A gdyby tak w Warszawie powtórzyło się Heysel...
2014-03-03 15:40:27; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
"Fani Liverpoolu bez problemu przedarli się przez małe ogrodzenie i zaatakowali kibiców Juventusu. Włoscy kibice zaczęli uciekać, tratując się nawzajem. Część osób została przygnieciona trzymetrową ścianą."
To bardzo skrócony opis tragedii na Heysel z maja 1985 roku, cytowany za polską Wikipedią. Nie trzeba jakiejś ogromnej wyobraźni, by ten fragment nieco przekształcić we wcale nie mniej realny scenariusz z 2. marca 2014:
"Fani Legii bez problemu przedarli się przez małe ogrodzenie i zaatakowali kibiców Jagiellonii. Kibice z Białegostoku zaczęli uciekać, tratując się nawzajem. Część osób została przygnieciona trzymetrową ścianą, która zawaliła się pod naporem tłumu."
Niekoniecznie musiała się oczywiście zawalać jakaś ściana - wiadomo, stadiony są obecnie znacznie nowocześniejsze. Ale już ludzie tratujący się nawzajem (co przecież miało wczoraj miejsce) to wcale nie mniejsze zagrożenie dla osoby obserwującej wbrew własnej woli wydarzenia z pozycji leżącej na zimnym betonie.
Bardzo wygodne jest dziś wycieranie sobie ust kobietami i dziećmi na sektorze rodzinnym, w których kierunku były rzucane race. Wygodne jest też tłumaczenie, że kradzież barw i wywieszenie ich "do góry kołami" to pretekst do podobnego zachowania. Na szczęście nie stała się tragedia i nikt nie zginął. Ale gdyby? Gdyby powtórzył się scenariusz z Belgii, sprzed niemal trzydziestu lat? Czy te kobiety i dzieci czułyby się bezpieczniejsze w towarzystwie "obrońców", którzy za podobne zaczepki są gotowi zabić? Tak, zabić. Bo nie uwierzę, że kibice Legii i Jagiellonii nie znają historii Heysel czy Hillsborough. Znają doskonale i wiedzą, czym grozi napór jednej grupy na drugą w ciasnym sektorze.
Wypada zacytować jeszcze jeden fragment opisu zdarzeń z Heysel z Wikipedii.
"Około godziny 19 czasu lokalnego, na godzinę przed rozpoczęciem spotkania kibice zapełnili stadion Heysel. Atmosfera na trybunach stawała się bardzo napięta. Kibice z sektorów przyległych, oddzieleni od siebie trzymetrową siatką ogrodzenia, zaczęli się obrzucać obraźliwymi epitetami.
O godzinie 19.30, na 45 minut przed zaplanowanym rozpoczęciem meczu, pijani brytyjscy fani z sektorów "X" i "Y" zaczęli rzucać butelkami i kawałkami betonu w kibiców Juventusu, stanowiących większość w sektorze "Z". Gdy Włosi odpowiedzieli, kibice Liverpoolu zaczęli przedzierać się przez ogrodzenie, które zostało później całkowicie zdemolowane. Pilnowane było ono zaledwie przez kilkunastu belgijskich policjantów. Nie mogli oni powstrzymać uzbrojonych w butelki, kije, kastety i części ogrodzenia angielskich chuliganów.
Kilkunastu kibiców Juventusu próbowało stawiać opór pseudokibicom Liverpoolu, mimo iż ci byli uzbrojeni, ale zdecydowana większość widowni ratowała się paniczną ucieczką, przeskakując ogrodzenie złożone z siatki i murku wysokiego na półtora metra, który oddzielał trybuny od boiska. Inni podejmowali się próby wspinaczki na trzymetrowy mur, stanowiący krawędź trybun. Setki ludzi znalazło się jednak w pułapce. Trzecia fala angielskich chuliganów spowodowała, że pośród stłoczonych pod murem kibiców – w znakomitej większości Włochów – zapanowała panika.
Nacisk napierającego tłumu spowodował zawalenie się części betonowej ściany sektora trybuny, bliższej boiska. Runęło też metalowe ogrodzenie. Fragmenty muru przygniotły włoskich kibiców. Inni, uciekający w panice tratowali leżących.
W wyniku tego wydarzenia śmierć poniosło 39 osób, a ponad 600 osób odniosło rany i lżejsze obrażenia."
Naprawdę tak trudno sobie wyobrazić, że to samo dzieje się 2. marca 2014 roku na Pepsi Arenie w Warszawie? Nawet scenariusz z użyciem "sprzętu" wcale nie wydaje się tak nierealny. Skoro prezes Leśnodorski otwarcie mówi, że uniknięcie wniesienia rac jest trudne, bo to małe przedmioty, to dlaczego kibice mialiby nie mieć przy sobie wspomnianych kastetów czy noży. Przykładowa mała świeca dymna ma długość około 13 cm.
Dla porównania - tak wygląda nóż o identycznych wymiarach: