Testowa prowizorka z pomysłem „na zaś”. Porażka Wisły wliczona w koszty
2017-08-23 15:18:21; Aktualizacja: 7 lat temuNa sytuację „Białej Gwiazdy” w meczu z Zagłębiem wypadałoby spojrzeć szerzej. Trener Ramirez wprowadził trzy nowe elementy na najbardziej kluczowe pozycje w trzech częściach formacji, a mimo wszystko największą bolączką była komunikacja,
Basha zdecydowanie nie był przywiązany do pozycji. Podchodził pod linię obrony, starał się nieśmiało wskazać kierunek gry, by za chwilę otrzymać piłkę zwrotną i zająć się rozegraniem. Póki co bardzo czytelnym, chociaż była w tym pewna lekkość. Jak wtedy, gdy obił poprzeczkę, a za kilka sekund powrócił do obowiązków w środkowej strefie.
Funkcja stała
Nowy kolega Lloncha ze środka pola nie rozegrał idealnych zawodów. Nie uniknął błędów w defensywie i miał problemy z wyczuciem odległości kolega-rywal. Ot, występ, który najbezpieczniej byłoby określić jako „przyzwoity”. Niemniej jednak nie był jedynym elementem zaburzającym tempo drużyny.Popularne
Dyspozycja całej Wisły jako jednego organizmu, była bardzo zbliżona do tej właściwej dla Albańczyka. W szczególności jeśli mowa o zachowywaniu odpowiednich odstępów w ekipie. Argumenty kończyły się w momencie bezpośrednio poprzedzającym kluczowe podanie (czasami chwilę wcześniej). Dlatego, gdyby ktoś spojrzał tylko na wynik i stwierdził, że było to jednostronne spotkanie i miałby na myśli jedynie wykreowane okazje, wiele by się nie pomylił. Tylko, że sam rezultat nie oddaje pracy, jaka została wykonana w rozegraniu i konstrukcji ataku pozycyjnego.
Rozgoryczenie trenera Ramireza urosło do sporych rozmiarów ze względu na jedną, podstawową rzecz: jego ekipa wcale nie zagrała złego meczu, a wręcz przeciwnie, jeśli wziąć pod uwagę liczbę zmian i ich rozłożenie w strukturze drużyny, prezentowała się naprawdę dobrze. Ustawienie umożliwiało szybką grę na jeden kontakt i praktycznie bezproblemowe przenoszenie się pod pole karne przeciwnika. Co więcej, jego podopieczni przez długi czas potrafili utrzymywać się przy piłce, sprawnie przenosić ciężar gry i szukać wytrycha do defensywy Zagłębia. Chyba najdłuższy taki moment zanotowali ok. 74. minuty, gdy grając blisko siebie swobodnie przerzucali piłkę z jednej flanki na drugą, a wszystko w obrębie „szesnastki”. Głównymi kreatorami zmian stron byli Cywka i Sadlok, a wsparcie zapewniało 3-4 zawodników (Brożek, Wojtkowski, Carlitos, Halilović), którzy wklejali się w linię obrony „Miedziowych” i podlegali nieustannej rotacji. Tylko, że nie byli w stanie absolutnie nic osiągnąć, bez przyspieszenia gry, dynamicznego wyjścia na pozycji, odklejenia się od czujnych obrońców przeciwnika. Dodatkowo ten ostatni (Chorwat) miał spore trudności z utrzymaniem futbolówki przy nodze, bardzo łatwo ją tracił mimo wyraźnych inklinacji do technicznych wejść w pole karne. Ruch do piłki był bardzo czytelny, a przez to podopieczni Stokowca nie mieli najmniejszych problemów, żeby dobrze się ustawić i kontrolować rozwój sytuacji.
Podobnie wyglądało to w bocznych sektorach boiska. Wiślacy mieli tam całkiem spore pole manewru, bo tak naprawdę Zagłębie nie kwapiło się do szybkiego odbioru. Wystarczyło, że dobrze się ustawia i jest przy tym niezwykle cierpliwe. Cywka zbiegał do podania przy linii bocznej, a do rozegrania w trójkącie od razu pokazywali mu się Ze i Boguski, z tym że za każdym razem, to obrońca wychodził na obieg, a Portugalczyk ścinał do środka gdzieś między 20., a 25. metrem. I być może miałoby to rację bytu, gdyby nie to, że gra „Białej Gwiazdy” była płaska, przystosowana do jednego tempa. Efekty nie były zależne od piłkarza, który akurat zajmował się rozegraniem – za każdym razem rezultat był taki sam.
Rozstrzelenie
Stałe tempo rozgrywania akcji nie było wynikiem braku zaangażowania, a problemów związanych z komunikacją i momentami zbyt szerokim rozstawieniem drużyny na boisku. Zgubnych przykładów nie trzeba było szukać daleko, narzucały się niemalże na każdym kroku.
Chociaż Zagłębie wciąż nie jest w swojej 100-procentowej dyspozycji i zmarnowało bardzo dużo okazji na trafienia, to i tak nie miało większych trudności, żeby zagrozić bramce Buchalika. Wiślacy wcale w tym nie przeszkadzali. Już w 6. minucie dała się im we znaki słaba reakcja na dośrodkowanie – Basha nie doskoczył do Jacha, zostawił mu miejsce (ok. 2 metry) na ułożenie piłki i poprawkę uderzenia tak, że za drugim razem już się nie pomylił. Tylko, że oczywisty przykład straconego gola całkowicie nie oddaje problemów komunikacyjnych w połatanej Wiśle. Ok. 20 minut później Gonzalez poszedł na ostrą wymianę zdań ze swoim bramkarzem, prawdopodobnie wyrzucając mu nie tyle brak wyjścia do piłki, a przede wszystkim brak jakiegokolwiek komunikatu, kto powinien do niej doskoczyć. Takie błędy były powszechne. Podopieczni Ramireza nie byli świadomi swoich obowiązków: nie wiedzieli, kto w danym momencie powinien zająć się kryciem danej strefy/zawodnika i zająć się odbiorem. Sytuacji nie poprawiało wszechobecne wahanie. Decyzję poprzedzały zwolnienie, wyraźna ocena swoich szans i tym samym, umożliwiano przeciwnikowi szybszy doskok do futbolówki. Byłoby to znacznie mniej wyraźne, gdyby nie szerokie ustawienie.
Wisła chciała operować na całej szerokości boiska, ale płaciła za to wysoką cenę z uwagi na słabą komunikację w drużynie. Owszem, w momencie wprowadzania piłki do gry, dochodziło do wyjścia na pozycji, ale było ono czytelne, dzięki czemu rywal mógł wkleić się w trajektorię lotu i dokonać odbioru. Zmniejszając odległości, pojawiłoby się większe pole manewru i być może udałoby się zminimalizować ryzyko straty. Zresztą, kilkakrotnie, w bocznych sektorach tak właśnie było. Brakowało zawężenia pola gry w środkowej strefie, gdzie tracono piłkę ze względu na pominięcie niektórych zawodników w procesie rozegrania. Robił tak m.in. Arsenić, który zamiast prostopadle podać do Bashy, starał się sięgnąć obwarowanego Cywkę/Ze Manuela.
Kibice Wisły potrzebują szerszego spojrzenia. Trener Ramirez postawił na trzech debiutantów (liga/od pierwszej minuty) i nie może być rozczarowany ich postawą. „Jedyne”, co zawiodło, to komunikacja – źródło wszystkich problemów „Białej Gwiazdy”. Począwszy od straconych bramek, które ujawniły kłopoty z decyzyjnością i podziałem obowiązków, aż po zawiązywanie ataku pozycyjnego, cierpiącego przez stałe tempo albo zbyt szerokie rozstawienie. Nawet jeśli Ze Manuel zdecydował się pograć szybciej, to ten sygnał docierał do jego kolegów zbyt późno, a tym samym rywal miał czas, żeby odpowiednio zareagować. „Jedenastka” została złożona pospiesznie, dość prowizorycznie, a i tak potrafiła przeprowadzać składne akcje ofensywne. W tym wszystkim sztab i wszyscy entuzjaści mogą odnaleźć dobry prognostyk: nawet po wymianie kilku elementów, pomysł nie zanikł. Kuleją kwestie oczywiste, które „muszą” niedomagać, jeśli nie ma odpowiednich automatyzmów.