W drużynie siła. Przepis na zwycięstwo według Arki
2017-10-23 15:38:27; Aktualizacja: 7 lat temuPodopieczni Ojrzyńskiego w meczu z Jagiellonią oddali hołd największej i coraz mniej docenianej wartości leżącej u podstaw piłki nożnej.
Arkowcy popełniali błędy. Pozwolili Wlaźle na kilkudziesięciometrowy rajd zakończony udanym dośrodkowaniem, wielokrotnie pozostawiali mnóstwo przestrzeni Świderskiemu, nie przeszkadzali Frankowskiemu w zdobywaniu terenu. Krótko mówiąc: wielokrotnie tracili koncentrację w obronie, notowali niedbałe straty. Zwyciężyli, a wszelkie problemy związane z niestabilnością zeszły na drugi plan.
Jedna Arka
Nie zdołaliby tego osiągnąć, gdyby nie potężny pęd na bramkę. I to bynajmniej nie taki z kategorii chaotyczne. Strategia na to spotkanie była jasna i spójna, a wszystko dzięki jednemu elementowi, który był spoidłem całego planu o kryptonimie „Drużyna”.Popularne
Podopieczni Ojrzyńskiego wielokrotnie tak rozpędzili się w zdobywaniu terenu, że zaniedbywali obowiązki w obronie. Trzeba było jak najszybciej wracać, ratować zespół przed niechybnym zagrożeniem. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że faktycznie im to wychodziło. Reakcja na stratę była błyskawiczna i wszechogarniająca. Wystarczy rzucić okiem na jedną z najgroźniejszych sytuacji Jagiellonii.
Wlazło odebrał piłkę Nalepie w środkowej strefie boiska i automatycznie pognał z nią w kierunku bramki Steinborsa nie czekając na to, co zrobią jego koledzy. Ściągnął za sobą Sołdeckiego i Zbozienia, ściął do boku robiąc miejsce Cernychowi (od początku akcji nikt go nie pilnuje) i dośrodkował na niekrytego Świderskiego.
Największy winowajca od razu po stracie wyrwał do przodu, żeby naprawić swój błąd, ale nie to było w tej akcji najważniejsze. Wlazło górował nad swoimi przeciwnikami prędkością, ale byli ustawieni na tyle dobrze, że mogli do niego doskoczyć i nawet jeśli nie dogonić, to chociaż utrudnić szarżę. W tym samym czasie Marcjanik i Helstrup wzięli w kleszcze Sheridana (jednocześnie zaniedbując Świderskiego; Duńczyk tylko zerkał w jego kierunku). Przez cały ten czas Steinbors kontrolował sytuację i ustawiał się względem przesuwających się zawodników Jagiellonii. Arkowcy liczyli się z tym, że jeśli będą grać aż tak ofensywnie, to nie obejdzie się bez szybkiej reakcji na wydarzenia. Popełniali błędy, ale stosunkowo ciasne ustawienie umożliwiało im w miarę sprawny doskok do przeciwnika.
Jagiellonia miała naprawdę konkretny pomysł na to spotkanie. Przede wszystkim chodziło o odnalezienie podaniem któregoś z zawodników linii ofensywnej, ale nie było to nudne i schematyczne. Świderski, Sheridan i Cernych całkiem nieźle potrafili znaleźć sobie miejsce pomiędzy poszczególnymi obrońcami przeciwnika, tylko że za każdym razem ktoś naprawiał wcześniej popełniony błąd. Jeśli już taka piłka znalazła się w uliczce, to zaraz zawodnik był ściskany przez stoperów. Podobnie było przy wprowadzaniu piłki do gry przez Wlazłę. Jednocześnie do podania wyskakiwał Świderski, wypuszczając tym samym do przodu boki obrony (głównie Frankowskiego, który wielokrotnie szarżował flanką). Tutaj sporą rolę odegrali zawodnicy ofensywni. Kun wielokrotnie wracał do linii obrony i starał się jak najmocniej przykleić do rywala, żeby ograniczyć mu pole manewru. Akcje były dynamiczne, ale podopieczni Ojrzyńskiego byli na tyle solidnie ustawieni, że w którymś momencie coś w końcu musiało pójść nie tak. Arkowcy radzili sobie świetnie w odcinaniu stref i wyłączaniu ich z gry. Najważniejsze było wsparcie wszystkich zawodników, bez podziału na formacje.
Ruch jednostajnie przyspieszony
Nieustanna wymienność pozycji w drużynie Ojrzyńskiego była naprawdę imponująca. Można było odnieść wrażenie, że jego podopieczni lecą na wysokim pressingu przez całe spotkanie. Najważniejszy w tej całej układance był Siemaszko, który wysyłał sygnał do zmiany tempa. Napastnik przyklejał się do obrońców przeciwnika i w momencie podania wyczekiwał moment na oderwanie się w kierunku wcześniej wypatrzonego wolnego pola. Nie oznacza to jednak, że poruszał się jedynie na szczycie formacji w oczekiwaniu na dobre podanie. Siemaszko bardzo chętnie schodził po piłkę do środkowej strefy boiska, sam zajmował się odbiorem i od razu starał się wyrwać do przodu. Rywal na plecach nie stanowił dla niego większego problemu, tak samo jak powietrzne pojedynki. Bardzo dobrze wyglądała jego współpraca z Kunem, z którym bardzo często wymieniał się pozycjami – albo wymieniali się z grą na szpicy, albo grali obok siebie zapewniając sobie należyte wsparcie.
Podobnie wyglądały akcje już stricte organizowane w bocznych sektorach boiska. Siemaszko bardzo dobrze poradził sobie z przeciwnikiem przyklejonym do jego pleców i wbiegł w pole karne, po czym jego miejsce w narożniku tej samej strefy zajął Kun. Jednocześnie na flance podłączył się Piesio gotowy do dośrodkowania.
Dużo dobrego w kontekście całej organizacji drużyny zrobił właśnie Piesio, który operował na całej szerokości boiska. Pomocnik nie miał swojego jednego miejsca, do którego można by było go przypisać, ale nigdy nie było tak, że zostawała po nim luka. W momencie gdy schodził do boku, żeby pograć w trójkącie z Kunem i Siemaszko (ewentualnie z którymś z bocznych obrońców), środek obstawiał Yannick (jednocześnie można było go uruchomić podaniem). Nie miał większych problemów, żeby wypatrzeć kolegę po przeciwległej stronie boiska, zagrać do niego długą piłkę i jednocześnie pognać do przodu, żeby zainicjować akcję oskrzydlającą. Sprawdzał się także w defensywie, gdy całkiem nieźle odczytywał zamiary przeciwnika i wielokrotnie to właśnie on minimalizował zagrożenie.
Początek akcji bramkowej na 2:0. Przede wszystkim rzuca się w oczy organizacji trójki zawodników w ataku. Siemaszko odkleja się od przeciwnika, Piesio stara się sam przebić przez linię obrony, traci równowagę, ale dzięki bliskiemu ustawieniu Kuna można kontynuować grę.
Arkowcy najwięcej uwagi w całym spotkaniu poświęcali prostej zasadzie akcja-reakcja. Szwoch uwierzył, że Kun i tak zdoła utrzymać się na nogach, bardzo mądrze rozciągnął grę na flankę, gdzie za chwilę miał pojawić się Zbozień. Dośrodkował wprost na głowę Siemaszki, ale jednocześnie Kun wyciągnął Wlazłę, a Frankowski nie wiedział, kogo ma pilnować, bo od zewnętrznej zaszedł go Piesio, a po wewnętrznej stronie miał napastnika Arki.
Mocne strony na pierwszy plan
Trener Ojrzyński przykłada ogromną wagę do stałych fragmentów gry, szczególnie rzutów z autu, które stanowią spory odsetek groźnych akcji ofensywnych jego podopiecznych. Tym razem jednak nie ograniczył się do wykorzystania bocznych obrońców tylko do wznawiania zza linii bocznej, ale także bezpośrednio w ataku. Bynajmniej nie chodziło o standardowe wyjścia na obieg.
Najwyraźniej było to widoczne na przykładzie Zbozienia, który nie dość, ze kilkakrotnie dośrodkowywał z +/- 30. metra (niekoniecznie ze skrzydła), to brał czynny udział w akcjach ofensywnych. Tutaj wyraźnie urwał się Novikovasowi po wrzucie z autu Warcholaka i wywalczył sobie wolną przestrzeń na linii pola karnego, skąd mógł oddać dobry strzał.
Ruch w obrębie formacji po wznowieniu gry zza linii bocznej był bardzo istotny, bowiem Jagiellonia we własnym polu karnym wcale nie organizowała się tak źle. Napotykała problemy właśnie w momencie, gdy podopieczni Ojrzyńskiego rozbiegali się w rożnych kierunkach. Zresztą Arka wywalczyła ten rzut z autu po bardzo dobrym przykładzie wymienności pozycji Siemaszko zszedł niżej do Piesia i jednocześnie wypuścił do przodu Kuna, którego akcja została skasowana właśnie przy linii bocznej.
Na tle pozostałych kolegów bardzo blado wypadł Szwoch, któremu kilkakrotnie udało się ustawić na przecięciu piłki, ale w większości przypadków jego akcje były pozbawione dynamiki, a przy tym bardzo czytelne. Pomocnik sam nie wykazywał inicjatywy, nie cofał się po futbolówkę celem rozegrania i z drugiej strony nie był także łącznikiem formacji. Trzeba jednak przyznać, że jego przeciętna gra nie rzutowała na obraz całej drużyny. Jego zadania przejmował m.in. Piesio, który bardzo chętnie operował w środkowej strefie boiska. W pewien sposób to także odzwierciedlało główną ideę na spotkanie z Jagiellonią: podopieczni Ojrzyńskiego z powodzeniem naprawiali po sobie błędy, jakby to było coś zupełnie normalnego, a ich upór nie zmieniał się wraz z upływem czasu, z którym wiązało się coraz wyższe prowadzenie. Takie nastawienie może napawać optymizmem kibiców Arki przed zbliżającymi się derbami. Wszak w myśl motta muszkieterów – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.