Proces kalibracji w toku: Miguel Palanca i Korona Kielce
2016-11-21 21:24:43; Aktualizacja: 8 lat temuGdy prowadzi piłkę przy nodze, czas zdaje się zwalniać ofiarując mu moment na ocenę sytuacji. Trzy kroki do przodu. Szybka decyzja. Tak szybka, że czasem zdarza mu się wykonać właśnie ten trzeci ruch, na który jest jeszcze zbyt wcześnie.
Tryb zgodności
Dar jasnowidzenia może się okazać przekleństwem, gdy wypolerowana szklana kula zostanie podpięta do systemu, który nie grzeszy stabilnością. Żadnym zaskoczeniem nie powinny być komunikaty sygnalizujące możliwe problemy z wydajnością czy osiągnięciem najlepszej jakości obrazu. Trener Bartoszek uwierzył w niemożliwe. Postanowił dokonać optymalizacji na poziomie ogólnym czerpiąc wzorce z jednostki. Uwierzyli też kibice. Wszystko dlatego, że jego pierwsza misja od początku pachniała pełnym zwycięstwem.
Popularne
Ot, kolejny wolny elektron. Ani jakoś agresywnie nie doskakuje do przeciwnika, ani nie rwie się do piłki. Gra pozorów.
Przez pierwszy kwadrans Miguel Palanca wcale nie wyglądał na zawodnika, który będzie jednym z największych wygranych tego spotkania. Owszem, zwracał na siebie uwagę, ale nie grą, a… niefrasobliwością Zagłębia, które przez większą część czasu zostawiało go całkowicie bez krycia. I jeśli zwyczajny kibic mógł jeszcze mieć cień wrażenia, że Hiszpan nie jest taki groźny jak go malują, to już „Miedziowi” nie powinni. I nawet nie tyle, co go zlekceważyli, a zostali całkowicie sparaliżowani przez moc bijącą od Koroniarzy.
Korona w pierwszej części spotkania dała popis futbolu, który spokojnie mógłby uchodzić za wizytówkę ligi (tylko wówczas lubinianie wyszliby na maleńki klub bijący się o utrzymanie). Od pierwszych sekund starali się narzucić swoje warunki gry i konsekwentnie realizowali postawiony przed spotkaniem cel. Ściśle trzymali się słów Rymaniaka i rzeczywiście wyciągnęli noże z ostrzem tak wypolerowanym jak ta szklana kula Palanki. Jedno bez drugiego nie mogłoby egzystować.
Podopieczni Bartoszka przyklejali się do rywala, spychali go na jego połowę i nie pozwalali złapać oddechu. Jeszcze w pierwszej połowie na próżno było wypatrywać nawet pół metra, żeby Zagłębie mogło spokojnie przyjąć piłkę i zabrać się z kontrą. Koroniarze grali konsekwentnie, odważnie i prezentowali futbol zaangażowany. Nie zrażały ich straty, nie bali się niekonwencjonalnych sposobów rozegrania, a wymiennością pozycji tuszowali wszelkie niedoskonałości wynikające z problemów technicznych. Raz Przybyła szarżował po jednej stronie, by za chwilę zamienić się z Palanką i doprowadzić do histerii skamieniałą defensywę „Miedziowych”. Warto tu nadmienić, że cała formacja gospodarzy świetnie się ze sobą zazębiała. I problemu wcale nie stanowiła nowa miotła, czy mocno ofensywne usposobienie: to miało tylko pomóc. Zarówno Grzelak jak i Gabovs wychodzili bardzo wysoko i niejednokrotnie organizowali ataki swojej drużyny, Marković królował w odbiorze w środku pola, ale w razie czego wspomagał rozegranie w bocznych sektorach, a Aankour, Kiełb i Palanca notorycznie się ze sobą zamieniali byle tylko utrzymać stały ruch w obrębie ustawienia.
No właśnie. Palanca. Człowiek, który na początku spotkania praktycznie nie dostawał piłek, a jak już zaczął, to głównie na krótko je wycofywał, ewentualnie zagrywał wszerz boiska. I wcale nie poruszał się tylko w strefie ofensywnej – schodził znacznie niżej niż wskazywałyby na to przedmeczowe składy. To wszystko miało swój cel.
Jedna z pierwszych próbek umiejętności. Taka gra Korony już powinna być sygnałem dla Zagłębia, że trzeba się ruszyć, a nie uprawiać piłkarskie szachy pozbawione jakiegokolwiek zmysłu taktycznego.
28-letni Hiszpan nie zdecydował się na zagranie do wolnego Markovicia, a momentalnie zwiększył obroty. Trwało to ułamek sekundy – jak w tych wszystkich wyścigówkach, gdzie zmiany biegów dokonuje się poprzez machnięcie kciukiem. Palanca do szybkościowców nie należy, ale potrafi wykorzystać balans ciała i wiedzę. Jest świadomy, w którym momencie powinien przyłożyć, żeby zaskoczyć przeciwnika. Dopiero po tym, jak przebrnął przez zawężającą się defensywę, odegrał na flankę. Gra pod presją zdawała mu się sprawiać przyjemność i jeszcze bardziej motywować do działania.
Palanca nie miał najmniejszych problemów, żeby odwrócić się z piłką i utrzymać ją przy nodze nawet w momencie, gdy był naciskany przez przeciwnika.
To wszystko było jeszcze zachowawcze. Hiszpanowi zdarzało się zejść niżej, „pyknąć” piłkę upłynniając grę i spokojnie podłączyć się do ataku. Bez zbędnego forsowania. Najważniejsze było, że po podaniu nie stawał w miejscu tylko od razu ruszał do przodu: nie musiał czynić tego z impetem, wystarczył sam ruch ciała. Inna sprawa, że takie usilne wpychanie się między defensorów pozwalało innym zawodnikom na wypracowanie sobie lepszej pozycji. Tak było chociażby w 6. minucie, gdy Palanca będąc pod presją uruchomił Markovicia, by ten mógł urwać się Tosikowi i Janoszce. Słowo klucz: technika. Aż dziwne, że „Miedziowi” nie poświęcili mu więcej uwagi…
Kreator o lwim sercu
Hiszpański pomocnik coraz mocniej dochodził do głosu. Po kilku efektywnych wyjściach do przodu przyszedł czas na znacznie cięższą artylerię w postaci realnego wsparcia ataku Korony. Palanca był elementem, który spajał, napędzał i przy okazji zapewnił sukces (przyp. red. dwie bramki).
28-latek popisywał się ogromnym wyczuciem. Potrafił nie tylko odczytać zamiary swoich kolegów, ale i jednocześnie urwać się defensywie przeciwnika. Jeśli to pierwsze wydaje się być takie oczywiste, to wypada do tego dołożyć szybkość gry.
Podopieczni Bartoszka grali na jeden kontakt, dzięki czemu z łatwością przenosili się w okolice „szesnastki” Zagłębia. O bardzo sprawnej współpracy świadczą nie tylko utarte schematy, jak wysuwanie piłki do wychodzącego na obieg Palanki, ale i wdrażanie w życie poleceń trenera, które pojawiały się w toku meczowych wydarzeń. Wystarczyło krótkie „teraz”, żeby cała strefa ofensywna rzuciła się do ataku.
Hiszpan potrzebował kilkunastu minut, żeby wskoczyć na „swoje” obroty. Już po kwadransie brał na siebie odpowiedzialność za rozegranie.
Palanca prowadzi piłkę bardzo blisko nogi, krótko i z ogromną dozą lekkości. Płynnie organizuje ataki swojej drużyny, razie czego jest w stanie drugą nogą zagarnąć futbolówkę i natychmiast zmienić kierunek podania. Głównie z tego wynikała spora niedokładność. Hiszpański pomocnik czytał 3 kroki do przodu i często pomijał dwa pierwsze – koledzy z drużyny jeszcze nie zdążyli się nawet ruszyć, a piłka już była w okolicach pola karnego Forenca. Oczywiście, pewne niejasności wynikały z błędów technicznych, ale akurat to w przeważającej większości przypadków stało u Palanki na bardzo wysokim poziomie. W 15. minucie świetnie odebrał piłkę, ale za moment nierealnie ocenił szanse powodzenia akcji i zamiast dynamizmu pojawiło się fatalne zduszenie ofensywy w zarodku.
Koroniarze grali bardzo blisko siebie, co umożliwiało szybkie przenoszenie futbolówki między poszczególnymi strefami. 28-latka można było bardzo łatwo uruchomić – nie tylko ze względu na ogromną ruchliwość w obrębie formacji, ale i ogólne zagubienie „Miedziowych”, którzy popełniali proste błędy w kryciu.
Nie zawsze było konwencjonalnie. Podopieczni Bartoszka nie tylko grali szybko, ale i potrafili z łatwością zmieniać strony boiska. Po tym jak Palanca na pełnej szybkości utrzymał się przy piłce, zdołał jeszcze dośrodkować do szarżującego Gabovsa. Defensor nie zdołał jednak opanować futbolówki.
Takich zagrań było znacznie więcej. Hiszpański pomocnik świetnie rozporządzał podaniami, nadając im odpowiednie tempo. Niejednokrotnie pokazywał kolegom z drużyny, w jakim kierunku pójdzie dana akcja. Komunikacja w drużynie prezentowała się naprawdę świetnie.
Palanca niejednokrotnie schodził na flankę. Koroniarze nie mieli większych problemów, żeby i tam szybko rozegrać: i znowu, po podaniu zamieniali się miejscami doprowadzając do szału i tak niemrawych „Miedziowych”.
Gra w bocznych sektorach umożliwiała Koronie sprawne przenoszenie się pod bramkę Forenca. Boki defensywy Zagłębia funkcjonowały bardzo słabo, więc wystarczyło wymienić 2-3 szybkie piłki, żeby wyjść na czystą pozycję.
I analogicznie przy wyprowadzaniu ataku ze swojej linii obrony. Hiszpański pomocnik nie bał się zejść niżej, żeby pomóc w odbiorze (co wychodziło mu bardzo dobrze).
I wreszcie, technika. Palanca nie tylko zachwycał swoim balansem ciała, ale i zapewnił zwycięstwo swojej drużynie prezentując wysoki poziom skuteczności.
Najpierw szarża flanką…
…a gdy wszyscy spodziewali się dośrodkowania.
Palanca ściął do środka i nie stłumił swojego snajperskiego instynktu. Owszem, mógł podać do lepiej ustawionego Możdżenia, ale zamiast tego sam pokusił się o strzał, który ostatecznie wyprowadził Koronę na prowadzenie.
Zimna krew pomocnika dała o sobie znać jeszcze raz. W 40. minucie wykorzystał zamieszanie w polu karnym „Miedziowych” i przejął piłkę, która odbiła się od Guldana. Nie wahał się: skierował ją do bramki, jakby to było coś zupełnie naturalnego i oczywistego.
Pomyłki w pięknym stylu
Decyzyjność Palanki nie dla wszystkich była czymś ewidentnym. W trakcie meczu wielokrotnie pokazywał się do podania i ostatecznie nie dostawał futbolówki. Wówczas robił różnicę samym ruchem do piłki: ściągał na siebie uwagę przeciwnika, żeby np. Przybyła mógł mieć trochę więcej miejsca do oddania strzału. Często jednak jego koledzy mogli podejmować znacznie lepsze decyzje.
Hiszpański pomocnik odebrał futbolówkę Guldanowi i od razu posłał ja w kierunku Możdżenia wychodząc mu na obieg. Sądził, że jego kolega z drużyny pociągnie tę akcję o jeszcze co najmniej kilka metrów do przodu. Nie spodziewał się, że były zawodnik m.in. Lecha zdecyduje się na nieprzygotowane uderzenie.
W drugiej części spotkania takich akcji było znacznie więcej. Palanca zajmował znacznie bardziej centralną pozycję, a to teoretycznie powinno umożliwić Koronie stworzenie jeszcze większej liczby szans. I chociaż w 56. minucie pokusił się o strzał sprzed pola karnego z bardzo trudnej pozycji, a chwilę później po bardzo dobrym podaniu Aankoura wyszedł sam na sam z Forencem, to już nie skierował piłki do siatki. Charakterystyczna dla niego była szarża środkiem i ewentualnie zbieg w boczny sektor lub zachowanie całkowicie odwrotne. Dostosowali się do tego Koroniarze, którzy po stracie na flance, od razu reagowali i podwajali pozycje w odbiorze. Sama organizacja trójkątów na skrzydłach również zasługuje na uwagę, bowiem nie wytwarzały się one tylko w tamtym sektorze. Korona zyskała mobilność dzięki sprytnej grze Palanki, który po podaniu natychmiast, ponownie, pokazywał się do gry w zupełnie innym sektorze – umożliwiało to nieprzerwaną płynność przez kilka dobrych sekund. Niech najlepiej świadczy o tym sytuacja z 34. minuty, gdy najpierw pograł na skrzydle, a następnie zszedł do środka, zbliżył się do rywala i jeszcze wypuścił Grzelaka na wolne pole.
28-latkowi służyła gra w środku ofensywy – zresztą, wydawało się, że nie ma dla niego różnicy, gdzie gra…
Wyobraź sobie, że dostajesz piłkę i nagle świat staje w miejscu, a Ty masz czas, żeby wziąć pod lupę kilka scenariuszy i jak w szachach zdecydować się na najlepsze rozwiązanie. A teraz wyobraź sobie, że tak naprawdę nie jesteś w posiadaniu żadnych pozaziemskich mocy i to tylko Twoja zasługa, że udało Ci się tak rozwinąć szósty zmysł. Gdzieś tam zaraz za szybką i precyzyjną oceną sytuacji truchtają decyzyjność i technika. Bez nich by nie wyszło. Miguel Palanca popełnia błędy. Często jego podania zmierzają w kierunku próżni, nie potrafi wyważyć siły, zdarzają mu się zaburzenia celownika. Gdyby był idealny, nie trafiłby pod skrzydła Bartoszka. Coś go jednak wyróżnia: poddał się procesowi kalibracji i chce jak najbardziej przysłużyć się całej drużynie.