Życie jak dramatyczna sonata: Steeven Langil

Życie jak dramatyczna sonata: Steeven Langil fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka
Źródło: transfery.info

Dryblować nauczył się na żwirowych boiskach, a gdyby w porę nie wyjechał, poddusiłyby go ciemne macki Le Morne-Rouge. Pełen sprzeczności reprezentant Martyniki wychowany na ulicznej piłce, z którego duszy wypływają dźwięki pianina.

Na przekór losowi

Antyle. Grupa wysp położona w basenie Morze Karaibskiego odkryta przez Krzysztofa Kolumba w latach 1492-1504. Klimat wilgotny, teren górzysty. Brzmi jak wstęp do jakiegoś niedzielnego dokumentu z TVP1, do którego głos podkładałaby Krystyna Czubówna.

Martynika ma w sobie jednak bardzo niewiele z takiego idyllicznego obrazu. Bezpieczeństwo utrzymuje się na bardzo niskim poziomie, a wulkaniczne tereny niemalże każdego dnia są świadkami przemocy. Wszechobecnej. Jeśli chodzi o warunki rozwoju młodego piłkarza, to również trudno o przesadny optymizm. Jeszcze 13 lat temu brakowało choćby jakiegoś prowizorycznego centrum. Jakiegoś trenera, który z czystej pasji zabrałby się za utalentowanych chłopaków. No, przynajmniej tak było w Morne Rouge – mieście rodzinnym nowego zawodnika Legii.  „Graliśmy na żwirowych boiskach. To tam nauczyłem się dryblować. Plaża, ulica, szkoła – street football to chyba dobre określenie na to, jak wyglądały moje początki” - opowiadał Steeven Langil w rozmowie dla Sportmagazine. Szczęśliwie udało mu się stamtąd wyrwać, kiedy miał 15 lat. „Szczęśliwie”, bo gdyby nie wyjechał w tak młodym wieku, nigdy nie zostałby profesjonalistą. „Pewnie skończyłbym jako podpalacz, ewentualnie włamywałbym się do banków. Tam nie jest bezpiecznie” - kontynuował reprezentant Martyniki. Wcześnie porzucił rodzinne okolice wulkanu Montagne Pelée, który na początku zeszłego wieku był przyczyną wielu szkód, ale nigdy o nich nie zapomniał. Wraz z Claudio Beauvue, dorastającym na Gwadelupie, wpadli na pomysł, żeby coś zmienić. Szukali inwestorów, żeby stworzyć choćby namiastkę centrum szkoleniowego, choć trochę uprzątnąć ten cały bałagan. „Na 10 utalentowanych zawodników, tylko jeden dociera do Francji” - mówił pełen goryczy Langil.  Chciał, żeby trenowali, żeby poszli do szkoły i skończyli z życiem po brzegi wypełnionym niebezpieczeństwem. Dopiero w Nîmes dowiedział czym w ogóle jest taktyka, jakakolwiek dyscyplina. Zamorskie rejony były tego całkowicie pozbawione. Nic więc dziwnego, że określa się je mianem „żłobku francuskiego futbolu”.

O rodzinie także nie zapomniał. W 2007 r., gdy Guy Roux sprowadził go do Auxerre, udało mu się znaleźć wystarczającą ilość funduszy, żeby kupić mamie mieszkanie. W Paryżu. Nie tylko ona, ale przede wszystkim jego starszy brat, miał na niego ogromny wpływ. Willy Langil w rozmowie dla lavoixdunord.fr został określony przez piłkarza jako „obrońca, doradca, wielkie wsparcie i jeden z inicjatorów całej kariery Steevena”. Z drugim bratem mógł nieco więcej pograć w piłkę, co najmocniej odczuły… kwiaty hodowane przez ich matkę. Rozbite doniczki były codziennością. No ale może właśnie stąd wzięło się to całe zaangażowanie, którego nie można mu odmówić…

Własny świat

„Gram na pianinie, ale nie potrafię czytać nut” – mówił Langil wywołując powszechny podziw. Nowy zawodnik warszawskiej Legii jest pełen sprzeczności. Z jednej strony musiał się zmagać z przeciwnościami losu, szybko opuścić rodzinny dom, żeby mieć chociaż szanse spełnić marzenia, a z drugiej… w jego duszy gra muzyka. Miał jakieś 10 lat, gdy pierwszy raz dobrał się do pianina. Wiadomo, początkowo tylko po to, żeby zobaczyć jaki wyda dźwięk, o co z tym tak naprawdę chodzi. W przeciwieństwie do wielu innych dzieci, wraz z chwilą, gdy dotknął klawisza… poczuł, że coś zagrało w jego sercu.


Zamyka oczy i przenosi się do innego świata. Robi wszystko, na co tylko ma ochotę.

Potrafi zagrać wszystko. Utwory klasyczne, reggae, rap… Chopin również nie sprawiłby mu większych problemów. Langil w rozmowie z Danielem Romain przyznał, że potrzebowałby trochę czasu, żeby to ogarnąć, ale w końcu by mu się udało: „Kiedy słyszę muzykę w głowie, w jednej chwili potrafię poczuć ją w palcach”.

Tak naprawdę ta pasja pojawiła się znikąd. Langil nigdy nie chodził na żadne lekcje, a w rodzinie jedynie ojciec grał na gitarze, do której piłkarza jakoś szczególnie nie ciągnęło. Co innego pianino. Często słyszał jego dźwięk w różnych restauracjach aż w końcu zauważył, że jest w stanie zagrać to, co słyszy. Już w szkole mówili mu, że zajdzie daleko, że to na pewno dar, ale dopiero w wieku 15 lat, gdy już przeniósł się do Nîmes, z pomocą mamy kupił sobie pierwszy syntezator. Niby dla zabawy, żeby się czymś zająć, kiedy będzie daleko od domu. Od tego czasu codziennie gra przynajmniej 30 minut. Komponuje, odtwarza, improwizuje. W swoim życiu próbował już różnych instrumentów, nie jest mu obcy nawet saksofon. „Dzięki temu jestem w stanie się odprężyć, odpocząć przed lub po meczu” – mówił. Ma to również głębsze znaczenie, bo w momencie, gdy gra, dużo myśli o swojej przyszłości i całej piłkarskiej karierze.

No, chociaż muzykę wykorzystuje także do innych celów…

Wydaje się, że analiza psychologiczna Langila jest niezwykle rozbudowana. Zawodnik bardzo ceni sobie ten jeden dzień całkowicie wolny od wysiłku „to moment arcyważny, poświęcony na rekonstrukcje zszarganej psychiki piłkarza. Na takie głębokie pogrążenie się we własnych myślach pozwalam sobie tylko leżąc w łóżku: kiedyś musi być ten czas, żeby ułożyć sobie wszystko w odpowiednim miejscu” – opowiadał na portalu liberation.fr. Piłkarz pozwolił sobie nawet na przemyślenia, że dzięki temu człowiek staje się bardziej otwarty na innych. Zwłaszcza na tych, którzy nie znają Cię tak dobrze. Oczywiście te przemyślenia nie dotyczą tylko natury stricte filozoficznej. Właśnie w takich chwilach, Langil rozmyśla o rozegranych meczach „a co jeśli pobiegłbym szybciej, a co jeśli zachowałbym kontrolę nad piłką w tej 70. minucie”. Nawet jego obsesyjne motto brzmi bardzo poważnie: „Na koniec kariery chciałbym sobie powiedzieć: jeśli tylko wcześniej wiedziałbym, żeby słuchać odpowiednich osób… byłby o wiele, o wiele lepszy”.

Trzeba jednak przyznać, że i tak pewne jego umiejętności są bardzo porządnie rozwinięte. Wszak określenie „Bolt z Martyniki” nie wzięło się znikąd. Steeven Langil koncentruje się na prostym zdaniu, które towarzyszy mu przez całe życie: „Chcę sprawiać ludziom przyjemność”. Ponoć ma to wrodzone i ponoć… właśnie to pozwoliło mu zostać mistrzem Martyniki w biegu na 100 metrów, gdy miał 14 lat. Dopiero potem wziął się poważnie za futbol. I nie poddał się nawet wtedy, gdy w Nîmes powiedzieli mu, że jest nikim.

Ten „nikt” udowodnił coś sobie i innym, gdy strzelił gola przeciwko Ajaksowi w rozgrywkach Ligi Mistrzów, reprezentując barwy Auxerre.

Nie obeszło się bez komplikacji, ponieważ wcześniej, jeszcze przed meczem, Langil grał lekko kontuzjowany. W tygodniu, gdy drużyna miała rozegrać spotkanie z Ajaksem, zaplanowano dla niego operację kostki. Los chciał inaczej. Chirurg stwierdził, że tak właściwie to nie może mu tego zrobić „od ręki”, więc Jean Fernandez posadził go na ławce i… dał ostatnie 20 minut. Jego drugi kontakt z piłką okazał się być tym, które określa się mianem „złoty”. Sam piłkarz w rozmowie z sofoot.com przyznał, że „cała ta historia była bardzo dziwna. Dodatkowo, uznaję to za rewanż za mecz z Milanem, gdy zmarnowałem świetną sytuację”.

 „Zaciskam zęby i daje z siebie wszystko”              

Kiedy w końcu udało mu się uporać z przeszłością, przebić się do wielkiego świata futbolu i jakoś ułożyć sobie życie z dala od domu, coś innego zaczęło go dręczyć. Kontuzje. Jedną z najbardziej poważnych miał w sezonie 2012/13, gdy zerwał więzadła w kolanie. W całej swojej karierze Langil nie miał przesadnego szczęścia do lekarzy.

Już w barwach Waasland-Beveren udzielił wywiadu dla walfoot.be z okazji meczu z Royal Mouscron-Peruwelz, jego dawnym klubem. Opowiadał, że był tam tylko jeden fizjoterapeuta na 30 zawodników (w Waasland-Beveren miało być ich trzech w tamtej chwili oraz doktor), a dodatkowo lekarz na co dzień był związany z Lille, więc pojawiał się tylko od przypadku do przypadku. Nic więc dziwnego, że Langil zmagał się z urazem przez jakieś 4 miesiące. Co więcej, trener miał wiedzieć i o problemach zawodnika, i o tym, że brakuje specjalisty, a mimo to mu nie pomógł. Podobno od tamtego czasu w RMP miało zmienić się naprawdę wiele. Pomimo tych całych zawirowań związanych ze zdrowiem, zawodnik nie jest w stanie powiedzieć złego słowa na swój stary klub, który w końcu wziął się w garść. „W ekipie „Kanonierów” zmieniło się niemalże wszystko: dyrektor, sztab szkoleniowy, zawodnicy. Ze starej ekipy pozostało tylko 5 osób”.

Wcale nie musiał skończyć akurat tam. Chciały go kluby z Francji, chciały go Anderlecht i Standard, przechodził testy w Gent, ale… był głodny czegoś innego. Władze Waasland-Beveren zaproponowały mu bardzo dobry kontrakt pod względem finansowym. W Belgii pozostał także z jeszcze jednego powodu: uwielbia tamtejszą mentalność. Decyzję pomógł mu podjąć także Zinho Gano, który również miał możliwość dołączenia do Westerlo lub Oud-Heverlee Louvain, ale ostatecznie zdecydował się na „Wase Wolven”. I nie żałował. Langil posłał szczególne słowa uznania w kierunku szkoleniowca. Według niego Stij Vreven jest świetnym trenerem, który szybko pokazuje pazur, wymaga bardzo dużo i zwraca uwagę na najmniejsze, pozornie niewiele znaczące detale, które wpływają na cały obraz meczów – zarówno te fizyczne, techniczne, taktyczne, jak i mentalne, „dyscyplina jest jego słowem przewodnim”.

Mimo, że od dziecka marzył o Liverpoolu to od teraz będzie dumnie reprezentował barwy warszawskiej Legii. Langil to jeden z tych zawodników, którym nigdy nie można odmówić zaangażowania, może grać na obu skrzydłach i zawsze daje z siebie maksimum. Ani do Auxerre, ani do Belgii nie przychodził jako no-name – skautingi tych trzech zespołów trzymały go pod lupą przez pewien czas i dopiero wówczas decydowały się na transfer. Jego największym atutem jest prędkość (to od niej zaczął swoją przygodę ze sportem, piłka przyszła dopiero później). Świetnie radzi sobie w zmaganiach z przeciwnościami losu (może poza kontuzjami, które jednak kilkakrotnie pokrzyżowały mu plany) i już raz udało mu się udowodnić, że nie jest „nikim”. A gdzie w tym wszystkim miejsce dla muzyki? Ona pomaga mu utrzymywać równowagę w życiu.

ŹRÓDŁA: sportmagazine, tomdeligny.over-blog.com, footmercato.net, sofoot.com, walfoot.be, voetbalflitsen.be, jactiv.ouest-france.fr, lavoixdunord.fr, lavenir.net, liberation.fr, mothersoccer.fr.

Zobacz również

Relacje transferowe na żywo [LINK] Relacje transferowe na żywo [LINK] Marzenie nie ma ceny. Tyle Kylian Mbappé zarobi w Realu Madryt Marzenie nie ma ceny. Tyle Kylian Mbappé zarobi w Realu Madryt Nie wszystko stracone? Legia Warszawa prowadzi z nim rozmowy Nie wszystko stracone? Legia Warszawa prowadzi z nim rozmowy Jan Urban: Gdyby nie to, być może nie pracowałbym już w zawodzie trenera Jan Urban: Gdyby nie to, być może nie pracowałbym już w zawodzie trenera Sebastian Szymański „planem B” dla giganta Sebastian Szymański „planem B” dla giganta Wieczysta Kraków obejdzie się smakiem? Ma dużą rywalizację w sprawie głośnego transferu Wieczysta Kraków obejdzie się smakiem? Ma dużą rywalizację w sprawie głośnego transferu Sprawa hitowego transferu Realu Madryt utknęła w martwym punkcie Sprawa hitowego transferu Realu Madryt utknęła w martwym punkcie Chwicza Kwaracchelia wstrzymał rozmowy z Napoli. Najpierw chce przejrzeć ofertę od giganta Chwicza Kwaracchelia wstrzymał rozmowy z Napoli. Najpierw chce przejrzeć ofertę od giganta Z Legii Warszawa do Śląska Wrocław?! Z Legii Warszawa do Śląska Wrocław?!

Najnowsze informacje

Ekstra

Ekstra

Nasi autorzy