Zafascynowany Biblią wojownik, czyli... 10 FAKTÓW o Wilfredzie Ndidim

2017-02-09 14:44:52; Aktualizacja: 7 lat temu
Zafascynowany Biblią wojownik, czyli... 10 FAKTÓW o Wilfredzie Ndidim Fot. Transfery.info
Mateusz Michałek
Mateusz Michałek Źródło: Transfery.info

Transfer do Leicester City sprawił, że większość porównuje go do N’Golo Kanté. W Belgii przede wszystkim widziano w nim jednak Yayę Touré, który swoje pierwsze europejskie kroki również stawiał w Niderlandach. Przed wami Wilfred Ndidi.

Żołnierskie wychowanie


Ndidi jest synem sierżanta nigeryjskiej armii. Dorastał i wychował się w obozie wojskowym w pobliżu Lagos. Chłopiec nie miał lekko, ponieważ co chwilę słyszał tylko jedno: „Przestań kopać tę pieprzoną piłkę na ulicy!”. Krewni woleli bowiem, żeby skoncentrował się na nauce i poszedł na studia. Mimo pewnych nacisków, nie porzucił miłości do futbolu i w wieku 15 lat został przechwycony przez Nath Boys Academy, jedną z najlepszych szkółek piłkarskich w Nigerii. - Tam nie uczyli wyłącznie futbolu, ale po prostu przygotowywali do życia - przyznał po czasie sam zawodnik. 

Trafił do Belgii, bo był tani


20-letni obecnie piłkarz nigdy nie zadebiutował w nigeryjskiej ekstraklasie. Nie miał okazji, ponieważ szybko wpadł w oko klubom ze Starego Kontynentu. Jednym z pierwszych odkrywców jego talentu był ówczesny szef skautingu Genk, Roland Janssen. Młokos oczarował go swoimi umiejętnościami już w 2013 roku, ale do Belgii trafił w 2015. Co ostatecznie przekonało ówczesnego trenera „Smerfów”, Alexa McLeisha? - Nie mieliśmy pieniędzy, na jakiekolwiek większe nazwiska, które niemal od razu mogłyby pomóc pierwszej drużynie - przyznał Szkot.


Tajemniczy telefon


Przenosiny Wilfreda do Belgii przesunęły się w czasie o rok z powodu przepisów. Genk nie mogło bowiem zakontraktować zawodnika poniżej 18. roku życia spoza Unii Europejskiej. Wspomniany już Janssen zdradził, co go spotkało mniej więcej miesiąc po pierwszych testach czarnoskórego zawodnika w jego ówczesnym klubie. - Pewnego dnia dzwonił do mnie numer z jakimś dziwacznym kierunkowym. Gdy odebrałem, okazało się, że to Ndidi. Chciał mi podziękować za samą możliwość treningów. To było piękne, coś takiego spotkało mnie po raz pierwszy w życiu. Ale ta sytuacja najlepiej ukazuje jego charakter - opowiadał. 


Wyrzucony z mistrzostw


Nowy zawodnik Leicester ma już na koncie sześć spotkań w dorosłej kadrze Nigerii. Najdziwniejsza sytuacja spotkała go jednak w reprezentacji do lat 17. W 2013 roku, wraz z dwoma kolegami, został usunięty z kadry przed rozgrywanymi w Maroku mistrzostwami Afryki. Powód? Przeprowadzony w Marakeszu rezonans magnetyczny wykazał, że panowie - nieznacznie, ale jednak - przekraczają dozwolony próg wiekowy. 

- To dla mnie bolesne, że nie będę częścią tego turnieju, ale powrócę z łaską bożą. Upadek każdego człowieka nie oznacza końca jego życia - mówił wtedy.


Czerpie inspirację z Biblii


Mocno filozoficzny i religijny ton jego wypowiedzi nie był przypadkowy. Mimo bardzo młodego wieku, wiara stanowi ważny element życia Nigeryjczyka. - Pismo Święte jest moją ulubioną książką. Inspiruje mnie przed meczami, a pochylam się nad nią również już po samych spotkaniach. Mam jeszcze kilka innych sposobów na odprężenie przed nimi. Przede wszystkim uwielbiam słuchać muzyki. Ona mnie uspokaja - przyznaje. 

„Dar od Boga”


Warto wiedzieć, że samo słowo „ndidi” w języku igbo oznacza „cierpliwość”. Onyinye, a więc jego drugie imię (albo nawet i pierwsze, ale w Europie zwykło mówić się na niego Wilfred), to z kolei „dar od Boga”. Wszystko pasuje więc idealnie. Jeśli zaś chodzi o samo igbo, to jedna z nigeryjskich grup etnicznych wydała już na świat m.in. Nwankwo Kanu czy Jay-Jaya Okochę. 

Kluczowa zmiana pozycji


W Belgii Ndidi mieszkał u „rodziny zastępczej”, która wspierała go na każdym kroku. Wielkie zmiany nastąpiły również w jego futbolowym życiu. Na samym początku kariery Nigeryjczyk występował w ataku, skąd szybko został przeniesiony do defensywy. W swoim pierwszym meczu ligowym w Belgii wystąpił właśnie w niej, dokładnie na lewej stronie. Z czasem, już za rządów Petera Maesa w Genk, został jednak namaszczony na defensywnego pomocnika. Czas pokazał, że było to wyborne posunięcie.



Trudził się nad prawkiem 

Do niedawna, oprócz piłkarskich obowiązków, Nigeryjczykowi sen z powiek spędzał egzamin na prawo jazdy. W Nigerii jeździłem samochodem, ale tutaj muszę zrobić prawko. A w Belgii jest o nie cholernie ciężko. Ale to i tak wspaniały kraj do jeżdżenia. W Lagos na ulicach panuje istne szaleństwo. Nawet, gdy zaświeci się zielone światło, trzeba rozglądać się na lewo i prawo - tłumaczył kilka miesięcy temu. 

Kanté wersja 1.1


Ndidi nie jest absolutną kopią wspomnianego na początku Kanté. Oczywiście podobnie jak starszy kolega jest boiskowym wojownikiem - uwielbia biegać i haruje na boisku jak wół. Jest jednak przy tym niemal o 20 centymetrów wyższy. Przydaje się to nie tylko pod własną bramką, ale i w polu karnym rywali. Do tego jest dość szybki, zwinny, zdyscyplinowany taktycznie i przede wszystkim, zawsze próbuje szukać rozwiązań najlepszych dla jego zespołu. 


A co do gwiazdora Chelsea... - Nie chcę być jak Kanté. Kanté to Kanté, jesteśmy inni. Mam swój własny styl - przyznał sam Ndidi, który w środowym meczu pucharowym z Derby County udowodnił też, że potrafi huknąć z dystansu. 

Stukrotna przebitka 

Sztab szkoleniowy i działacze Genk z całą pewnością żałują, że zawodnik takiego kalibru nie będzie już reprezentował barw ich klubu. Belgowie jednak i tak nie mają na co narzekać. Za Nigeryjczyka zapłacili bowiem 180 tysięcy euro... Dostali - nie licząc bonusów - 17,6 miliona euro. Już teraz zarobili więc sto razy więcej niż w niego zainwestowali, a końcowa kwota może jeszcze wzrosnąć. Złoty interes.