Bo trzeba mieć jaja
2013-04-05 08:20:23; Aktualizacja: 11 lat temu Fot. Transfery.info
To nie ma być kolejny tekst o tym, jacy to nasi piłkarze są do bani. Nie chodzi również o indywidualną krytykę umiejętności, nic z tych rzeczy. Nim jednak przejdziemy do rzeczy, mały przegląd kadrowiczów.
Artur Boruc i Wojciech Szczęsny – angielska Premiership, „Arczi” ostatnio gra świetnie, a golkiper Arsenalu, choć formę ma nierówną, to przeważnie gra w naprawdę dobrym klubie w prawdopodobnie najlepszej i najbardziej wymagającej lidze świata. Słabo? Nie bardzo. Z obroną jest gorzej, ale bez przesady. Kamil Glik gra regularnie i naprawdę przyzwoicie w AC Torino, Łukasz Piszczek to nadal światowa czołówka na prawej obronie. Sebastian Boenisch w klubie prezentuje się przyzwoicie, na treningach wygląda rewelacyjnie. I tyle. Marcin Wasilewski dopóki nie zacznie grać regularnie w klubie, to nie powinien być w pierwszym składzie. Pomocnicy: nasz kapitan gra dobrze w Borussii, w kadrze różnie. Ludo Obraniak – w Ligue 1 to jeden z lepszych środkowych pomocników, dzieli i rządzi w ekipie „Żyrondystów”. Środkowi pomocnicy – Polański, Łukasik – w swoich klubach prezentują się dobrze i pewnie. Adrian Mierzejewski w końcu „zaskoczył” w Trabzonsporze, strzelił kilka ważnych goli, kibice go doceniają, szkoleniowiec również. Kamil Grosicki solidnie prezentuje się w mocnej lidze tureckiej. A Robert Lewandowski to… wszyscy wiedzą, co „Lewy” robi na co dzień z defensorami w Bundeslidze.
Czy my mamy złych piłkarzy? Patrząc po klubach, po tym ile grają i jak, odpowiedź jest prosta: nie, nie są źli. Większość z nich to już nie statyści, ale ważne postaci w solidnych klubach. Bywały lata, kiedy było gorzej. 13 lat temu Jerzy Engel montując reprezentację na mecz z Ukrainą miał większy ból głowy niż trener Fornalik. Problemy z grą w klubie mieli etatowi kadrowicze: Jacek Bąk, Tomasz Kłos, Tomasz Iwan, Marek Koźmiński, Adam Matysek. Z formą średnio było u Tomaszów: Wałdocha i Hajty, a rażący brak skuteczności napastników był tematem żartów nawet ze strony Kazika Staszewskiego (piosenka „Mars napada” z albumu „Melasa”). Naprzeciw nam Ukraina. W ataku Szewczenko i Rebrow, obaj pamiętający jak 1 1999 r. dotarli do półfinału Ligi Mistrzów ładując po drodze kilka goli Realowi i Barcelonie. Na rezerwie kilku młokosów z Szachtara Donieck, który wtedy debiutował w Champions League. Skończyło się na 3:1 dla nas. Jednak nie chodzi o wynik, a o fakty. Ekwilibrystyczne wybicie piłki z linii bramkowej przez Tomasza Kłosa to już klasyk futbolowego kung-fu, a waleczność innych piłkarzy również imponowała. Gdy Oleg Łużny czy Oleksandr Hołowko próbowali ostro wejść w Andrzeja Juskowiaka czy Emmanuela Olisadebe od razu Piotr Świeczewski i Radosław Kałużny „po męsku” wyjaśniali im, żeby odpuścili. „Tak agresywnie grających Polaków nie widziałem jeszcze nigdy” miał powiedzieć po tym meczu Szewczenko.
Analizując mecze naszej kadry od kilku lat, widzę, że właśnie tego brakuje. Tej waleczności, tego skakania w ogień za kolegą z kadry. Ducha i jaj. Nie interesuje mnie, że Tomasz Hajto technicznie odstawał od innych piłkarzy, że był chwilami po prostu „przecinakiem”. Ale „Gianni” grał w drużynie. Dotkniesz naszego zawodnika, to masz problem, kolego. Żółte kartki wynikały z agresywności, nie z bezradności. To zasadnicza różnica. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Nie da się oprzeć wrażeniu, że nasi piłkarze po prostu się nie lubią. Nikt nie czuje się pewnie, zupełnie jakby byli grupą przypadkowo zebranych ludzi. Tu nikt nie jest tylko trybikiem w maszynie, jak w Kubie. Tu każdy może i musi brać odpowiedzialność, a także chronić swojego kumpla na boisku. Bo piłkarskich umiejętności nie ma co kwestionować. Nasi piłkarze potrafią dobrze kopać, ale niekoniecznie są w stanie stworzyć zespół. Być może dlatego w kadrze gra Marcin Wasilewski. Bo to duch drużyny, bo jest agresywny i nie boi się opieprzyć kolegów, jeśli taka jest potrzeba. Jak rzadko widzimy obrazek, jak nasi piłkarze są wściekli i krzyczą na siebie? A goli tracą przecież sporo. W klubie agresja jest większa. Czemu, skoro pensja i tak jest pewna? Niech będzie jasne, nie mam za złe tym, którzy grają mało w kadrze. Pretensje mam do „liderów”. Na boisku Lewandowski powinien dać się pociąć za Błaszczykowskiego, a Obraniak za Wawrzyniaka i tak dalej. Właśnie na tym polega wielkość dobrych zespołów. A nie grupy ludzi, bo tacy spotkań nie wygrywają.
Nie ma sensu mówić oczywistości, że nasza liga jest słaba, że Rumunia, Ukraina nas przegoniły, że szkolenie leży i kwiczy, że brakuje pieniędzy. Bo to prawda i od tego trzeba zacząć. Ale prawda jest też taka, że przyczyna słabych wyników kadry w tym wypadku to nie futbol. Bo ci piłkarze, nawet jeśli produkty kiepskich szkółek (tylko czy aby na pewno?) grają w dobrych ligach. Dlatego problem tkwi po prostu w głowach. Albo nasze „gwiazdy” się ockną albo postawmy na młodzież albo po prostu innych piłkarzy. Szukała, Celeban, Majewski, Komorowski, Salamon – rwą się do gry i im zależy. Zobaczmy to, zobaczmy, jak nasi kadrowicze Grają z kontuzjami, jak się krzywią z bólu, ale grają do upadłego.
A w kwestii trenera, pozwólmy zauważyć sobie jedną rzecz. Od dawna nie mieliśmy trenera, który w tak ważnych spotkaniach dawałby szansę młodym zawodnikom. Tego nam brakowało od dawna, teraz mamy Wszołka, Milika, Łukasika. Coś ruszyło w tym kierunku. I ci zawodnicy za Fornalikiem pójdą w ogień, bo dał im szansę. To naprawdę ważne. I czy w wynikach wina trenera? Zwolnić go najłatwiej, ale piłkarze zostaną ci sami. I chyba dlatego nie tędy droga. Zwłaszcza, że Waldemar Fornalik ma jeszcze kilka ważnych spotkań do rozegrania.