Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. Lech nie może spocząć na laurach
2017-10-02 13:02:20; Aktualizacja: 7 lat temuPoznaniacy muszą wycisnąć to zwycięstwo jak cytrynę. Podtrzymać charakter, wytrwać w dynamice i wreszcie, zbudować konkretną drużynę wykorzystując wysokie morale.
Tu nie chodzi o 3 punkty, dobry styl i obnażenie wszystkich problemów Legii. Podopieczni Bjelicy złożyli swoim kibicom swego rodzaju obietnicę, że są w stanie wejść na wyższy poziom i nie poprzestać na jednym, świetnym spotkaniu. Nikt nie będzie żył wygraną do końca roku i czerpał z niej dumę, gdy za 2 tygodnie powróci szara, ekstraklasowa rzeczywistość.
Świadomy futbol
Pełna kontrola nad meczem pozwoliła lechitom narzucić swoje warunki gry i zdominować przeciwnika. Już na samym początku dało się dostrzec, że gospodarze górują pod względem mentalnym. Każdemu kontaktowi z piłką towarzyszyła pewność siebie, każda akcja była przemyślana i zaplanowana już w momencie rozegrania. Nic nie było dziełem przypadku. Gdyby nie te dwa elementy, Lech nie byłby w stanie aż do takiego stopnia przejąć kontroli nad meczem – owszem, pewnie nadal wygrywałby pojedynki, czy uderzał w kierunku bramki, ale robiłby to niekoniecznie z taką werwą. Kolejorz bazował na połączeniu kilku elementów, które wynikały same z siebie: odczytywaniu błędów w ustawieniu przeciwnika, przekonaniu o słuszności podejmowanych decyzji, konkretnym podziale zadań i wreszcie dynamice w ich realizowaniu. Ot, ciąg przyczynowo-skutkowy, którego tak brakowało jeszcze w meczu ze Śląskiem, gdy odwrotnie, każdy problem lechitów odsłaniał kolejny i kolejny tak, że można było mówić o efekcie śnieżnej kuli. I rzeczywiście, gdyby tym razem wyłączyć chociaż jeden element z powyższych, doszłoby do sporej destabilizacji w całej drużynie, ucierpiałyby płynność i jakość. Równowaga we wszystkich sektorach była kluczem do sukcesu.Popularne
Wysoka kultura gry była widoczna znacznie wyraźniej ze względu na marną postawę legionistów. Pierwszy kontakt z piłką powiedział wszystko o planie gości na to spotkanie: dalekie podanie z linii obrony w kierunku Kucharczyka i próba szybkiego wstrzelenia się w pole karne. Lech już wtedy był na to gotowy. Przechwyt Trałki, oddalenie zagrożenia i od tego momentu pełna dominacja. Ogromna rola w zapewnianiu płynności tkwiła w środkowej strefie boiska. Przede wszystkim chodziło o wyraźny podział zadań. Kapitan poznaniaków świetnie realizował swoje nominalne obowiązki, zapewniając wsparcie w odbiorze, przerywając jakiekolwiek ataki Legii, a przy okazji był ważnym ogniwem linii ataku. Bardzo częstym obrazkiem było zejście bliżej bocznego sektora i podłączenie się do duetu Situm-Jevtić tak, że bez większych problemów można było pograć w trójkącie na jeden kontakt. Rola Trałki nie ograniczała się do rozegrania i powrotu na z góry ustaloną pozycję – pomocnik z powodzeniem kontynuował grę do przodu (wychodząc np. na obieg), a lukę po nim uzupełniał ścinający do środka Dilaver. Austriak również nie ograniczał się do gry w defensywie, bardzo chętnie zapewniając wsparcie wyżej wymienionej dwójce trzymając się bardzo blisko linii bocznej. W tym czasie Gajos zbierał kilku zawodników ze sobą lub korzystał z luki wykreowanej mu przez kolegów. W ogóle cała wymienność pozycji była znakiem firmowym Kolejorza w tym spotkaniu.
Jevtić podbiega do linii obrony w strefę między Hamalainenem i Kucharczykiem, wymuszając jednoczesny ruch Dilavera do przodu. Legioniści nie są w stanie pokryć obu zawodników, a przy okazji zostają wytrąceni z równowagi tym nagłym, dynamicznym wejściem.
Chwilę później Nicki Bille zbiega do środkowego sektora wypuszczając do przodu Jevticia. Sytuacja się powtarza – podopieczni Jozaka koncentrują się na dziwnym zachowaniu napastnika, odpuszczając pomocnika. Lechici z powodzeniem łączyli wojenkę mentalną z ruchem na boisku – wyraźne zmiany tempa doprowadzały do popłochu w szeregach przeciwnika. Kwintesencją płynnej zmiany pozycji była współpraca na linii Jevtić-Situm w początkowej fazie meczu. Wystarczył balans ciała jednego z nich, żeby drugi wiedział, że w tym momencie powinien wyjść na pozycję w oczekiwaniu na podanie. Szybkie tempo nie doprowadzało do strat jakościowych, a wręcz przeciwnie, jeszcze wyraźniej obnażało problemy legionistów.
Oczywiście, tych było co niemiara i największe żniwo zbierały w sferze komunikacji. Niech najlepiej świadczy o tym 23. minuta meczu, gdy Pazdan kompletnie nie porozumiał się z Malarzem, a Makuszewski po przerzucie Dilavera o mały włos nie wyszedł na czystą pozycję. Skończyło się na rzucie rożnym. Mniejszych przykładów było znacznie więcej, zwłaszcza jeśli chodzi o wprowadzanie piłki do gry – Legia próbowała coś zdziałać długimi podaniami, które padały łupem defensywy Kolejorza, dokładność była towarem deficytowym.
Nie oznacza to jednak, że Lech bazował na słabości przeciwnika, bo jeśli opierał swoją strategię na czymkolwiek, to na zastraszaniu. Roszady w środkowej strefie boiska rozbijały koncentrację legionistów i wówczas wystarczyło nieco podkręcić tempo, żeby cofnęli się w głąb własnej szesnastki w oczekiwaniu na cios. Dosłownie, jeśli wziąć pod uwagę stałe fragmenty gry i kompletny brak krycia kluczowych zawodników rywala. Sytuacja nieco uległa zmianie w drugiej części spotkania. Podopieczni Bjelicy już tak nie szarżowali, skoncentrowali się na ciasnym ustawieniu i odcinaniu stref, w które planowała zagrać piłkę Legia. Taka mądra gra była jak najbardziej opłacalna. Do kontrataków wychodziło maksymalnie 3 zawodników, przy czym chodziło o to, żeby posłać prostopadłe podanie w uliczkę na najbardziej wysuniętego z nich (przyp.red. tak padł trzeci gol). Stałe fragmenty bito na bliższy słupek, co również wynikało z nauki w toku spotkania – legioniści najczęściej go odsłaniali.
Ciężkie brzemię
Tak przekonujące zwycięstwo z Legią pociąga za sobą potężne konsekwencje. Lech musi przede wszystkim wycisnąć je jak tylko najmocniej się da: wykorzystać morale do budowy stabilnej drużyny, która nieustannie będzie dążyć do coraz to lepszej gry. Nie oszukujmy się, w tym momencie trudno mówić o jakiejkolwiek stabilizacji (zwłaszcza biorąc pod uwagę poprzednie mecze). Możliwości nie brakuje. Zwłaszcza, że nie da się wyróżnić jednego zawodnika, który faktycznie wziął na swoje barki całe spotkanie i pociągnął drużynę do zwycięstwa. Każdy piłkarz dołożył do tego własną cegiełkę. Nawet Nicki Bille, który świetnie wychodził ze swojej strefy w niższe sektory boiska i tam ściągał na siebie uwagę przeciwnika. Nie miał problemów, żeby zastawić się z piłką, wytrzymać do momentu aż koledzy pokażą się na pozycji. Właśnie takie niewielkie elementy złożyły się na sukces Kolejorza i powinny stanowić dla niego lekcję na przyszłość.
Mogłoby się wydawać, że znacznie łatwiej wyciągać wnioski ze zwycięstw. Drużyna jest podbudowana, morale pieczętują wszelkie mechanizmy. Otóż, niekoniecznie. Wciąż pozostaje mnóstwo kwestii do poprawki – takich, które zostały zatuszowane dynamiczną grą, czy parciem na bramkę i które nie mogą być przykryte na dłuższy czas. Potrzebna jest natychmiastowa reakcja. Tylko od Lecha zależy, czy wykorzysta swoją mocną pozycję do umocnienia strategii i wyodrębnienia planów awaryjnych na wypadek słabszej dyspozycji jednego, dwóch zawodników. Będą drużyny, które grają znacznie ciaśniej niż Legia i nie pozostawiają przestrzeni pomiędzy poszczególnymi strefami, nie puszczą Jevticia na pełnym luzie i te pewne swego, podbudowane mentalnie. Zwycięstwo to maleńki, ale ważny kroczek do budowy solidnej ekipy i wykorzystania potencjału drzemiącego w poszczególnych piłkarzach. Obietnica została złożona automatycznie, co nie oznacza, że lechici nie wiedzieli, że tak się stanie. Z wielką mocą zawsze wiąże się wielka odpowiedzialność i największa próba charakteru jest wciąż przed Kolejorzem.