MACHITKO: Marciniak ofiarą przepisów

2018-03-05 14:07:11; Aktualizacja: 6 lat temu
MACHITKO: Marciniak ofiarą przepisów Fot. Transfery.info
Paweł Machitko
Paweł Machitko Źródło: Transfery.info

O wczorajszym meczu Legii Warszawa z Lechem Poznań wciąż się wiele mówi. Niestety nie z powodu wyczynów boiskowych, a rzekomego błędu sędziego Szymona Marciniaka. Rzekomego, bo nieistniejącego.

Dyskutowana sytuacja wydarzyła się w 86. minucie. Obrońca Lecha, Wołodymyr Kostewycz, lekko popychany, wyskoczył nienaturalnie do piłki, starając się uniknąć kontaktu z pomocnikiem Legii, Krzysztofem Mączyńskim. Od uniesionych w wyniku zdarzenia rąk odbiła się piłka. Byli sędziowie (między innymi Sławomir Stempniewski i Michał Listkiewicz) rozstrzygający sytuację nie mają wątpliwości – słuszna decyzja Marciniaka. Zamiast przejść z tym do porządku dziennego, rozpoczęła się jakaś dziwna awantura, sięgająca wśród części kibiców nawet oskarżeń korupcyjnych.

Marciniak słusznie zagwizdał karnego. Tak swoją decyzję tłumaczył później przed kamerami telewizyjnymi „Canal+”: - Nie mówimy tu o fakcie, czy ręka była naturalnie ułożona, czy nie. Fakt jest taki, że ręka była uniesiona ponad głowę i dlatego podyktowałem rzut karny. Nie chodziło o interpretację jej użycia, tylko o to, że była ponad głową i dotknęła piłki.

Logiczne? Tak. Słuszna decyzja zgodnie z obowiązującymi przepisami i ich wykładnią? Tak. Zamiast racjonalnego podejścia do sytuacji (pozbawionego kibicowskich emocji) ruszył festiwal, który rozpoczął już komentujący spotkanie Kazimierz Węgrzyn. „Ja bym tego nie gwizdał!”. Jakby jakiekolwiek znaczenie miała tego typu opinia, gdy trzeba odnieść się do konkretnych przepisów. Tak, mi też nie podoba się, że o wyniku hitowego meczu zdecydował przypadkowy, ale przepisowy rzut karny. Sam „nie gwizdałbym”, ale co to ma do rzeczy, jeśli Marciniak zachował się zgodnie z prawem. 

Rozumiem oburzenie kibiców, emocje to naturalna część sympatyzowania z klubem. Nie rozumiem natomiast masowego podejścia do tematu ekspertów już w studiu telewizyjnym. Emocjonalna dyskusja niepodparta jakimikolwiek merytorycznymi argumentami. „Ja bym nie gwizdał”, „Ja bym nie gwizdał”, tymczasem opinia Stempniewskiego uległa błyskawicznej marginalizacji.

Nie chciałbym też słodzić obiektywnie najlepszemu polskiemu sędziemu, Szymonowi Marciniakowi. Według mnie popełnił wczoraj nawet dwa poważne błędy. Pierwszym z nich było pokazanie tylko żółtej kartki Arturowi Jędrzejczykowi, który w wyjątkowo chamski sposób próbował powstrzymać wyrzut z autu. Tu sytuacja była o tyle dyskusyjna, że można też przychylić się do opinii, że nie próbował uderzyć rywala w twarz. Ja jednak jestem bliżej surowego karania tego typu bezsensownych występków na zasadzie „chciał, ale nie trafił w twarz” (ale rozważyłbym też żółty kartonik za prowokacyjną „nadreakcję” dla Mario Šituma). Drugim, już ewidentnym, błędem było zagwizdanie w czasie doliczonym przewinienia tuż przed polem karnym Legii. Tam po prostu Mączyński nie faulował. Na szczęście rzut wolny nie przyniósł bramki. Dziwię się, że te dwie sytuacji nie wzbudziły już takich emocji.

Paradoksalnie wczorajszy mecz może przynieść pozytywne skutki obu zespołom. Nieco rozbity ostatnimi tygodniami Lech może zjednoczyć się jeszcze bardziej wokół celu. Porażka w takich okolicznościach i po naprawdę momentami bardzo dobrej grze przedłuża też trenerskie życie Nenada Bjelicy. Legia z kolei odzyskuje zaufanie swoich kibiców i inkasuje trzy punkty, tak niezbędne w walce mistrzowskiej po bardzo bolesnej porażce z Jagiellonią. Mam przy tej okazji nadzieję, że w najbliższych tygodniach będziemy rozmawiali o grze drużyn, a nie o sędziach.

Tymczasem Marciniakowi brakuje nawet czasu na szczególne analizowanie dyskusji po hicie, bo już przygotowuje się do znacznie ważniejszego zadania – jako arbiter główny poprowadzi na pewno bardzo napięty rewanżowy mecz 1/8 finału Ligi Mistrzów: Tottenham – Juventus.