Słowiańska siła
2014-08-03 17:58:21; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Dziś po raz kolejny dostaliśmy dowód, że Słowianie to jest siła. Nie tylko - szczególnie ostatnio - w muzyce, ale też w polskiej lidze. To, co dobre, to w Ekstraklasie bardzo często jest jednocześnie słowiańskie właśnie.
Dowód numer jeden, a zarazem dowód najświeższy - dzisiejszy mecz Śląska Wrocław z Zawiszą Bydgoszcz. Drużyna z Wrocławia miała w wyjściowym składzie 9 Słowian, goście z Bydgoszczy - ledwie 3. Kto był na boisku lepszy, bardziej waleczny, w której drużynie było więcej zrozumienia - było widać gołym okiem. A jeśli mielibyśmy kogoś u przegranych wyróżnić, to nie któregoś z Brazylijczyków czy Portugalczyków, ale Kamila Drygasa, który walczył za dwóch. Musiał, bo nowy stranieri, Fleurival, zwyczajnie nie dawał rady. Mentalnie ani fizycznie.
Ale to nie jedyny dowód na to, że drużyny złożone w większości z zawodników słowiańskich w polskiej lidze ogląda się znacznie lepiej, a w szatni gwarantują atmosferę, zrozumienie i - zwykle w konsekwencji - także wynik.
Legia z Celtikiem. 4:1 dla mistrza Polski, jeden z najlepszych meczów naszych drużyn w europejskich pucharach. I tylko jeden piłkarz nie pochodzący z kraju słowiańskiego w wyjściowej jedenastce - Inaki Astiz. Grający w Legii tak długo, że zdążył się nauczyć polskiego w stopniu pozwalającym mu nie tylko na podstawowe zwroty, ale na normalną rozmowę z dziennikarzami.
Ruch z poprzedniego sezonu, obwołany jednogłośnie rewelacją miał w składzie samych Słowian, ba - do pewnego momentu nie było w nim nikogo, kto nie legitymowałby się polskim paszportem. Zimą do zespołu "Niebieskich" trafił Gigołajew, latem - Karahmet i choć to także Słowianie, to dużo bardziej podobał nam się ten projekt, gdy był tylko i wyłącznie polski. Ale Gigołajew, gdy Ruch nie będzie już musiał rotować składem, powinien na stałe przykleić się do ławki, bo żadne z niego zastępstwo. Ani na lewej obronie (jak dziś), ani na lewej pomocy.
A Piast Gliwice? 4. miejsce w Ekstraklasie sprzed dwóch sezonów osiągnął skład, który w przeważającej większości meczów wyglądał następująco: Trela - Oleksy, Klepczyński, Polak, Zbozień - Podgórski, Urban, Matras, Izvolt - Jurado - Robak. Siedmiu Polaków, trzech reprezentantów innych narodów Słowiańskich. Poprzedni sezon nie mógł już się równać z 2012/2013 i nie trudno nie powiązać tego z napływem wszystkich tych iberyjskich grajków, którzy nie pokazali nic, albo pokazali bardzo mało. Carles Marc, Nikiema, Hebert, Rabiola. No i ten nieszczęsny Collins John, przez pół roku karmiący swoją nadwagę za 20 tysięcy z kasy Piasta miesięcznie.
A Lech? Nam najbardziej podobał się ten, który grywał w europejskich pucharach wiosną 2011, walcząc jak równy z równym z Bragą. Pamiętacie 1:0 po golu Rudnevsa? W składzie było wtedy 9 Słowian. Kotorowski, Gancarczyk, Bosacki, Kikut, Djurdjević, Krivets, Wilk, Stilić i Ślusarski. Spoza tego rejonu byli: jedynie Manuel Arboleda, który jednak z Polską jest bardzo zżyty i który języka nauczył się bardzo szybko, a także Artjoms Rudnevs. Wtedy zresztą "Manu" był bodaj najlepszym defensorem w Polsce, a gdzie obecnie jest Rudnevs wszyscy wiemy, dlatego czepianie się Kolumbijczyka i Łotysza nie miałoby żadnego sensu. Ale i ich wystawienie nie zaburzyło prawidłowych proporcji.
"Nowa Lechia." Podniośle nazwany projekt mający przynieść trzecią siłę polskiej ligi w krótkim czasie. Trzy kolejki za nami i kto się w nim wyróżnia? Makuszewski - Polak. Wiśniewski - Polak. Sadajew - Słowianin. Borysiuk - Polak. A najgorszy zawodnik? Mamy dwa typy. Bartłomiej Pawłowski, wciąż szukający formy z Widzewa i jedyny nie-Słowianin w pierwszym składzie drużyny z Gdańska, Tiago Valente.
Zabruzył je ostatnio Piast czterema Hiszpanami i zebrał baty od Lecha i Lechii. Zaburzyła je Korona, gdzie zaraz ciężko będzie w składzie znaleźć Polaka. A już drastycznie zaburzył je Zawisza. Dzisiaj w składzie drużyny z Bydgoszczy zagrało ośmiu nie-Słowian. Wyglądało to marnie, a kwintesencją miernoty była ostatnia minuta, kiedy normalny zespół - przegrywając jednym golem - rzuca się do ataku. A Zawisza? Podanie jedno, drugie w tył, piłka wreszcie trafia do stoperów, a sędzia odgwizduje koniec spotkania. Wymowne.
Dalecy jesteśmy oczywiście od rasistowskich stwierdzeń, ale chcemy wiedzieć jedno - skoro tyle razy okazywało się, że najlepsze mentalnie drużyny budowano w co najmniej 90 procentach ze Słowian, to dlaczego wciąż są zespoły ściągające na potęgę obcokrajowców? Dlaczego widząc jak na dłoni, co przynosi efekt, a co nie, nie buduje się zespołu, a wieżę Babel?