Nie będziemy Hiszpanią z 2010, ale możemy być Grecją z 2004 roku

2017-04-05 01:25:25; Aktualizacja: 7 lat temu
Nie będziemy Hiszpanią z 2010, ale możemy być Grecją z 2004 roku Fot. Transfery.info
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Kadrowicze Nawałki po raz kolejny rozbudzili nasze apetyty. Przez eliminacje idą jak burza, będąc przy tym pierwszą od dawien dawna polską reprezentacją, która wygrywa nawet nie do końca udane dla siebie spotkania.

Wcześniej mieliśmy sporo meczów, w których cytując „graliśmy jak nigdy, przegrywaliśmy jak zwykle. Dziś nawet gdy gramy słabo jak nigdy, wygrywamy jak… zawsze. To absolutnie dobra zmiana, jeśli chodzi o polską piłkę.

Ostatnio „We Global Football”, czyli ekipa zajmująca się statystykami i przewidywaniami piłkarskimi, oceniła szanse biało-czerwonych na awans na 99,32%. Wynik imponujący. Jednocześnie , jeśli przeanalizujemy to jak gramy, z kim gramy i gdzie gramy (z Czarnogórą i Rumunią zostały nam mecze u siebie, podobnie z Kazachami), trzeba jasno stwierdzić, że nic złego stać się naszym piłkarzom nie może. Wbrew ogólnie panującemu polskiemu sceptycyzmowi i wiecznemu „nie chwalcie dnia przed zachodem słońca”, sprawa jest jasna. Polacy wygrają grupę i pojadą do Rosji.

A tam może wydarzyć się wszystko. Jednym z niewielu zarzutów pod adresem reprezentacji Polski, jakie się pojawiły już w trakcie Euro 2016 było nadmierne skupienie na grze defensywnej, co miało skutkować ciężkimi do oglądania spotkaniami. Umówmy się, żaden polski kibic na Euro tego nie czuł. Z drugiej jednak strony, kadrowicze tak rozbudzili nasze apetyty, że nawet po wygranym meczu z Czarnogórą, pojawiło się zadziwiająco sporo opinii negatywnych. Wśród nich przeważała ta, że Polacy nie zachwycają w ofensywie, nie wymieniają zbyt wielu podań z pierwszej piłki, słowem – nie grają jak Hiszpania.

Trzeba sobie jasno powiedzieć: Na mundialu w Rosji nie będziemy Hiszpanią z 2010 roku, nie zachwycimy świata swoją wersją tiki-taki, nie zrewolucjonizujemy piłki nożnej. Możemy jednak być Grecją z 2004 roku, zaskoczyć wszystkich i zostać absolutną sensacją. Pewnie, że Mistrzostwa Świata to wydarzenie na większą skalę niż Mistrzostwa Europy. Jednak reprezentacja Polski to też dużo lepsza drużyna niż Grecy z 2004 roku, przynajmniej na papierze.
 
W bramce kadry Rehhagela stał Nikopolidis – naprawdę bardzo dobry bramkarz, ale całe życie spędził w rodzimej lidze. Zagrał w drużynie z Figo, Ronaldo i innymi wielkimi dopiero niedawno, w meczu legend. Czym są Panathinaikos i Olympiakos przy Romie czy wcześniej Arsenalu Wojtka Szczęsnego? Czym jest granie w lidze greckiej w porównaniu do regularnych bardzo dobrych występów Łukasza Fabiańskiego w najbardziej intensywnej lidze świata? Przy takim porównaniu, nie robi to aż takiego wrażenia.
Obrona Greków składała się z Seitaridisa i Faksisa (obaj Panathinaikos, po Euro pierwszy poszedł do Porto, drugi do Benfiki), Kapsisa (AEK Ateny, po Euro Bordeaux), Dellasa (AS Roma, ale nie był w niej kluczowym piłkarzem). Jeden z najlepszych prawych obrońców świata, ćwierćfinalista Ligi Mistrzów z Monaco, a wcześniej kapitan włoskiego pierwszoligowca, do tego raczej niezawodni w kadrze i więcej niż przeciętni ligowcy z Ekstraklasy - Pazdan i Jędrzejczyk, wcale nie wydają się być słabszą linią defensywy. Rehhagel miał z tyłu aż trzech piłkarzy z rodzimej ligi i jednego z dobrego europejskiego klubu.

Dalej, w pomocy Mistrzów Europy grali: Giannakopoulos (po pierwszym sezonie w Boltonie Wanderers – ósme miejsce w Premier League), Zagorakis (AEK Ateny, po Euro Bologna), Basinas (Panathinaikos, rok po Euro przeniósł się do klubu Mallorca) oraz Katsouranis (grał w AEKu, dwa lata po mistrzostwach poszedł do Benfiki). Czy Błaszczykowski, Grosicki, Krychowiak i Zieliński nie wydają się Wam w lepszym miejscu swoich karier (poza „Krychą”, który jednak może po sezonie zmienić klub i znów zachwycać)? No właśnie, nie wypadamy przy Grekach blado.
 
W ataku na portugalskim turnieju grali Vryzas z Fiorentiny (w której w dwa sezony zagrał tylko dwadzieścia meczów) oraz absolutna gwiazda drużyny, Angelos Charisteas. Co ciekawe, najlepszy snajper Greków grał wtedy w Werderze Brema, więc raczej nie był topowym snajperem w Europie. Nasz duet Milik – Lewandowski, przy dobrej formie obu z nich, jest zdecydowanie bardziej klasowy. A w odwodzie jest jeszcze Łukasz Teodorczyk.
 
Obecnie kadra Nawałki na papierze przed meczem z Grekami ’04 byłaby faworytem. I, biorąc pod uwagę ostatnie wyniki, nawet w przypadku słabszego meczu, zdobyłaby zapewne trzy punkty. A jednak Grecy są mistrzami Europy i nikt im tego już nie odbierze. Po Euro ich kadra rozjechała się po lepszych klubach, ale raczej nie stawali się piłkarzami światowej klasy. Może poza Charisteasem, który jednak zachwycał „tylko” w Ajaxie czy Feyenordzie. Reszta wyrastała na solidnych ligowców albo szybko wracała do swojego kraju.

Nie chodzi nawet o porównywanie i pisanie, że jesteśmy lepsi od Greków sprzed trzynastu lat. Ale nie jesteśmy od nich słabsi, więc skoro im się udało, czemu ktoś nie mógłby tego powtórzyć? I dlaczego akurat nie nasi? Mamy piłkarzy, którzy są w stanie udźwignąć presję związaną z grą o dużą stawkę. Nie jednego, nie dwóch, jest ich w składzie dużo więcej. Co prawda, przewagę drużyny Rehhagela stanowił tzw. element zaskoczenia. Kadrę Nawałki rozpracowaną będą mieli wszyscy trenerzy, których drużynom przyjdzie się z nami zmierzyć. Greków w 2004 roku notorycznie lekceważono, co na pewno nieco pomogło im w zdobyciu Pucharu.

Tak, stawiam odważną tezę, że jesteśmy w stanie zaskoczyć świat w Rosji. Nie twierdzę, że zdobędziemy tytuł Mistrzów Świata, nie jestem zwolennikiem pompowania baloników. Ale nie musimy wracać z Rosji szybko. Zaskoczyliśmy Europę we Francji (byliśmy o włos od półfinału), a od tego czasu w tej drużynie są ciągle ci sami piłkarze, pracujący z tym samym sztabem pod wodzą tego samego szkoleniowca. Kadra robi nieustanne postępy, a na mundialu w 2018  roku będzie bogatsza o doświadczenie z dużej imprezy sprzed dwóch lat.

Poza tym, to jest futbol. Uwielbiamy go za nieprzewidywalność.

TOMASZ OLCZAK