Sprytny Rosjanin zatrzymał lidera Ekstraklasy
2016-02-13 16:59:42; Aktualizacja: 8 lat temuWyjazd do Łęcznej okazał się nieudany dla lidera. Świetne przygotowanie gospodarzy i neutralizacja atutów Piasta przesądziły o bezbramkowym remisie i potknięciu piłkarzy Latala.
Blisko dwa miesiące czekaliśmy na wznowienie rozgrywek najlepszej ligi świata. W tym czasie mogliśmy poświęcić się kupowaniu świątecznych prezentów, uzupełnianiu kalendarza na rok 2016, odśnieżaniu własnej posiadłości, czy podziwianiu piękna budzącej się do życia przyrody – bardzo dużo możliwości na wypełnienie pustki po ligowych rozgrywkach. Jednak im bliżej do 12 lutego tym częściej – zarówno w mediach, jak i w rozmowach kibiców – pojawiały się pytania: co z tym Piastem? Czy piłkarze Radoslava Latala będą w stanie utrzymać formę z jesieni?
Zawiodły schematy
Sobotni mecz w Łęcznej tylko połowicznie odpowiedział na zadane pytania. Zawodnicy czeskiego szkoleniowca zaprezentowali futbol dobrze znany z pierwszej części sezonu. Ustawienie z trójką środkowych obrońców tworzyło przewagę liczebną w tyłach, dzięki temu Piast mógł krótkimi podaniami rozpoczynać akcję i niczym Barcelona dłużej utrzymywać się przy piłce. Taka gra zmuszała do większego wysiłku gospodarzy, którzy dłużej musieli biegać za futbolówką i skutecznie bronić dostępu do własnej bramki.Popularne
Przewaga w posiadaniu pozwalała gliwiczanom na swobodne stosowanie ulubionego wariantu rozegrania ataku pozycyjnego. Piłka zaraz po przechwycie zagrywana była do któregoś z środkowych pomocników, który otwierającym podaniem zapraszał do gry lewego obrońcę, a ten natychmiast posyłał ją w kierunku bliższego słupka bramki przeciwnika. Ile razy widzieliśmy dziś takie zagranie? Co najmniej pięć, ale żadne nie dotarło do adresata.
Kolejnym mocnym punktem drużyny trenera Latala są stałe fragmenty gry (11 strzelonych bramek w rundzie jesiennej). Czech ma w swoim zespole Patricka Mraza i Kamila Vacka – specjalistów od stałych fragmentów gry, których podania ze stojącej piłki wielokrotnie ratowały drużynę w największych opałach. Dziś, mimo wielu starań, próby strzelenia bramki w ten sposób spełzły na niczym.
Bonin vs Szmatuła
Wszystko za sprawą Jurija Szatałowa i jego drużyny. Oglądając boiskowe poczynania jego zawodników dało się zaobserwować perfekcyjne rozpracowanie przeciwnika. Łęcznianie w każdej sytuacji byli przygotowani na ruch rywala, przez co zminimalizowali możliwość straty gola po klasycznych akcjach gliwiczan. Kluczem do wzorowej gry obronnej było przesunięcie Radosława Pruchnika z pomocy do ataku. Dzięki temu jedna z najniższych drużyn w Ekstraklasie nie miała problemów z dokładnymi dośrodkowaniami Mraza i Vacka (zarówno przy stałych fragmentach gry jak i akcjach „Piastunek”). Były zawodnik Arki Gdynia mógł zostać bohaterem spotkania, gdyby w 50. minucie piłka po jego strzale zamiast w poprzeczkę trafiła do bramki Szmatuły.
Piłkarze trenera Latala szczególnie w pierwszej połowie rozgrywaniem akcji od własnej bramki przypominali FC Barcelonę, ale gospodarze nie ograniczyli się tylko do typowej obrony Częstochowy. Zawodnicy Górnika Łęczna jako jedyni w całej Ekstraklasie większość bramek zdobyli z kontrataku i dziś dzięki takiemu nastawieniu powinni strzelić co najmniej dwa gole.
Łęcznianie sprytnie oddali piłkę rywalom i czyhali na błąd przeciwnika. Trener gospodarzy dzięki dobremu rozpracowaniu gości wiedział, że piłkarze Piasta grają trójką wysuniętych środkowych obrońców, która ma tendencję do straty futbolówki i popełnia błędy komunikacyjne. Dlatego od razu po przechwycie nakazał swoim zawodnikom posyłanie długich piłek za plecy defensorów. W ten sposób Grzegorz Bonin dwukrotnie stanął przed szansą pokonania Szmatuły, ale to bramkarz był górą.
Bezbramkowy remis nie zadowolił nikogo – a zwłaszcza gości z Gliwic. Lider Ekstraklasy na własnej skórze przekonał się, że runda wiosenna nie będzie spacerkiem po pachnącej łące. Na miano polskiego Leicester trzeba zapracować dobrą grą i strzelanymi bramkami, a tych w sobotnie popołudnie w Łęcznej zabrakło.