Wakacje w Poznaniu: slow motion, Radut ofiarą złych decyzji
2017-05-21 19:36:26; Aktualizacja: 7 lat temuNie zdziwiłabym się, gdyby więcej adrenaliny w organizmach piłkarzy wyzwoliła kończąca mecz przepychanka niż wszystkie akcje ofensywne razem wzięte.
I nie wydaje mi się, żeby była to jakaś szczególna hiperbola. Zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę statystyki i rzuci okiem na liczbę celnych strzałów. Słownie: trzy. Wszystkie po stronie Lecha. Ten mecz był w stanie uratować tylko jakiś potężny kataklizm, który przerwałby transmisję.
Niebiesko-biały ekran śmierci
Kolejorz zawiódł na całej linii. Pewnie to samo trzeba powiedzieć o Lechii, ale jednak właśnie poznaniacy mieli odbić się po porażce z Legią i zadośćuczynić przegrany finał Pucharu Polski. Tymczasem nie pokazali nic, co byłoby w stanie skłonić kibiców do większej wiary w sukces. Podopieczni Bjelicy nadal nie potrafią wybudzić się z przedziwnego letargu. Środek pola pozbawiony jest lidera, o jakiejkolwiek kreatywności można zapomnieć, a do tego wszystko dopełnia żółwie tempo. Dodatkowo, przez pierwsze 15-20 minut, lechici grali niesamowicie nerwowo, notorycznie notowali straty i nie byli w stanie wymienić 3 podań do przodu z rzędu.Popularne
To wszystko potoczyło się lawinowo. Lech nagle przestał kontrolować spotkania, akcje zaczęły tracić prędkość, aż wreszcie trudno było dostrzec jakikolwiek pomysł w jego poczynaniach. Szkoleniowiec nie bał się zareagować. Wymieniał Kownackiego na Robaka, podmieniał poszczególne elementy w linii pomocy, znacznie częściej na boisku zaczął pojawiać się Radut. Zwykle – bezskutecznie. Bo chociaż poznaniacy byli w stanie wysoko wygrać w Niecieczy i z Pogonią, to gdy po przeciwnej stronie barykady stanął lepiej dysponowany rywal, paraliż krępował ich ruchy.
Lechici tak naprawdę nie podjęli rękawicy. W pierwszym kwadransie nie było mowy o prawidłowym funkcjonowaniu środka pola. Gajos był skutecznie odcinany od gry, Majewski nie wyczuwał tempa akcji. Zresztą, błędne decyzje były na porządku dziennym. Wyglądało to tak, jakby poznaniacy widzieli wszystkie najgorsze warianty rozegrania, a pomijali ten najprostszy. Podopieczni Bjelicy uparcie pchali się skrzydłem Makuszewskiego, chociaż lechiści skutecznie zagęszczali tamten sektor. Brakowało elementu zaskoczenia. Kilkakrotnie próbowano wymienności pozycji (jakiegoś wyjścia na obieg, czy zmiany strony przez Raduta), ale decyzyjność nie była dzisiaj mocną stroną gospodarzy. Zanim zdecydowali się na podanie, rywal zdołał odpowiednio się ustawić i zdusić akcję w zarodku. Podobnie wyglądały próby rozegrania ze środka boiska. Chociaż rumuński pomocnik schodził bardzo nisko i ewidentnie pokazywał się do gry, to obrońcy niechętnie go uruchamiali. Zamiast tego, decydowali się na długie i w 90% przypadków niedokładne podania, które padały łupem gdańszczan. Bardzo często Kostewycz zgrywał piłkę bezpośrednio do środka, w samo centrum czerwonych koszulek, zamiast podać do niepilnowanego Rumuna.
Te desperackie dośrodkowania były idealnym odzwierciedleniem postawy Kolejorza, który zwyczajnie nie miał pomysłu na to spotkanie. Druga sprawa, że te akcje nawet mogłyby mieć tempo, gdyby tylko ktokolwiek pokazał się do podania. Ktoś, poza Radutem, który i tak był wymieniany jako pierwszy do zmiany.
Największy przegrany
Pokazujesz się do piłki linii obrony, schodzisz nisko, żeby za paręnaście sekund znowu biec pod pole karne rywala. Tam i z powrotem. Na próżno.
Rumun w Lechu wcale nie musiał odpalić. Tak właściwie temu transferowi bliżej było do etykietki obarczony wielkim ryzykiem niż pewniak do wyjściowego składu. Orszak modelek, łatka rumuńskiego playboya, złudna pokusa łatwej kasy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich – te wszystkie elementy nie grają, ale mają bezpośredni wpływ na podejście piłkarza. Tylko, że Mihai Radut wyciągnął wnioski i wydaje się, że po raz pierwszy w swojej całej karierze docenił piękno cierpliwości (na debiut w pierwszym składzie musiał poczekać do kwietnia, a potem kolejny miesiąc, żeby zacząć w nim regularnie występować).
Rumuński pomocnik padł ofiarą złych decyzji kolegów i trudno obarczać go winą za słabą dyspozycję drużyny. Przez pierwszy kwadrans notował bardzo mało kontaktów z piłką, a to tylko dlatego, że obrońcy Kolejorza uparcie pchali futbolówkę na flankę Makuszewskiego (druga była całkowicie wyłączona z gry). Radut zareagował – zaczął schodzić niżej, grać bezpośrednio z defensorami. Trudno się dziwić, że później spora część jego podań z pierwszej połowy to te do tyłu.
Efekt? Niewielki. Rumun przez długi czas nie dostawał futbolówek nawet w momencie, gdy stał niepilnowany, kilka metrów od Wilusza. Sytuacja zmieniła się po kilkunastu minutach, a wówczas problemem stał się brak wsparcia – Majewski i Gajos bardzo niemrawo pokazywali się do gry. Kilkakrotnie jednak Radutowi udało się wykorzystać element zaskoczenia i tak jak powyżej, przenieść ciężar gry na przeciwległą flankę.
Rozegranie z rumuńskim pomocnikiem było najrzadziej wybieranym wariantem zawiązania akcji. Tylko, że po raz kolejny po akcji nastąpiła reakcja i w samej końcówce pierwszej połowy (ok. 37. minuty), Radut zaczął schodzić na flankę Makuszewskiego i tam pokazywać się do gry. Wszystko po to, żeby zwiększyć przewagę liczebną Kolejorza, skoro na przeciwległym skrzydle i tak był bezużyteczny.
A szkoda, bo Rumun był w stanie nadać tempo akcjom ofensywnym poznaniaków. Poza tym, że swobodnie wchodził w środkową strefę i otwierało się przed nim kilka możliwości zagrania, to jeszcze był w stanie zrobić to na tyle szybko, że rywal nie zdążył się tak poustawiać. Znamienna była nie tylko wymiana na jeden kontakt z Majewskim, w której widać było ogromną łatwość w prowadzeniu piłki, ale także zachowanie w bocznych sektorach boiska. Chociaż na pierwszy rzut oka Radut nie wygląda na technicznego gracza, to potrafił dobrze utrzymać się przy piłce, ściąć do środka i tak dośrodkować w 25. minucie, że Robak stanął przed dogodną sytuacją do oddania strzału. Nie był nieomylny. Kilka razy posłał futbolówkę wprost pod nogi rywala albo wybierał bezpieczniejszy wariant i wycofywał piłkę. Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby współpraca w Lechu była na takim poziomie jak jeszcze kilka tygodni temu.
Radut bardzo często zabierał się z piłką od linii defensywy, ścinał do środka, przyspieszał w odpowiednim momencie i był w stanie wypuścić kolegów do akcji ofensywnej (jak powyżej, Kostewycza i Robaka).
Wyróżniała go reakcja. Rumuński pomocnik po zagraniu od razu wyrywał się do przodu i oczekiwał podania zwrotnego (które w większości przypadków do niego nie docierało). Pozostali lechici w tym samym czasie poruszali się o tempo wolniej. Z piłką poruszał się lekko, starał się analizować ustawienie przeciwnika i wyciągać wnioski. Nie zawsze udawało mu się podjąć dobrą decyzję, ale przynajmniej mechanicznie nie dośrodkowywał w pole karne byle tylko to zrobić (zresztą, stałe fragmenty gry w jego wykonaniu były na niezłym poziomie). Wielu twierdziło jednak, że jest bezproduktywny i jako pierwszy zasłużył na zmianę. To cały Lech szybko stracił animusz i zanim się obejrzy… może być za późno na jego ponowne odzyskanie. Wszak niektórzy poczuli się dzisiaj jak na wakacjach.