Zagłębie Lubin: taktyczna rewelacja z pewnym „ale”

2016-07-16 03:05:32; Aktualizacja: 8 lat temu
Zagłębie Lubin: taktyczna rewelacja z pewnym „ale” Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: Transfery.info

„Trwaj miedziowy śnie!” – aż chcieliby wykrzyknąć najbardziej zagorzali kibice. Ale lepiej nie zapeszać. Bo przecież już przygoda z pucharami mogła się zakończyć tragicznie, bo przecież wiele zależy od Starzyńskiego…

Figodependencja i boczne sektory

…a klamka jeszcze nie zapadła. Choć Filip Starzyński sprawia wrażenie bardzo nieśmiałego, to solidnie rozruszał grę „Miedziowych”, którzy i tak nie mieli najmniejszych problemów, żeby zaaklimatyzować się w Ekstraklasie. Zaczęli zwyczajnie. Tu remis, tam porażka, jeszcze może sama gra, która daje sporo powodów do optymizmu, ale przez to, że jest po brzegi wypełniona przestojami, trudno odczuwać pełnię satysfakcji. Były już zalążki tego Zagłębia. Tego, które wiosną miało stać się prawdziwą rewelacją ligi. Kto mógł się spodziewać, że ekipa, która na przełomie października i listopada odpadła z Pucharu Polski i do tego zanotowała serię 6 meczów bez zwycięstwa, będzie walczyła o praktycznie najwyższe cele? Wystarczyło jedynie… ściągnąć motor napędowy i wrzucić odpowiedni bieg, gdy obroty miedziowej machiny osiągnęły właściwy poziom.

Ile dla Zagłębia znaczy Starzyński najmocniej widać właśnie teraz. Podopieczni Stokowca w pierwszym meczu ze Slawiją wyglądali tak, jakby usilnie chcieli, jakby mieli ten unikalny pomysł na grę, ale nie mogli. Bo brakowało jednej zębatki. Tej, której brak uniemożliwia zazębianie się formacji. I regulację tempa. I jakiekolwiek efekty. No, prawie. Bo rewanż pokazał coś zupełnie innego.

Zanim jednak… cofnijmy się w czasie. Ot, kilka miesięcy wstecz. Nie tak daleko. 22.04, mecz z chorzowskim Ruchem. Starzyński dobrze wypatrzył Piątka, który urwał się spod czujnego oka przeciwnika, wywalczył sobie miejsce, zgasił futbolówkę udem, zabrał się z nią prawą nogą delikatnie wypuszczając przed siebie tak, żeby Koj nie zdołał go zablokować, a następnie doprowadził do remisu. Ważne trafienie, zachowana zimna krew i pełna kontrola nad piłką. Nie zawiodły ani celownik, ani technika.

Taki obrazek nie był żadną niespodzianką. Wiosną lubinianie przyzwyczaili nas do szybkiej gry na jeden kontakt w bocznych sektorach boiska, szybkiego przesuwania się ze środka pola pod „szesnastkę” przeciwnika i jeszcze szybszych, zmasowanych szturmów na bramkę. Ogromna w tym rola całej ekipy. Boczni obrońcy byli ustawieni bardzo wysoko i raz za razem podłączali się do ataków (zwłaszcza wydajny był Cotra, którego dośrodkowania choć bywały różne pod względem jakościowym, to któreś w końcu spadło na nogę/głowę kolegi), a Kubicki wyrósł na cichego kreatora sukcesu, który nie czeka na oklaski, ale robi tę czarną robotę. I to nie na „odwal się”. Młody zawodnik był ultraskuteczny w odbiorach, wspomagał stoperów i przede wszystkim myślał. Jego boiskowa inteligencja robi naprawdę wielkie wrażenie. Wszystko zaczynało się więc już bardzo nisko – tam zawiązywano ataki, stamtąd przenoszono się w boczne sektory, gdzie można było spodziewać się szybkich klepek i finezyjnych zagrań. „Miedziowi” rozumieli się bez słów, byli zgrani, zaangażowani i stosowne mechanizmy widać było na pierwszy rzut oka. Wystarczyło wysunąć piłkę od bocznego obrońcy, żeby na posterunku zameldował się np. Janoszka, a jednocześnie przesunął się cały boczny sektor. Grali szybko, dokładnie i kilkoma podaniami byli w stanie rozmontować całą defensywę przeciwnika. Wreszcie, w tym wszystkim świetnie odnajdywał się Krzysiek Piątek, który odżył właśnie wiosną. Chociaż nadal zmaga się z lekkimi zaburzeniami celownika, to trudno odmówić mu ambicji. Piłka go szuka, rywale obstawiają, a on z każdym kolejnym meczem udowadniał na co go stać wkładając w to wszystko masę ciężkiej pracy. Aż w końcu poprawiła się jego decyzyjność, a gra tyłem do bramki i mocne utrzymywanie się przy piłce, zapewniły Zagłębiu kilka kluczowych bramek przekładających się na zwycięstwa. Wiosną to wszystko napędzał Starzyński.

Głównie dzięki niemu „Miedziowi” grali jeden z najprzyjemniejszych futboli w lidze. A przecież tym kreatorem miał być Vlasko, inaczej usposobiony. Przyszła jednak kontuzja i potrzebny był ktoś, kto weźmie to na swoje barki. „Figo”, przed Państwem.

Człowiek, który nadał płynności atakom Zagłębia i usprawnił grę. Wniósł regularność. Początkowo wydawało się, że jednak to nie to – strzały straszące gołębie, problemy z komunikacją. To był zaledwie moment. Starzyński szybko wyrósł na gwiazdę ligi i pociągnął drużynę za sobą. Na podium.


Wielkie ambicje, ogromne wyzwania

„Miedziowi” nawet w tamtym sezonie nie startowali z pozycji zwyczajnego beniaminka, który chce się jedynie utrzymać czy ewentualnie pozwala sobie na nieśmiałe marzenia, żeby załapać się do pierwszej „ósemki”. Podopieczni Stokowca mieli krótką przerwę od Ekstraklasy i uniknęli zbędnych turbulencji związanych z procesem aklimatyzacyjnym. Teraz tym bardziej będą chcieli powalczyć o najwyższe cele. Chociaż niewiele słyszy się o transferach do klubu, to w Lubinie i tak jest fajna paka, którą prowadzi dobry trener mający pomysł na swoich podopiecznych. A to już połowa sukcesu. Prawie 75% dodając fakt, że Zagłębie jest w stanie realizować założenia taktyczne i taka gra do nich pasuje. Jakby właśnie to miało być w miedziowym DNA.

I tu pojawia się pierwszy problem. Wyzwanie, ujmując to górnolotnie. Zagłębie za priorytet uznało zatrzymanie Starzyńskiego. Nic dziwnego: z nim wszystko wygląda znacznie lepiej.

Vlasko przychodził do Ekstraklasy ze statusem „perspektywiczny”. Miał być tym, który będzie…jak „Figo”. Słowak porusza się jednak zdecydowanie inaczej na boisku. W meczu ze Slawiją wydawało się, że bardziej „leżą” mu długie podania przecinające, które przy odpowiedniej dozie dokładności miałyby sporo sensu. No ale właśnie, brakuje zrozumienia. Vlasko ma kilka miesięcy wyjętych z życia i trudno mu tak nagle wskoczyć do składu i wszystkich zaczarować. Dobrze prezentuje się pod względem technicznym, na boisku widzi naprawdę dużo i lubinianie mogą mieć z niego pożytek tylko, że potrzeba komunikacji. A to zawsze „na dwa razy”: albo się uda, albo nie. Inna sprawa, że na tym etapie nie można go przekreślać.

Uznajmy jednak, że się uda. Nawet, gdy „Figo” wyjedzie z kraju i trzeba będzie nieco dostosować taktykę pod właśnie Słowaka. Załóżmy, że to wypali. Trzeba coś zrobić ze skutecznością…

W Lubinie nie ma napastnika z prawdziwego wrażenia. Jest Krzysiek Piątek, który rozwija się w ogromnym tempie i spokojnie można uznać go za swoiste odkrycie poprzedniego sezonu. A już na pewno rundy wiosennej. Mecze w europejskich pucharach pokazały jednak, że choć dobrze odnajduje się w polu karnym rywala, potrafi wypracować sobie miejsce do oddania strzału i kpi sobie z oddechu przeciwnika na plecach, to nadal ma ogromne problemy z decyzyjnością. Jest jeszcze Papadopulos, który znowuż nigdy nie strzelał jak kałasznikow i w erzerenesansu Krzyśka, dostawał jedynie meczowe ogony.

Mimo wszystko: mimo problemów w ataku, mimo stanu zawieszenia spowodowanego niewyjaśnioną sytuacją ze Starzyńskim, Zagłębie należy do grona tych drużyn, o które trudno się martwić. Może to przez wzgląd na świetne przygotowanie taktyczne, któremu nie przeszkadza nawet fakt, że obecnie „Miedziowi” nie są w stanie wytrzymać więcej niż 60 minut gry. I jasne, jakość jeszcze nie jest na tym poziomie, do którego podopieczni Stokowca przyzwyczaili nas wiosną. Tylko, że tak naprawdę w Lubinie nie zmieniło się praktycznie nic…

...dlatego trudno obawiać się o problemy komunikacyjne, brak zgrania i spadek dokładności.

PRZEWIDYWANA JEDENASTKA NA PIERWSZY MECZ:

Polacek – Todorovski, Guldan, Dąbrowski, Cotra – Kubicki, Ł. Piątek – Woźniak, Vlasko, Janoszka – K. Piątek

Poprzedni sezon w wykonaniu Zagłębia Lubin był zaskoczeniem, bardzo miłą niespodzianką, okej? Miejmy to za sobą – to tak na wypadek gdyby ktoś jeszcze myślał że wszystko poszło zgodnie z planem. Nie, nie poszło, bo przed rozgrywkami planem była przecież górna ósemka, a potem się zobaczy. No i się zobaczyło – słabego Lecha, finiszującą jak sprinter z końca peletonu Lechię oraz Pogoń i Ruch, które umówmy się, puchary miały raczej z tyłu głowy. Koniec końców Zagłębie zajęło trzecie miejsce i nagle, po sezonie w I lidze, optyka zmieniła się diametralnie.

Klub z Lubina nie jest już siedliskiem horrendalnie przepłaconych zawodników z zagranicy pokroju Darvydasa Sernasa i prof. Roberta Jeża (na marginesie: żegnam się i życzę powodzenia po zakończeniu kariery!). Wręcz przeciwnie, pojawił się szacunek za wprowadzanie młodych bez jednoczesnego sabotowania wyników sportowych – okazało się że można mieć utalentowanych zawodników, połączyć ich z weteranami i w dzisiejszej ekstraklasowej rzeczywistości walczyć o podium. Teraz większość klubów chce podążać modelem Zagłębia – silny, niezniszczalny wręcz związek akademii z pierwszą drużyną, wprowadzanie młodych i do tego granie ciekawej, dobrze zorganizowanej piłki. Piotr Stokowiec i Piotr Burlikowski pokazują, że się da. I za to chapeau bas, bo w tym aspekcie resztę ligi Zagłębie zostawiło w tyle, może to i zbyt odważna teza, ale nie ma obecnie w Polsce klubu, który tak umiejętnie łączyłby wprowadzanie młodzieży, przemyślane transfery i dobrą grę. Pytanie tylko, czy miłośnicy takich historii nie odwrócą się znowu od klubu, gdy pojawią się małe zgrzyty w dobrze funkcjonującej maszynie.

A to jest, szanowni państwo, niestety możliwe. Nie chciałbym być postrzegany jako defetysta, ponieważ Zagłębiu zawsze życzę dobrze, ale mam parę obaw. Po pierwsze, nie mam pojęcia kto w tym klubie może regularnie (emfaza konieczna!) strzelać gole. Krzysztof Piątek potrzebuje ośmiu strzałów, żeby piłka znalazła drogę do siatki. W minionym sezonie próbował 48 razy w 33 spotkaniach. Prosta matematyka wskazuje, że Bania oddaje 1,5 strzału na mecz, co dzięki dalszym obliczeniom pokazuje problem. Jedno z dwóch głównych żądeł Miedziowych trafia do bramki raz na około sześć meczów. Jeśli na chwilkę się zastanowiliście i pomyśleliście, że to niedobrze, potwierdzam. To niedobrze. Niewiele lepiej, ale lepiej jest w przypadku drugiego napastnika Zagłębia. Michal Papadopulos zagrał w 35 spotkaniach, oddał 50 strzałów = 1,4/mecz. Do siatki trafia co szósty, czyli potrzebuje czterech spotkań żeby trafić do siatki. Jeśli „snajperzy” zdobywają 14 z 55 bramek w sezonie, a jeden przegrywa rywalizację ze skrzydłowym, to mamy problem. I to nie taki problem typu nie wiem, czy pojechać gdzieś taksówką czy uberem. Nie, to raczej dylemat z rodzaju smart czy polonez caro. Mój serdeczny kolega, Bartosz Marchewka, pisał niedawno że Papadopulos może nie jest po drugiej stronie rzeki, ale mostu już na pewno. Ciężko się z tą tezą nie zgodzić. Papen częściej łapie żółte kartki niż strzela gole, a nie tego się wymaga od napastnika. Piątek musi szybko dojrzeć, w przyszłym sezonie celem jest dwucyfrowy wynik, inaczej ciężko będzie mu nie tylko zostać pierwszym napastnikiem Zagłębia, ale i załapać się do kadry na młodzieżowe mistrzostwa Europy.

Drugi problem – czy Jan Vlasko poradzi sobie z byciem nowym Filipem Starzyńskim jeśli stary Filip Starzyński będzie Filipem Starzyńskim gdzie indziej? Przepraszam za tak agresywne wciskanie tutaj jego nazwiska, ale stosowanie pseudonimu Figo już mi się przejadło. A zatem do meritum. Lubię Vlaskę i wierzę, że będzie wartościowym piłkarzem w kadrze Piotra Stokowca. O ile znajdzie w końcu odpowiedni rytm meczowy nie przerywany przez kontuzje, z pewnością zanotuje kilka ciekawych zagrań. Tylko niestety, pozbyłem się już chyba na dobre wrażenia, że zostanie zbawicielem środka pola. Obym się mylił, bo Zagłębie, co pokazał Starzyński, przy indolencji strzeleckiej wyżej wspomnianych dżentelmenów potrzebuje kreatywnej dziesiątki jak dziadek laski. Wciąż zawodnik Lokeren dawał Miedziowym mnóstwo jakości w środku pola, każda akcja przechodziła przez generała Starzyńskiego, a czas zdawał się być formowany przez jego talent zgodnie z potrzebami. Świetna technika użytkowa, dobre podanie prostopadłe, czytanie gry – to wszystko miał Filip. Vlasko na razie ma sprint wolniejszy od chodziarza trenującego pod wodą (zobaczcie rewanż ze Slavią Sofia!), dośrodkowanie ze stałego fragmentu zapożyczone od innego słowackiego króla lubińskich boisk (jeszcze raz powodzenia, profesorze Jeżu) i niewiele więcej. To powinno się jednak zmienić wraz z nabywaniem pewności siebie i tzw. ogrania. Chyba, że pieniądze które miały pójść na Starzyńskiego zostaną wydane na nową 10? Wolałbym nie, ponieważ tu pojawia się kolejny poważny problem.

Prawe skrzydło Zagłębia Lubin nie działa tak jak powinno i ciężko powiedzieć, jak można to naprawić grając obecnymi zawodnikami. Krzysztof Janus był odkryciem pierwszej połowy rundy jesiennej, ale jak szybko biegł po prawej flance chociażby w meczu z Lechem Poznań, tak szybko przyspawał się do ławki rezerwowych. Teraz na tym skrzydle biega Arkadiusz Woźniak, który, nie możemy niestety tego ukrywać, został tam dopchnięty kolanem. To nigdy nie była jego naturalna pozycja, ale cóż... radzi sobie? Musiałbym sam siebie do tego przekonać, a raczej mi się to nie uda. W każdym razie, Wąski zanotuje pewnie więcej udanych zagrań piętą niż dobrych dryblingów, a piłka zawsze go znajdzie i dzięki temu zanotuje kilka bramek i asyst. W zeszłym sezonie miał 5 goli i 3 ostatnie podania, w sam raz na rolę jokera, ale raczej nie wystarczająco gdy mówimy o pierwszym składzie. Oczywiście Woźniak to serce Zagłębia i ogromnie doceniam jego pracę na boisku – ten zawodnik nigdy się nie męczy i walczy o każdą piłkę, ale Miedziowi potrzebują jakości na obu skrzydłach, nie tylko na jednym. Gdyby na prawej flance pojawił się ktoś podobny stylem gry do Łukasza Janoszki (7 goli i 4 asysty, ale ileż on robi dobrego bez piłki, to jest zupełnie inna historia – oglądajcie jego pracę), Zagłębie miałoby kolejną opcję w ataku. Chyba że Wąski odpali bądź Janus wróci do formy... To chyba największy znak zapytania przed tym sezonem.

Teraz pora na króciutką analizę tego, jak będzie grało Zagłębie w nadchodzącym sezonie. Otóż, co może zaszokować wielu czytelników – będzie grało dokładnie tak samo. Janoszka będzie robił miejsce dla Cotry schodząc do środka, piłki od tyłu rozrzucą Guldan i Dąbrowski, Łukasz Piątek ponownie wcieli się w lubińskiego Joe Allena, a Jarosław Kubicki będzie mądrze biegał w tę i z powrotem przechwytując wszelkie niebezpieczne podania i odbierając piłki pomocnikom rywali. Nadal zobaczymy kilka potężnych wykopów Martina Polacka, który na stałe wygrał miejsce w bramce Zagłębia. Aleksandar Todorovski wciąż nie pokaże nic więcej ponad oczekiwaną solidność i nikt nie będzie miał do niego pretensji. Adrian Rakowski nadal nie przestanie zadziwiać swoją użytecznością gdy Piotr Stokowiec da mu szansę. Sebastian Madera i Daniel Dziwniel okażą się dobrymi wzmocnieniami. Jakub Tosik zanotuje kilka fauli będących specjalnością zakładu Jakuba Tosika, sp. bez ograniczonej odpowiedzialności. Damian Zbozień... będzie? Chyba będzie, pewnie czasami się pojawi. W ciągu sezonu zobaczymy kilku młodych zawodników (Paweł Żyra, Filip Jagiełło, może Konrad Andrzejczak, po cichu trzymam kciuki za dynamicznego Patryka Muchę na skrzydle, kto wie co zrobi Artur Siemaszko).

Podsumowanie Zagłębia jednym zdaniem: pressing, oklaski, solidność w obronie i łapanie się za głowy w ataku, a do tego możliwa zrzutka na transfer Filipa Starzyńskiego. Przewidywana jedenastka na pierwszy mecz: Polacek – Zbozień, Madera, Jach (oby dostał wystarczająco minut, żeby się rozwinąć), Dziwniel – Tosik, Jagiełło, Janus, Rakowski, Janoszka – Papadopulos. Oszczędzamy siły na Ligę Europy.

Rzut oka w szklaną kulę. Zagłębie Lubin będzie mistrzem Polski 2016/17. Tak, to prawda. Stoi za tym historia, a nie żadne okulary Stokowca (w tych rozgrywkach nie będą miały wielkiego efektu na bilans Miedziowych, czytacie to tu po raz pierwszy). Otóż 10 lat temu Miedziowi również zdobyli 3. miejsce. Zanotowali średnio 1,5 bramki na mecz, na podobnym procencie zwycięstw (wtedy 46%, teraz 44%). Mieli dobrego rozgrywającego (Iwański – Starzyński?), strzelca (Chałbiński – duet Papadopulos/Piątek), obronę nie do przejścia (Arboleda/Stasiak – Guldan/Dąbrowski), utalentowanego trenera (Michniewicz – Stokowiec) i dynamicznego skrzydłowego (Łobodziński – Janoszka). W sezonie 2015/16 Zagłębie miało bilans bramkowy 55:42, 10 lat temu 45:32. Obie drużyny zapewniły sobie podium w ostatnich kolejkach. W obu sezonach spadały duże firmy (Polonia Warszawa 2006 i Górnik Zabrze 2016). Mistrzem dwukrotnie zostawała Legia. Także cóż... no tak po prostu być musi.

A na poważnie: miejsca 4-8 są jak najbardziej w zasięgu. Za dużo jakości, żeby walczyć o utrzymanie, za mało żeby powalczyć o mistrzostwo. Puchary mogą się napatoczyć, jeśli znowu kilku rywali zawiedzie. W Ekstraklasie przecież nie można tego wykluczyć...

Więcej na ten temat: Polska Zagłębie Lubin Ekstraklasa