Słoniki staranowane przez lokomotywę

2016-02-14 16:59:50; Aktualizacja: 8 lat temu
Słoniki staranowane przez lokomotywę Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Dwa konkretne debiuty, problemy z dokładnością, masa szczęścia i wynik, który nie odzwierciedla przebiegu spotkania. Termalica stanęła na wysokości zadania, ale ostatecznie musiała (?) ulec.

Dynamizm kosztem stabilności

Za zdecydowanie najlepszego na boisku można uznać Karola Linettego, który nie dość, że zanotował 3 asysty, to jeszcze ciężko pracował przez cały mecz. Pomocnik był bardzo pewny siebie, nie bał się odważnych interwencji (no, czasami przeginał przekraczając przepisy), wychodził bardzo wysoko i walnie przyczynił się do zwycięstwa „Kolejorza”. Odbierał piłki w środkowej strefie boiska, świetnie oceniał sytuacje, a jego rajdy pod pole karne Pilarza wniosły bardzo dużo jakości do ataków Lecha. Trzeba otwarcie przyznać, że był swoistym motorem napędowym, który nie tylko wnosi dynamizm, ale i widzi swoich towarzyszy i, co najważniejsze, jest w stanie dokleić im piłki do nogi. W początkowych fragmentach meczu również starał się naciskać bramkarza przeciwnika bardzo ofensywnym wyjściami pod samą jego twierdze.

Plony z pracy Linettego nie byłyby jednak aż tak obfite, gdyby nie świetna postawa Pawłowskiego, którego lekkość była po prostu imponująca. Szybki pomocnik wykorzystywał balans ciała, by nie tylko wyrwać się spod czujnego oka defensorów Termaliki, ale i pokazać kolegom, że jest gotowy na podanie. Właśnie po takim ruchu padła pierwsza bramka dla „Kolejorza”. Pawłowski poruszał się po całej szerokości boiska, robił wolne miejsce ściągając na siebie uwagę przeciwnika, a przy tym był bardzo skuteczny.

Zdecydowanie gorzej prezentowały się kwestie defensywne po stronie Lecha. Boki obrony były bardzo niepewne i przepuszczały dobrze zorganizowaną Termalikę, umożliwiając jej w prosty sposób zorganizować się na flance i przedrzeć pod bramkę Buricia. Zarówno Kędziora, jak i Volkov mieli problem z powstrzymaniem forsujących boczne sektory Plizgę i Biskupa dodatkowo wspomaganych przez Babiarza. Goście zdecydowanie za łatwo dochodzili do sytuacji bramkowych i nie mieli większych problemów, by spokojnie porozgrywać w tamtejszych strefach boiska. Być może wynikało to z faktu mniejszego eksploatowania Tetteha. W początkowych fragmentach meczu większość akcji „Kolejorza” była rwana, nikt nie myślał o uspokojeniu, czy zwolnieniu gry, przez co piłki przechodziły bocznymi sektorami. Dopiero później, gdy podopieczni Mandrysza zaczeli stanowić zdecydowanie większa zagrożenie, poznaniacy zaczęli organizować się inaczej, z wykorzystaniem skały nie do ruszenia. Dodatkowo, Termalika notowała zdecydowanie wyższy procent dokładności podań do przodu, co było widoczne w spotkaniu. Różnicą było jednak realne wykorzystanie posiadania: Lech był dynamiczny, natomiast „Słoniki” zbyt długo zwlekały z wyruszeniem z atakiem.

Coś za coś: gdyby lechici ustawiali się bliżej siebie, musieliby skłonić się ku krótszym podaniom, bardziej mozolnej konstrukcji ofensywnych wypadów. Wybrano grę prostszymi środkami, może nieco bardziej ryzykowną, ale w ogólnym rozrachunku opłacalną.

Skandynawska krew i bałkański temperament: Nicki Bille Nielsen

Niespodzianka. Na szpicy Lecha w końcu zameldował się napastnik. I to nie byle jaki. Duńczyk od pierwszych minut meczu wiercił dziurę w brzuchach defensorów przeciwnika. Naciskał na nich, zmuszał do błędu i… samą swoją postawą mocno przyczynił się do dobrej gry „Kolejorza”.

Warto zwrócić uwagę na jego poruszanie się bez piłki. Rzadko kiedy zdarzały mu się powroty na własną połowę, zawsze znajdował się pod grą i czekał w gotowości, by przejąć futbolówkę i uderzyć na bramkę Pilarza. Nie obawiał się gry bark w bark, nie odpuszczał nawet w momencie, gdy wydawało się, że sprawa jest przegrana. Nie kłamał: jednego, czego nigdy nie można mu odmówić, to właśnie zaangażowania. Jego morale stały na naprawdę wysokim poziomie.

Nieco gorzej prezentowała się kwestia samej efektywności. Choć podania Nickiego w przeważającej większości były dokładne (w pierwszej połowie jedynie 5 piłek nie znalazło adresata i wynikało to bardziej z błędów w komunikacji), to w kluczowych momentach nie miał szczęścia. Dwukrotnie nacisnął bramkarza rywala tak, że wyrwał na czystą pozycję i mógł umieścić futbolówkę w siatce. Raz w 17. minucie, gdy znalazł się w sytuacji stykowej, a drugi zaledwie chwilę później. Choć wówczas nie udało mu się wyprowadzić swojej drużyny na prowadzenie, zabrakło mu jakości w przyjęciu i może nieco chłodnej głowy, to samo dochodzenie do sytuacji dużo mówi o nowym nabytku „Kolejorza” i jego postawie. Bez nieustannego, wysokiego pressingu, takie akcje nawet nie miałyby prawa się zawiązać. Jego charakterystyczny ruch do przodu rzucał się w oczy już od pierwszych chwil meczu.

Nicki Bille nie potrzebował zbyt dużo czasu, by w końcu wywiercić dziurę w siatce. W 42. minucie wykorzystał świetne podanie Linettego, który odebrał piłkę jeszcze na własnej połowie, środkiem przebił się pod pole karne i obsłużył Duńczyka.

Chwilę później napastnik mógł mieć na swoim koncie już dwie bramki, ale sędzia dopatrzył się spalonego po podaniu Volkowa. Trzeba przyznać, że na grę Duńczyka patrzy się z przyjemnością i nadzieją na lepsze, ofensywne „jutro” Lecha. Dobrze odnajduje się w nowej ekipie, chce dla niej punktować, nie boi się odważnej gry i robi wszystko, by przedrzeć się przez nawet najbardziej szczelne zasieki przeciwnika. Szczególnie dobrze jest to widoczne w powietrznych pojedynkach, czy po prostu, w samym wychodzeniu na pozycję.

Aktywnie, ale bardzo elektrycznie: Vladimir Volkov

Defensywa Lecha była bardzo szeroko rozstawiona na spotkanie z Termaliką. Pojawiły się ogromne odległości pomiędzy poszczególnymi piłkarzami, które rywal mógł z powodzeniem wykorzystać. W tej całej chaotycznej plątaninie pojawiły się problemy ze stabilnością. I chociaż Kamiński przyzwyczaił do swoich niepewnych interwencji, tak Volkov powinien popracować nad chłodną głową i oceną sytuacji.

Czarnogórzec zbyt lekko utrzymuje się na nogach, bardzo łatwo go przepchnąć i odebrać mu futbolówkę. Brakuje mu pewności siebie, jeszcze nie do końca dogaduje się z drużyną i z pewnością będzie potrzebował trochę czasu, by wykształcić u siebie stosowne mechanizmy. Co prawda zaliczył dwie udane interwencje w pierwszej części spotkania, ale zdecydowanie częściej raził swoją niedokładnością.

Za sztandarową można uznać sytuację spod linii końcowej, gdy Volkov już praktycznie odebrał piłkę przeciwnikowi, a mimo wszystko zawahał się, odstawił nogę i umożliwił mu swobodne przedarcie się w głąb pola karnego. Chyba „zawahanie” można tutaj uznać za słowo kluczowe, bowiem to ono było „odpowiedzialne” za nieco spóźnione ruchy obrońcy. Chwilę później udało mu się naprawić swój błąd ofiarną interwencją, ale napędził stracha całej defensywie, która była zbyt daleko, żeby akurat w tym momencie go wspomóc. W okolicy własnej „szesnastki” był nieco zagubiony, nie do końca wiedział, gdzie w danej chwili powinien wyruszyć, a jego powroty były nieco za bardzo flegmatyczne. Wszystko można zrzucić na karb niepewności, która biła na kilometr od nowego obrońcy „Kolejorza”.

Zdecydowanie lepiej prezentowała się jego postawa w ofensywie. Volkov wychodził bardzo wysoko, a sama jego flanka była mocno eksploatowana. Co prawda jego podania do przodu były naznaczone sporą dozą niedokładności, ale póki co trzeba jeszcze brać poprawkę na błędy wynikające z komunikacji. Nieco bardziej niepokojąca jest sama chaotyczność Czarnogórca. Tutaj sprawa też jest bardziej złożona, bo z jednej strony miał kłopoty z dokładnością, ale z drugiej jego towarzysze byli zawsze zbyt daleko i niekoniecznie pokazywali mu się do gry. W krótkich podaniach na małej powierzchni, Volkov spisywał się niemal bez zarzutów. Znacznie lepiej wyglądał w ataku, potrafiąc dobrze odnaleźć się w polu karnym przeciwnika. Asystował przy nieuznanym golu Nickiego Bille’a, a w obliczu pierwszego trafienia Pawłowskiego wychodził na obieg, będąc w stanie w razie konieczności domknąć akcję. Podążał za grą, nie bał się odważnych wejść i gdyby nie jego elektryczne ruchy, na pewno pozostawiłby po sobie lepsze wrażenie. Tak, obecnie ponad nim unosi się lekka mgiełka niepewności, którą będzie mógł zniwelować jedynie dobrą postawą i stabilnością.

Wynik to nie wszystko

Rzucając jedynie okiem na wynik, można by było odnieść wrażenie, że Lech zdominował Termalikę i był zespołem o co najmniej jedną klasę lepszym. Poznaniacy mieli więcej szcześcia (3. gol padł ze spalonego), byli bardziej skuteczni i konkretni w swoich atakach. I mieli Linettego. Młodego pomocnika można uznać za architekta dzisiejszego sukcesu, któremu wtórował dynamiczny generator-Pawłowski. Podopieczni Mandrysza postawili trudne warunki, walczyli do końca, świetnie się organizowali i jednym, prostopadłym podaniem potrafili rozproszyć defensywę przeciwnika. To było jednak za mało.

Trener Urban wciąż musi mocno pracować ze swoją drużyną – zwłaszcza w strefie defensywnej, która popełnia zbyt dużo błędów. Poza tym, przed kolejnym spotkaniem pojawiło się kilka znaków zapytania, bowiem szkoleniowiec nie będzie mógł skorzystać z usług Linettego i Trałki. Dziury w składzie są dość łatwe do zapełnienia, ale trzeba pamiętać, że to jednak ingerencja i po raz kolejny mogą się pojawić problemy ze stabilnością. Zwłaszcza, że młody pomocnik niekwestionowanie „wygrał ten mecz”.