Stroppendrager śniący o piłkarskim niebie: Vadis Odjidja-Ofoe

2016-08-09 20:53:32; Aktualizacja: 8 lat temu
Stroppendrager śniący o piłkarskim niebie: Vadis Odjidja-Ofoe Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: Transfery.info

W jednej chwili kochany, by zaraz stać się znienawidzonym. Kieszonkowe dosłownie wykopywał z ziemi, FIFA uniemożliwiła mu podbój Premier League, a Verheyen okazał dobroć serca. Teraz spróbuje podbić Ekstraklasę.

„W Mariakerke rzucają nawet 25 euro!”

Białe domy wyłaniają się z bajecznej zieleni jakby były tam od zarania dziejów. A przecież minęło nieco ponad pół wieku odkąd uczyniono ten teren jednolitym. Wcześniej opuszczony, zawsze na uboczu Gandawy, dopiero po zakończeniu II wojny światowej zyskał duszę. Tak jak drugą szansę otrzymały ofiary krwawych wydarzeń. Zapraszam na podróż do Malem. Choć nazwa brzmi egzotycznie to na próżno wypatrywać endemicznych gatunków. Tylko historia unosi się w powietrzu i szepcze do ucha opowieści z dawnych lat. Nasz bohater spędził tutaj dzieciństwo i nigdy-przenigdy nie zamierza wypierać się swoich korzeni. Jest jednym ze stroppendragers.

Trudno znaleźć polski odpowiednik określający mieszkańca Gandawy. Niosący stryczek zwykle przywołuje bardzo negatywne skojarzenia. „Zwykle”, bo dla nich to zaszczyt. Coś bardzo szczególnego. Znak dumy i wynikającego z niej oporu, na który zdobyli się w XVI wieku występując przeciwko tyranii Karola V. Władca odebrał miastu przywileje, a wraz z nimi całą niezależność. Mieli błagać go o litość, maszerować boso, odziani jedynie w białe koszule. Kreesers, najwięksi buntownicy, nie mogli na to pozwolić. Pętla na szyi symbolizowała bunt, a obecnie w czasie corocznego marszu mogą sobie na nią pozwolić tylko najznamienitsi dostojnicy. Stroppendragers.

Vadis Odjidja-Ofoe pełen rozrzewnienia wypowiada się o swoim dzieciństwie. Tam stawiał pierwsze kroki w maleńkim, piłkarskim światku. ‘T Pagaderke (przedszkole), kanał gdzie łowił ryby, nawet sklep ze słodyczami Ghijselinck Antoinette, to wszystko nadal skrywa się gdzieś tam z tyłu głowy (parafrazując nieuwsblad.be). Pomimo, że mój rodzinny dom przeszedł przebudowę, nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Nawet moja szkoła podstawowa, Sint-Amandus wzbudza we mnie pewne emocje. Wraz z przyjacielem zastanawialiśmy się, czy jakoś jej nie wspomóc, żeby ocalić przed rozpadem. Mimo wszystko nauka nigdy nie była dla niego najważniejsza. Codziennie chodziłem pokopać piłkę koło domu, nieopodal zielonego skwerka. Przynajmniej raz w tygodniu albo z tatą, albo z przyjaciółmi wybieraliśmy się do Blaarmeersen, ośrodka treningowego. Nie przepadałem za książkami, nie miałem playstation, więc nie pozostawało nic innego… - opowiadał w starej rozmowie z nieuwsblad.be. Chociaż jak później przyznał, gdyby nie piłka, być może zająłby się psychologią. Zresztą, zanim miał 6 lat dołączył do AA Gent, gdzie Frank De Leyn zajmował się takimi nieoszlifowanymi diamentami. Miał nawet powiedzieć, że w ciągu 18 lat pracy nie widział tak utalentowanego dzieciaka. Skoncentrowanego, nastawionego na sukces. Strzelanie nigdy nie było jego mocną stroną – wszak, zaczynał w linii obrony.

(ClubBruggeRules1891/youtube.com)

Od małego potrafił brać sprawy w swoje ręce i pokazywać, że jest w stanie sobie samodzielnie poradzić. Nie bez przyczyny kilkakrotnie zasilił swoje kieszonkowe dzięki… kopaniu grobów. Stawka była zróżnicowana, ale na najlepiej płatnym cmentarzu w Mariakerke za cały dzień machania łopatą można było dostać nawet 25 euro!

Zanim jednak okazało się, że stać go na podbój Belgii próbował swoich sił w piłce halowej. Najpierw uderzył do El Hilal w ośrodku Brugsepoort, gdzie pracował pochodzący z Algierii Ali Madani. Jego zadaniem było łączenie narodowości. Pewny siebie Vadis wkroczył na halę, przedstawił się i poprosił o możliwość dołączenia, chociaż oficjalnie był zawodnikiem Anderlechtu. Przychodził tam w każdą niedzielę i przyczynił się do zwycięstwa w Pucharze Belgii w 2004 roku. Nie zawsze było tak kolorowo – wielu pamięta jego ostatnią piłkę dla klubu. Rzut karny, który odebrał im zwycięstwo w turnieju.

Piłka halowa nie była jednak jednym z najdziwniejszych epizodów jego dzieciństwa. Vadis próbował swoich sił w… futbolu na rowerach. Ba, nawet grał w turnieju KWC Sport Na Arbeid. W tym wszystkim największą rolę odgrywały dyscyplina i jego ojciec. To on wpoił mu punktualność, wprowadził do świata piłki i wspierał. Wspierał nieustannie, pokazując mu co należy robić, a czego nie. No, może poza tym jednym jedynym razem, gdy został odprowadzony do domu przez policję. Młody Vadis zabrał motorower swojej siostry i… uderzył w ścianę.

Wielkie zaufanie do ojca i swego rodzaju podporządkowanie wynikały z wychowania i wiary. Nowy zawodnik Legii jest bardzo silnie związany z rodziną, co niejednokrotnie podkreśla na wszelkich portalach społecznościowych – tata jest dla niego wzorem, a mama była dla niego królową, najważniejszą osobą w życiu. Długo zmagał się z jej śmiercią, co znalazło odzwierciedlenie na boisku.

W tym wszystkim bardzo istotne wsparcie otrzymywał od Boga. Vadis nie wstydzi się swojej wiary i nie ukrywa, że potrafi znaleźć w niej ukojenie. Nawet powroty do Gandawy łączone są z modlitwą w kościele St. Bavo’s. W rozmowie dla xtheline.co.uk przyznał, że tak został wychowany – nigdy nie musiał przekonywać się do żadnej siły sprawczej. Ona była obecna. Trudno przenieść wiarę na boisko, bo gdy coś idzie nie tak, musisz sobie radzić samodzielnie. Wierzę jednak, że Bóg jest zawsze obok mnie i w trudnych chwilach mogę poprosić go o pomóc. Takie przeświadczenie, że ktoś po prostu jest, wydaje się być bardzo pomocne, opowiadał. I chociaż niekoniecznie uznaje futbol za formę kultu, to uważa, że można go rozpatrywać w kategoriach swoistego powołania: mamy wielką moc, ludzie widzą co robimy i mówimy. Jako chrześcijanie mamy ogromne pole do popisu, żeby docierać do innych. Defensywny pomocnik modli się przed każdym meczem, w szatni oraz na boisku, ale nigdy nie prosi o zwycięstwo tylko o zwyczajne wsparcie. Vadis na swoich butach ma napis po łacinie „Bóg jest moim przewodnikiem”.

Więzy krwi w piłkarskim biznesie

Jeszcze kilka lat temu ojciec Vadisa, Henri, uchodził nie tylko za jego największego kibica, ale i brał czynny udział w rozwoju jego kariery. Można powiedzieć, że był drugim menadżerem podszeptującym, co syn powinien uczynić, jaką ścieżkę obrać. Zabierał głos w prasie, udzielał krótkich wywiadów dla stron internetowych. Jeden z największych ukazał się na portalu nieuwsblad.be, gdzie wypowiadał się o transferze syna do Hamburgera SV.

Henri Odjidja całkowicie odcinał się od głosów mówiących, że jego syn ma być jak Vincent Kompany (chodziło o ścieżkę, jaką obiera). Wszyscy uważają, że wyjeżdżamy do Hamburga, ponieważ tak zrobił Kompany. To nie ma z tym nic wspólnego. Mój syn od dłuższego czasu czekał na poważną szansę. Ojciec piłkarza miał bardzo mieszane uczucia. Jasne, wielka okazja, ale przez to wszystko przebijała się potężna gorycz wynikająca z postawy Vercauterena. Zdaniem Henriego, szkoleniowiec celowo nie wpuszczał na boisko Vadisa, wcale nie miało chodzić o rozwagę, o to, że jest za młody. Jestem w pewnym sensie rozczarowany, że mój syn wyjeżdża do Niemiec. Naszym planem zawsze było, żeby Vadis podbił ligę belgijską, stał się jedną z gwiazd, może nawet zdobył Złotego Buta. W tym momencie to marzenie już jest nieaktualne, mówił dla nieuwsblad.be. Trudno przeżyła to także jego matka, która w jednej z video-relacji, którą nakręciła już telewizja klubowa Club Brugge przyznała, że przed przyjazdem syna szykowała kalafiora, którego tak bardzo lubi…

Wychowanie to jedno, ale ponoć nowy zawodnik Legii wcale nie miał być takim potulnym barankiem. Był bardzo wybuchowy i w pewnym momencie chciał nawet rzucić piłkę nożną: No bo czemu miał tak ciężko pracować, skoro nawet nie dostawał szans? – mówił Henri – Tato, nawet nie mam możliwości, żeby pograć, ciągle powtarzał, a ja przekonywałem go, że nie może się poddać. Z racji młodego wieku (19 lat), ojciec wyjechał z synem do Niemiec, gdzie mógł podjąć pracę jako architekt. Zresztą, kiedyś gdy jeszcze mieszkał w Ghanie, sam coś tam kopał, więc odkąd chłopak ukończył 5. rok życia, trenował go samodzielnie. Cała ta sytuacja z transferem Vadisa rzeczywiście mogła mieć drugie dno. Po 19-latka zgłaszało się wiele klubów, a sam Nicky Keirsmaekers (trener drużyn młodzieżowych w Anderlechcie) podkreślał, że zawodnik jest bardzo mocny fizycznie, świetny w odbiorze i widzi dużo na boisku. Jego krótkie podania i długie stoją na wysokim poziomie. To taki nowoczesny pomocnik. I jest głodny gry. Jeszcze w swoim debiucie, w grudniu 2007 roku Vadis dołożył swoją cegiełkę w postaci gola do zwycięstwa w meczu z Bergen. Chociaż zwykle zaczynał mecz na ławce, to niedyspozycja Bart Goora umożliwiła młodemu piłkarzowi skok na pierwszą jedenastkę. Odjidja okazał się być strzałem w dziesiątkę. Na swoją szansę czekał dwa lata i… zapłacił za to 10 smsami i 8 nieodebranymi połączeniami.

Vadisowi nieobca jest wdzięczność i to nie tylko w stosunku do najbliższych. Już jako zawodnik Club Brugge, kupił chińską restaurację Mee Ah za 650 tys. euro. Nie zdecydował się jednak na samodzielne rozkręcanie biznesu, a zawarł umowę z obecnymi właścicielami, rodziną To.  Miejsce nie jest jednak przypadkowe. Ponoć piłkarz od dłuższego czasu darzył sympatią tamtejszą rodzinę i był częstym gościem w ich restauracji. Jako 10-latek bardzo zżył się z młodzieżowcem KAA Gent, Chi Wing To, z którym przeniósł się do Anderlechtu w 1999 roku. Zresztą, pomocnik ma coś do Chin… właśnie jego najlepszy przyjaciel jest stamtąd, sam transfer do Brugii nie miałby racji bytu bez pomocy chińskiego przyjaciela ojca, a numer na koszulce (32) wybrał kierując się chińską mitologią bo 2 i 3 są symbolami szczęścia, mówił dla hln.be.

(nieuwsblad.be)

Pomimo żarliwej wiary i wielkich słów o miłosierdziu, dobroci, życie Vadisa wcale nie było takie wolno od problemów i niejasnych sytuacji. W 2011 roku jego kariera w Club Brugge zawisła na włosku z powodu… kibiców. Najzagorzalsi entuzjaści nie kryli niezadowolenia po tym i buczeli po każdym zagraniu Vadisa po tym, jak ich zawodnik skrytykował jedną z największych legend zespołu, Gerta Verheyena. Była to reakcja na jego słowa w programie „Extra Time”, w którym Odjidja został nazwany 21-latkiem, któremu brakuje profesjonalizmu i który zachowuje się jak małe dziecko. Vadis nie wytrzymał i również zabrał głos w kontekście klubowej gwiazdy: Zawsze znajdą się ludzie, którzy na siłę chcą zabrać głos na czyjś temat. Znacznie bardziej by mnie zabolało, gdyby powiedziała to osoba, którą szanuję, ale co takiego osiągnął Verheyen? Po prostu grał na czarno-niebiesko. Przez całą karierę. Jestem zadowolony, że gram dla Club Brugge, ale nadal mam ambicje. Gdybym w wieku 35 lat nadal nosił koszulkę Blauw en Zwart, nawet nie otwierałbym buzi do młodych chłopaków. Przepraszam. 

Co najciekawsze, wówczas 22-letni pomocnik z trudem zdobył się na zachowanie z klasą i tylko dość sprawna reakcja Verheyena ocaliła go przed pożarciem. Legenda zwróciła się do kibiców z prośbą o zaniechanie wyzwisk choćby dlatego, że nie pomagają one drużynie, bo trudno jest grać z kimś, kogo każdy kontakt z piłką odbierany jest w ten sposób. Jednocześnie nie cofnął słów podkreślając, że Odjidja jest bardzo dobrym zawodnikiem, ale ma problem z podejściem i… ojcem, którego oddech ciągle jest odczuwalny na karku. Jan Verheyen również był maklerem i brał udział w negocjacjach, ale nie stał obok boiska treningowego śledząc każdy ruch syna i szkoleniowców. Vadis ukorzył się po tych wydarzeniach, ale niesmak pozostał jeszcze przez długi czas…

Sprowadzony na ziemię

Pomimo tych wszystkich zawirowań nigdy nie można mu było odmówić umiejętności, co potwierdzały regularne nominacje do nagrody Złotego Buta ligi belgijskiej. W 2011 roku zajął czwarte miejsce w towarzystwie Matiasa Suareza, Axela Witsela i Thibaut Courtois. Coś w końcu musiało nie pójść po jego myśli…

W pewnym momencie jego kariery, który można umieścić między 20. a 23. rokiem życia, ciągle pojawiały się nowe plotki transferowe dotyczące Vadisa. Chciały go Valencia i West Brom aż w końcu jedna z najpoważniejszych i najbardziej konkretnych ofert wypłynęła z Evertonu. Całość akcji można było określić jako „last-minute”, bowiem klubowi włodarze wcale nie mieli pewności, że zdążą dostarczyć dokumentu przed zamknięciem okna transferowego. To jednak nie był największy problem. Angielski klub zaproponował wypożyczenie Vaidsa, ale umowa upadła z powodu braku zgody ze strony Fify. Oficjalny komunikat, który pojawił się na klubowej stronie był bardzo lakoniczny i brzmiał: FIFA odmówiła ratyfikacji wypożyczenia zawodnika z Club Brugge. Decyzja zapadła pomimo, że zarówno piłkarska federacja jak i Premier League wyraziły pełne poparcie dla wypożyczenia, a Everton dostarczył wszystkie dokumenty w odpowiednim czasie przed zamknięciem okna transferowego. „Za” wypożyczeniem Vadisa był także Kompany, który grał z pomocnikiem w reprezentacji Belgii. Za pośrednictwem twittera napisał: Kibice Evertonu mogą nie być świadomi, ale ich klub zrobił niesamowity biznes. Vadis Odjija jest topowym zawodnikiem, zapamiętajcie moje słowa.

Nieporozumienia nie wpłynęły dobrze na samego zawodnika, który dość długo nie mógł odnaleźć się w sytuacji. Jedną nogą był już w innym klubie, a teraz przyszło mu wracać z podkulonym ogonem do Belgii. Czułem, że ludzie patrzą na mnie inaczej. W takich momentach jesteś zdany tylko na siebie, ale jestem wierzący. To Bóg sprawił, że zostałem w Club Brugge, wypowiadał się po całym zdarzeniu. Dobra postawa piłkarza sprawiła, że zainteresowanie jego osobą wcale nie utknęło w martwym punkcie. Wręcz przeciwnie, nie trzeba było długo czekać, żeby zgłosił się po niego inny klub. Również z Anglii.

2014 rok miał być dla niego przełomowym. Transfer do Norwich był świetną okazją, żeby w końcu się wybić i pokazać światu pełnię swoich umiejętności. Tym razem na drodze nie stanęła biurokracja, a… coś, co męczyło Vadisa od dłuższego czasu. Kontuzje. Kiedy przeprowadzał się do Wielkiej Brytanii zmagał się z delikatnym bólem, a jeszcze w październiku kolano odmówiło mu posłuszeństwa po tym jak rozegrał zaledwie 5 minut. To był straszny rok, opowiadał. Miał nadzieję, że szybko upora się z wszelkimi problemami, ale za każdym razem czegoś brakowało. Urazy wstrzymały jego rozwój.

Wraz z powrotem na boisko czekała na niego miła niespodzianka. Kibice naprawdę go pokochali i wypowiadali się o nim w samych superlatywach.

Tylko, że w tym momencie czasu nie dało się już cofnąć. W rozmowie dla eveningnews24.co.uk mówił: W życiu musisz mieć szczęście i myślę, że kiedy tu przyszedłem trochę mi go zabrakło. Dodatkowo nie mogłem natychmiast pokazać na co mnie stać, a to również nałożyło na mnie presję krępującą ruchy. Piłka nie zawsze ukazuje swoje jasne strony, to nie zawsze jest dobrze spędzony czas, ale jestem szczęśliwy, że mogę tu być i wspinać się coraz wyżej, krok po kroku. Czasami czuję ogromną frustrację, ale wówczas przypominam sobie, że muszę wierzyć w siebie i ciężko pracować. Na koniec dnia zawsze dostanę nagrodę.

Vadis „na papierze” wygląda na zawodnika bardzo dobrze wyszkolonego technicznie w różnych aspektach. Jego podania są dokładne, jest obunożny i bardzo silny. Na news.naijabet.com pojawiło się nawet stwierdzenie, że jest wojownikiem na boisku i zrobi wszystko, żeby odzyskać futbolówkę. Jego siła wynika nie tylko z gabarytów, ale i mentalności. Trzeba jednak przyznać, że często reaguje zbyt impulsywnie, łatwo wytrącić go z równowagi, bywa dość niedbały. Ogromnym problemem są kontuzje, z którymi zmaga się od wielu lat. W 2013 roku w czasie treningu wykryto u niego przesunięcie kości strzałkowej.

(nieuwsblad.be)

„Codziennością” są kłopoty z kolanem, które co jakiś czas daje o sobie znać. W Legii będą musieli uważać na jeszcze jedną rzecz: nietypowe żarty ze strony Vadisa. Raz dolał wazeliny do płynu od spryskiwacza Michaela Klukowskiego przez co zawodnik… skończył na żelaznej bramie. Ostatecznie nic złego się nie stało, ale kto wie, co jeszcze wpadnie mu do głowy…

Źródła: xtheline.co.uk, nieuwsblad.be, gva.be, demorgen.be, bluearmy.com, clubrugge.be, skysports.com, eveningnews24.co.uk, southyorkshiretimes.co.uk, news.naijabet.com, hln.be.