Wdowczyk out, Kocian in. Kto pisał scenariusz do Ekstraklasy?
2014-10-24 14:02:51; Aktualizacja: 10 lat temuDariusz Wdowczyk jeszcze niedawno był uważany za jednego z najlepszych trenerów w Polsce. Przed kilkoma dniami został zwolniony z Pogoni, a jego miejsce zajął Jan Kocian. I nikogo to nie dziwi, bo taki scenariusz powtarza się w Polsce od lat.
Od pewnego czasu można mieć wrażenie, jakby wszystko co dzieje się w konkretnych klubach Ekstraklasy postępowało według jednego i tego samego scenariusza. Różni się tylko tło i bohaterowie. Zupełnie jak w serialach zapożyczonych z innych krajów. Pamiętacie chociażby „Nianię”? Najpierw była emitowana w USA, potem w Polsce. Ta sama fabuła, niemal ten sam dom, ale inni aktorzy i różne tło wydarzeń. To samo jest w Ekstraklasie. Do klubu przychodzi trener, wielu w niego wątpi z różnych powodów. Ale z czasem jego praca przynosi efekty, zespół zaczyna grać dobrze, osiąga wyniki ponad stan. Potem jednak przychodzi gorszy okres, klub wraca na „swoje tory”, czyli znów jest przeciętniakiem, a trener wylatuje.
W samym sezonie 2014/2015 mieliśmy już dwa takie przypadki. Co ciekawe w tej ekstraklasowej „modzie na sukces” losy obu tych bohaterów się połączyły. Zacznijmy od Jana Kociana – we wrześniu 2013 roku obejmuje stery Ruchu Chorzów, czyli jak każdy obserwator Ekstraklasy stwierdzi – drużyny po prostu przeciętnej. Z tą oto przeciętną drużyną w sezonie 2013/2014 zdobywa trzecie miejsce na koniec sezonu. Żeby tego było mało, to doprowadza ją do fazy play-off eliminacji do Ligi Europy, z których ostatecznie odpada po wyrównanym dwumeczu z Metalistem Charków. Mija jednak jakiś czas, Ruchowi przypomina się jak grał dawniej, więc wraca znów do przeciętniactwa, a głową za to płaci Kocian.
Przykład nr 2, o kilkanaście dni świeższy – Dariusz Wdowczyk. Jego kariera trenerska jest gotowym materiałem na książkę lub film. Mistrzostwo z Legią, oskarżenie o korupcję, zawieszenie, powrót, kontrakt z Pogonią Szczecin. W pierwszym sezonie uratowanie drużyny przed spadkiem – sukces. W kolejnym awans do rundy mistrzowskiej – sukces. W obecnym już tak kolorowo nie było. Po kilku słabszych meczach Wdowczyk został zwolniony, a w jego miejsce wskoczył Jan Kocian i nie jest to ani trochę dziwne. Nie będzie też wielkim zaskoczeniem, gdy Wdowczyk po kilku dniach bezrobocia zostanie trenerem Lechii Gdańsk czy innego ekstraklasowego klubu.Popularne
Jaki wniosek nasuwa się po ostatnich latach w wykonaniu tych dwóch trenerów? Że w Polsce bardziej popłaca bycie przeciętniakiem cały czas, niż szalone wyskoki w poszczególnych sezonach. Paradoksalnie można powiedzieć, że lepiej utrzymywać się na równym, średnim poziomie i mniej wygrywać, niż zaskoczyć wszystkich dobrą postawą, a potem wrócić do punktu wyjścia i zostać zwolnionym. Gdyby taka Pogoń czy Ruch sezon w sezon zajmowały miejsca w tabeli w okolicach dziesiątego, czyli takiego, na jakie w rzeczywistości je stać, Kocian i Wdowczyk pracowaliby zapewne przez długie lata. Oni jednak wychylili się przed szereg i potem gorzko tego pożałowali. W klubach polskiej Ekstraklasy panuje chore przekonanie, że skoro mój klub raz na jakiś czas osiągnie sukces, to musi to powtarzać co sezon. Działaczom niezwykle trudno mierzyć siły na zamiary, dlatego wciąż jesteśmy świadkami tej trenerskiej karuzeli, o jakiej mówi się u nas od lat.
Henning Berg, trener Legii Warszawa, zauważył bardzo ważną rzecz – że odkąd w grudniu objął stery „Wojskowych”, w Ekstraklasie nie zmieniono trenera jedynie w Wiśle Kraków i Podbeskidziu Bielsko-Biała (nie licząc beniaminków GKS-u Bełchatów i Górnika Łęczna), a takie ciągłe zmiany nie sprzyjają stabilizacji i rozwojowi. Ale niestety w polskich klubach bezpodstawne oczekiwania i pochopne decyzje to codzienność. Inaczej sytuacja wygląda jedynie w Legii, ale warszawskiego klubu nie postrzega się już jako elementu tej szarej ekstraklasowej całości. Prezesa Bogusława Leśnodorskiego można nie lubić, można mówić, że jest „bufonem”, ale jednego nie można o nim powiedzieć – że nie prowadzi klubu w dobrym kierunku. Z jednej strony porównanie zarządzania w Legii i tego w innych klubach pokazuje ogromny kontrast i fakt, że jeszcze bardzo daleko nam do piłkarskiej cywilizacji. Z drugiej strony dobrze, że w rodzimej lidze działacze mają punkt zaczepienia i wzór, według którego powinni zarządzać. Szkoda tylko, że jak do tej pory niewielu wydaje się go zauważać.
Cierpliwość nie jest zdecydowanie cechą charakterystyczną dla działaczy polskich klubów. Nie przychodzi łatwo, ale można się jej nauczyć. Dla prezesa nie jest wyzwaniem praca, gdy drużyna wygrywa i osiąga sukcesy. Prawdziwe wyzwanie jest wtedy, gdy przychodzi kryzys i należy się zastanowić, co w danej sytuacji byłoby najlepszym wyjściem. I wciąż niestety najpopularniejszym, bo najłatwiejszym rozwiązaniem, jest zmiana trenera. Która jak się okazuje na dłuższą metę nie zawsze bywa pomocna.
Napisany przez nieznanego sprawcę scenariusz zarządzania polskim klubem od wielu lat jest na topie i według niego działają niemal wszyscy prezesi. Za wyjątkiem jednego. I miejmy nadzieję, że ten „rodzynek” stworzy swój własny plan, by pozostali mogli pójść jego śladem. Tylko wtedy wydarzenia w polskich klubach mogą zacząć przypominać zamiast dennej opery mydlanej prawdziwą hollywoodzką produkcję.