Czarny koń jaki jest, każdy widzi?
2014-05-19 17:20:02; Aktualizacja: 10 lat temuNa koniach nie znam się najlepiej, jednak jest taki jeden gatunek, o którym ostatnio słyszę na tyle często, by wyrobić sobie na jego temat własne zdanie. Chodzi o wszechobecnego konia czarnego.
Zbliża się Mundial w Brazylii, tak więc nieustannie dochodzi do mnie stwierdzenie, że Belgowie będą rzeczonym „czarnym koniem” turnieju. Warto byłoby się jednak zastanowić, kim taki czarny koń jest i czy zespół Marka Wilmotsa na pewno wpisuje się w jego definicję.
O wspaniałej generacji belgijskich piłkarzy napisano już tak wiele, że można spokojnie odpuścić sobie często pojawiającą się wyliczankę nazwisk. Trzeba powiedzieć jedną rzecz i na tym zakończyć – Belgowie mają niesłychanie silną reprezentację i kropka. Fakt, byli losowani z pierwszego koszyka przez dość dziwną decyzję FIFA, by brać pod uwagę jej ranking z października, a nie listopada 2013 r. (losowanie odbywało się w grudniu, tak więc listopadowy ranking był bardziej aktualny), jednak nie zmienia to faktu, że dzięki swoim wynikom ugruntowali swoją pozycję w ścisłej czołówce światowego futbolu.
Faworyci Mundialu są zawsze ci sami i mam wrażenie, że to taka hermetyczna grupa znajomych, która krzywo patrzy na każdego, kto próbuje się z nimi zaprzyjaźnić. Z wiadomych względów nie kwestionuję obecności w tej klice Brazylii, Hiszpanii, Niemiec czy Włoch, ale już dlaczego „faworytem” jest mająca wielkie problemy z defensywą Holandia, czy powtarzająca od prawie pięćdziesięciu lat „teraz to będą nasze mistrzostwa” Anglia? Co stawia te drużyny w hierarchii przedmundialowych oczekiwań wyżej od właśnie Belgii, ale też Kolumbii albo Chile? Zastanawiające, jak ludzie boją się powiedzieć o tych reprezentacjach rzekomej drugiej kategorii, że też znajdują się nigdzie indziej, jak właśnie w gronie faworytów Mundialu!
Pewnie, zawsze jest bezpieczniej nazwać kogoś „czarnym koniem”, żeby w wypadku niepowodzenia danej drużyny mieć czyste sumienie, bo przecież „mogli, ale nie musieli”. Fakty są inne – trzon kadry Marka Wilmotsa to ludzie w kwiecie piłkarskiego wieku, stanowiący o sile klubów z czołówek najsilniejszych europejskich lig, którzy w wielu przypadkach na następnym Mundialu będą mieli na karku już po trzydzieści lat! Dlatego właśnie teraz jest moment na to, żeby błyszczeć. I tego należy oczekiwać po Belgach. Nie głaskać ich, choćby jak takiego czarnego konika, tylko wyrazić się jasno: tak, jesteście faworytami mistrzostw świata.
Przez historię futbolu przewinął się cały tabun czarnych koni. Były to drużyny, na które dosłownie NIKT o zdrowych zmysłach nie stawiał. Żeby nie mnożyć przykładów, to powiem, że definicją czarnego konia jest „duński dynamit” z 1992 roku albo Grecy, którzy zadziwili Europę dwanaście lat później. Belgowie już zdążyli wbić się do naszej świadomości jako drużyna z absolutnego topu, także powiem to jeszcze raz: zespół typowany tysiąc razy na „czarnego konia” Mundialu staje się jego faworytem i tak jest i w tym przypadku. A to, jak „Czerwone Diabły” poradzą sobie z tą zasłużoną presją, to już całkowicie inna sprawa.