Gdzie są chłopcy jak z tamtych lat?
2014-08-17 17:23:41; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Futbol afrykański przyzwyczaił nas do posiadania kilku wielkich gwiazd w najznakomitszych klubach Europy i - choć o to ciężko - chyba trzeba się będzie powoli odzwyczajać.
Większość afrykańskich gwiazd jest już bowiem po 30. i zbliża się raczej do końca kariery i ostatniej umowy w Emiratach, niż do prowadzenia największych, najbogatszych klubów do pożądanych przez wszystkich trofeów. A przecież w ostatnich latach nie byłoby wielkich triumfów Barcelony, gdyby nie Seydou Keita, Yaya Toure i chyba przede wszystkim Samuel Eto'o. W tym samym czasie legendą Stamford Bridge zostawał Didier Drogba, daleko za którego plecami następował wzrost i stopniowa dewaluacja znaczenia dla klubu z Londynu Michaela Essiena. Arsenal, a później także Manchester City w zdobyciu mistrzostwa Anglii wydatnie wspomagał w środku defensywy Kolo Toure, swego czasu jeden z najbardziej pożądanych stoperów globu.
Starzeją się też bramkarze - po trzydziestce jest Vincent Eneyama, choć wcale po nim tego nie widać, a czterdziestkę przekroczył już znany głównie na kontynencie afrykańskim, a kibicom poza nim przypominający się tylko w Pucharze Narodów Afryki Essam El Hadary, prawdopodobnie najwybitniejszy golkiper w historii piłki na Czarnym Lądzie.
Kariery skończyli natomiast Nwankwo Kanu, Mohamed Aboutreika, Geremi Njitap - wszyscy kiedyś uważani za wielkie gwiazdy, bez których znacznie trudniej byłoby odpowiednio: Arsenalowi, Al-Ahly i Realowi Madryt, a później także Chelsea. O reprezentacjach nawet nie wspominamy, bo wszyscy byli w nich wzorami dla młodszych zawodników.
No właśnie, a jakie ziarno zasiali na swoim kontynencie? Wydaje się, że afrykańscy piłkarze grający pierwsze skrzypce w europejskiej piłce, znani na całym świecie, są już przeszłością. To znaczy - są, grają nieźle, ale nie widzimy ich nominowanych do Złotej Piłki. Może poza Yaya Toure, który jednak także jest już po trzydziestce.
Najbardziej znanym nazwiskiem z tych młodszych, choć wcale nie tak młodych, jest chyba John Obi Mikel i to już o czymś świadczy. Żadna z niego gwiazda, żaden zawodnik, bez którego menedżer nie może się obyć, a którego chce wykraść cała konkurencja. Dobry wyrobnik, miewający świetne występy, ale porównując jego status na Stamford Bridge do znów obecnego w Chelsea Didiera Drogby - różnica to mniej więcej Wielki Kanion.
To może Asamoah Gyan? Może. Gdyby dało się go oglądać co weekend, a nie tylko podczas mistrzostw świata. Prolific scorer. Strzelec wyborowy, jak nazywa się takich piłkarzy w Anglii. Niestety, przekonują się o tym w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie pewnie napastnikowi z Ghany nie brakuje niczego, a przede wszystkim - pieniędzy i sławy. Ale globalnego rozgłosu już owszem.
Wypisaliśmy jeszcze kilka nazwisk, które kojarzyć będzie każdy w miarę rozgarnięty kibic, ale to wciąż nie to, co Drogba, nie to co Toure, nie to co Eto'o. Może potrzeba im kilku lat, a może nigdy nie wybiją się nad pewien poziom. Co do niektórych - mamy uzasadnione obawy. Vincent Aboubakar, Andre Ayew, Pierre-Emerick Aubameyang. Nie widzimy w nich potencjału takiego, jaki za czasu gry w Marsylii widać było w Drogbie. Błysku geniuszu, nieszablonowości, która pozwoli wygrywać najważniejsze mecze. Aubameyang ostatnio pogrążył Bayern w Superpucharze i pewnie Borussia będzie miała z niego masę pożytku, ale 25 lat na karku w zasadzie blokuje już drogę do prawdziwie wielkiej kariery, którą wspominać się będzie latami. Ayew? Rok młodszy, od czterech lat rokrocznie rozgrywa co najmniej 25 meczów w Ligue 1, w ataku mocnej Marsylii, a jednak tylko raz przekroczył granicę 10 goli.
Jeśli mielibyśmy typować, kto może zostać takim następcą tych grających wciąż legend, które choćby indywidualnie nawiążą do złotych pokoleń w Afryce, to pewnie Mohamed Salah i Christian Atsu. Obaj z wielkimi znakami zapytania, bo to cały czas zawodnicy na dorobku, których łączy to, że jak dotąd nie przebili się w Chelsea. Atsu został na razie wypożyczony do Evertonu, a przed Salahem długi sezon wyczekiwania na mniej ważne spotkania, w których dostanie możliwość gry od pierwszych minut.
Może jeszcze Yacine Brahimi, którym zachwyceni są kibice Porto, podkreślający, z jaką gracją uwalnia się obrońcom i jak wiele miejsca robi pozostałym graczom ofensywy. Kluczowe w jego przypadku jest właśnie to jedno słowo: "Porto". Od wielu lat równające się przedsionkowi tego największego futbolu.
Ale - patrzymy jeszcze raz na te wszystkie nazwiska. Staramy sobie przypomnieć jakieś wyjątkowe zagranie, coś, co potrafimy w mgnieniu oka przywołać, gdy myślimy o powoli zachodzącym pokoleniu piłkarzy z Czarnego Lądu. I choć naciągamy je na wszystkie strony, dalej nie ma tu drugiego Drogby, drugiego Eto'o, drugiego Okochy, drugiego Geremiego. Afryko - patrząc li tylko na piłkarski potencjał swoich młodych gwiazdek - przygotuj się na lata chude. Choć gdy Pele zapowiadał te tłuste, okraszone medalem mistrzostw świata, mylił się okrutnie. To może i my się mylimy?