywać piłki przy nodze, żeby wygrywać, a wystarczy kilka konkretnych sytuacji i… skuteczność. To zaważyło o losach spotkania. Do wyniku przyczynił się także sędzia Złotek, ale prawda jest taka, że gdyby „Kolejorz” wykorzystał choć jedną z kilkunastu swoich sytuacji, wszyscy zsunęliby na dalszy plan karnego, którego być nie powinno. Czyżbyśmy byli świadkami wielkiego powrotu bezjajecznego Lecha?