Agent wie, gdzie znaleźć biznes [WYWIAD]

2015-12-17 14:44:38; Aktualizacja: 8 lat temu
Agent wie, gdzie znaleźć biznes [WYWIAD] Fot. Transfery.info
Mateusz Michałek
Mateusz Michałek Źródło: Transfery.info

- Menedżerowie czują biznes, wiedzą gdzie go znaleźć. W końcu pracują również dla pieniędzy. A wiadomo, że o wiele łatwiej zarobić na młodym piłkarzy, który właśnie odniósł sukces.

Ja mam kilku zawodników, którzy osiągnęli coś dopiero po rozpoczęciu współpracy ze mną - mówi w rozmowie z Transfery.info Paweł Staniszewski, który zajmuje się interesami Jarosława Jacha, Łukasza Monety, Michała Przybyły i wielu innych młodych zawodników. 

***

- Jakiś czas temu powiedział pan, że dobrych i sławnych menedżerów piłkarze szukają sami. Jest pan już na tym etapie? 
- Poczta pantoflowa w moim przypadku faktycznie zaczyna już obowiązywać. Mam jednak inną filozofię. Szukam zawodników z potencjałem i nie zaczynam współpracować ze wszystkimi, którzy się do mnie zgłaszają. Nawet jeśli ktoś jest z polecenia kogoś zaufanego i posiada ekstraklasową renomę, wolę ocenić to samemu. Nie interesuje mnie reprezentowanie kogoś tylko dla samego reprezentowania.

- Sam grał pan w piłkę. Były stołeczne Gwardia i Okęcie oraz Znicz Pruszków. 
- Do tego przez jeden sezon występowałem w barwach AZS UW w futsalowej Ekstraklasie. Zresztą w ten futsal trochę się zaangażowałem, bo nie dość, że biegałem po parkiecie, to pełniłem jeszcze parę innych funkcji organizacyjnych. Tak zaczęły się moje działania menedżerskie. 

- Ale nigdy nie wiązał pan na poważnie przyszłości z graniem?
- W młodym wieku podjąłem pewne decyzje, które przekreśliły niektóre możliwości. W wieku 17 lat zamiast zostać w Okęciu, gdzie byłem pierwszym wchodzącym zawodnikiem, poszedłem dwie ligi niżej do Znicza. Namówił mnie jeden z pruszkowskich działaczy. Na drugoligowy poziom wróciłem dopiero w wieku 20 lat. Straciłem sporo czasu, a do tego chwilę później zacząłem studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. „Uwięziło” mnie to w Warszawie. Wolałem dokończyć studia, zamiast ruszać w Polskę. Zainteresowanie moją osobą było. 

- „Uwięziło” pana?
- Legia i Polonia grały w Ekstraklasie, reszta warszawskich klubów występowała dwie klasy rozgrywkowe niżej. Ciężko było się wtedy rozwinąć. Przy braku wyjazdu z Warszawy, moim największym sukcesem były testy w Polonii, która była wtedy mistrzem kraju. 

- Ma pan żal do tego działacza? 
- Miał interes w tym, żeby ściągnąć niezłego zawodnika do swojego klubu. Gdybym miał wtedy menedżera, pewnie całkowicie by mi taki ruch odradził. Ale pokłosiem tej decyzji było właśnie to, że zaangażowałem się w menedżerkę i zająłem się młodymi zawodnikami. Już na początku kariery można poczynić takie ruchy, które utrudnią albo nawet uniemożliwią dalszy rozwój.

- Czyli zapaliła się lampka: „Oho, będę pomagał młodym, którym może przytrafić się coś, co spotkało mnie”.
- Zapaliła się ona, gdy skończyłem studia i zacząłem szukać dla siebie jakiejś drogi. Zastanowiłem się wtedy, dlaczego nie osiągnąłem w tej piłce więcej, chociaż pewnie mogłem to zrobić. 

- Ukończył pan prawo. Nie ma co ukrywać, że takie wykształcenie jest w tym fachu bardzo pomocne. 
- Na pewno jest przydatne, ale nie niezbędne. Jest mnóstwo agentów, którzy korzystają z pomocy prawników czy też radców prawnych. Sami skupiają się bardziej na negocjacjach niż zapisywaniu kontraktów i kruczkach prawnych. Ja staram się łączyć kompetencje. Być może, dzięki temu, zrobiłem kiedyś coś szybciej albo zapis był bardziej konkretny. Ale oznaczało to tylko to, że nie musiałem sięgać po opinie innych ludzi. 

- Co wcześniej raziło pana najbardziej w pracy menedżera? 
- Jako piłkarz nigdy nie współpracowałem z żadnym menedżerem. Trzeba powiedzieć, że gdy zaczynałem, było ich mniej. Zdecydowanie częściej współpracowali z zawodnikami, którzy mieli już uznaną renomę. Woleli renegocjować kontrakty na ekstraklasowym poziomie niż szukać młodych i utalentowanych zawodników w niższych ligach. Słyszałem o przeróżnych praktykach menedżerów. Ale mnie bezpośrednio nic nigdy nie dotknęło. Sam postępuję zgodnie ze swoją etyką. 

- O czym pan słyszał i co się panu nie podobało czy też nie podoba?
- Nie podoba mi się jedna praktyka, a mianowicie, gdy menedżer najpierw dogaduje prowizję, a dopiero później kontrakt zawodnika. Żaden agent nie powinien tego stosować. Jeśli to robi, nie jest w porządku. Do dzisiaj zdarzają się takie przypadki. 

- Niech pan powie coś więcej o swojej agencji. Z iloma ludźmi pan współpracuje? 
- Najbliżej z dwoma osobami. Darek Łuszczyna zajmuje się weryfikacją zawodników w Polsce. To jemu podlega dział skautingu, na który składa się kilka innych osób. I jest jeszcze Bartek Moszczyński, który zajmuje się zagranicą. Bo działamy również tam. 

- Ilu zawodników macie obecnie w agencji? 
- Na chwilę obecną 25. To wystarczająca liczba. Myślę, że agent nie powinien zajmować się interesami o wiele większej grupy piłkarzy.

- Chyba, że działa w spółce. 
- Też działam w jakiejś spółce, ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Pewne sprawy menedżer musi załatwić osobiście i to ogranicza liczbę zawodników. Ale każdy ma inne pomysły i działa po swojemu. 

- Ciężko było wejść na rynek?
- Działam już od ośmiu lat i tak naprawdę dopiero trzy lata temu wszystko mocniej ruszyło. Owszem, już wtedy przeprowadzałem transfery, chociażby Maćka Jankowskiego z Piaseczna do Ruchu Chorzów. Był też Wiśniewski, który przeszedł z Pruszkowa do Płocka. Jakieś ruchy więc były, ale poważniejsze traktowanie mojej osoby zaczęło się trzy lata temu. Wiąże się to z nawiązaniem współpracy właśnie z Darkiem Łuszczyną, byłym dziennikarzem. 

- Przytrafiały się chwile zwątpienia w ciągu pierwszych pięciu lat? 
- Przytrafiały się i właśnie dlatego zacząłem współpracować z szerszą grupą ludzi. Stwierdziłem, że  większy zespół ludzi gwarantuje lepszą pracę przy zawodnikach. 

- Ale dać sobie spokoju pan nie chciał?
- W życiu staram się być konsekwentny. Szukałem drogi i pomysłu. Nie ma się co oszukiwać, że na początku nie działałem w pełni profesjonalnie. Przez długi czas pracowałem jeszcze przy środkach unijnych. To dawało korzyści finansowe, ale z drugiej strony trochę mnie pochłaniało i ograniczało.

- Wspomniał pan o Jankowskim. To był pierwszy transfer, przy którym pan pracował? 
- Pierwszy duży transfer. Bo w pewnym momencie współpracowałem na przykład z Kubą Wójcickim. Najtrudniejszym krokiem było przekonanie go do przenosin z Piasta Piastów do Nadarzyna. Był też Darek Zjawiński, ale Świt Nowy Dwór robił straszne problemy. Nie udało mi się go wytransferować wyżej. W końcu zrobił to inny agent. Już wcześniej współpracowałem z niezłymi zawodnikami, ale moje kroczki były raczej małe. Jankowski to był pierwszy naprawdę duży transfer. 

- Jak było z tym Zjawińskim? 
- Mieliśmy umowę, która wiązała nas w trakcie trwania jego pięcioletniego kontraktu z klubem. Ktoś musiał przyjść i zapłacić za niego spore pieniądze. Rozmowy oczywiście były, m.in. z Lechią Gdańsk czy grającym jeszcze w Ekstraklasie Łódzkim KS-ie, ale nikt nie chciał wyłożyć gotówki. Nasza umowa wygasła, a Darek stwierdził, że da szansę innemu agentowi. No i jemu, już po wygaśnięciu kontraktu ze Świtem, udało się wytransferować go za darmo do Dolcanu. Stamtąd trafił do Cracovii. Na życie agenta składają się różne sytuacje. Jeśli zawodnik jest związany z klubem dłuższą umową niż z menedżerem, trzeba szukać transferu gotówkowego. A ten przeprowadzić ciężko, jeśli klub odstępujący stawia żądania nie do spełnienia. 

- Czynników decydujących o przeprowadzeniu transferu jest mnóstwo. 
- Po pierwsze zawodnik musi być w formie, musi wzbudzać zainteresowanie, klub, który je wykazuje musi mieć pieniądze, a obecny chcieć go sprzedać. Dochodzą też kontuzje. To jest już pięć zmiennych, nie mówiąc już o sprawach indywidualnego kontraktu czy przeprowadzki do innego miasta. 

- Spoglądam na listę zawodników, którzy są w pańskiej agencji. Są młodzi, bardzo młodzi. 
- W tej chwili nie mamy w agencji piłkarza mającego więcej niż 21 lat. Taki był zamysł. 21-latkowie, a więc Jarek Jach czy Łukasz Moneta to zawodnicy, których wyszukaliśmy już wcześniej. Związali się z nami na dłużej i powoli wypływają na szerokie wody. Jeśli chodzi o Jacha, to mimo że zagrał dopiero kilka spotkań w Ekstraklasie, już interesuje się nim kilka zagranicznych klubów. Oczywiście nie zapominajmy, że on występuje również w młodzieżowej reprezentacji Polski. 

- Nie ma co ukrywać, że z młodymi zawodnikami współpracuje się zupełnie inaczej niż z bardziej doświadczonymi. 
- Ponieważ pracuję tylko z młodymi, ciężko mi powiedzieć jak wyglądałaby moja współpraca dajmy na to z Kubą Rzeźniczakiem. Starsi na pewno są nastawieni głównie na wynik finansowy. Młodszym trzeba pomagać w wielu innych aspektach, doradzać. 

- Chociażby porozmawiać. Nie tylko o piłce.
- Kontakt z zawodnikiem jest rzeczą kluczową. I my rozmawiamy z nimi bardzo dużo. Czy chodzi o kwestie poza piłkarskie. Wydaje mi się, że w mniejszym stopniu. Jako agencja jesteśmy jednak spolaryzowani na piłkę, choć zdarzają się oczywiście sytuację, gdy rozmawiamy o bardzo prywatnych rzeczach. Wymieniamy doświadczenia z naszego życia. 

- Są jeszcze rodzice. 
- Kontaktujemy się z nimi niemal w każdym przypadku. Rozmowa daje jeszcze większe pole do analizy konkretnych sytuacji. 

- Oni często mówią o chmarze menedżerów, którzy po najmniejszym sukcesie doskakują do ich dzieci. 
- To oczywiste. Menedżerowie czują biznes, wiedzą gdzie go znaleźć. W końcu pracują również dla pieniędzy. A wiadomo, że o wiele łatwiej zarobić na młodym piłkarzy, który właśnie odniósł sukces. Ja mam kilku zawodników, którzy osiągnęli coś dopiero po rozpoczęciu współpracy ze mną. I faktycznie, teraz kontaktują się z nimi inni agenci. 

- Czyli musi pan uważać, żeby żaden z nich nikogo panu nie odbił? 
- Tutaj już wychodzi lojalność zawodnika. Jeśli on docenia pracę, którą się w niego włożyło, nie wierzy w niesamowite obietnice i ma coś w głowie, to nie mam się o co martwić. 

- Spotkał się pan już z brakiem lojalności?
- Był taki jeden przypadek. W tym wypadku zadecydowała słaba głowa zawodnika. Jeśli ktoś nie docenia czyjejś pracy, może faktycznie lepiej jest się rozstać wcześniej niż później. Zresztą, ja nie płaczę po zawodnikach. Wychodzę z założenia, że po jakimś czasie docenią to co robiłem i wyciągną wnioski. 

- Wspomniał pan o Jachu. Spodziewał się pan, że tak fajnie pokaże się w tym sezonie. 
- Oczywiście. Zresztą, do każdego podchodzę tak samo, nie ważne czy jest obecnie w klubie z Ekstraklasy czy występuje w III lidze. Taki Kuba Bartosz, kojarzy pan? 

- Właśnie rozegrał pierwszy pełny mecz w Ekstraklasie w barwach Wisły Kraków. 
- Tak, najpierw rozegrał 70 minut z Legią, a ostatnio całe spotkanie z Lechią. Wyróżnił się nawet w ofensywie, a przecież wcześniej miał na koncie tylko epizody w pierwszej Wiśle. To bardzo dobry zawodnik, a do tego myślący chłopak. Profesjonalista. Ma dobrą prawą nogę, lubi wejść ofensywnie. 

Współpracuję z utalentowanymi zawodnikami i patrzę na to w taki sposób, że za chwilę każdy z nich może wyprzedzić lepiej zapowiadających się kolegów. Nie zawsze chodzi tylko o talent, są jeszcze uwarunkowania zewnętrzne. I jeśli ktoś obecnie rozwija się trochę gorzej, za rok, czy nawet pół roku może wystrzelić. 

- Jach wystrzelił. 

- Ale cały czas mówimy o zawodnikach najbardziej znanych, a powtarzam, nie tylko im wróżę zrobienie dużej kariery. Każdy ma równe szanse. Wypożyczony z Lechii do Chojniczanki jest na przykład Garbacik. Rocznik 96', lewonożny środkowy obrońca. W Legii jest Tomasz Nawotka, a w Wigrach Łukasz Moneta, który możliwe, że już teraz trafi do Ekstraklasy. Jest jeszcze wielu, wielu innych i wyróżnianie któregokolwiek byłoby nie fair w stosunku do innych chłopaków. 

- Na pewno jest jeszcze Michał Przybyła z Korony. 
- Według mnie nie pokazał jeszcze pełni możliwości. Strzelił cztery gole w Ekstraklasie, ale nie może być w pełni zadowolony. On musi nabrać pewności, a do tego potrzebne jest konsekwentne stawianie na zawodnika. Rozumiem, że trenerzy muszą zdobywać punkty, ale takie Zagłębie pokazuje, że można stawiać na młodych chłopaków i zarazem łapać punkty. 

- Po niezłym początku sezonu Przybyle od jakiegoś czasu dość mocno się dostaje. 
- Krytyka jest częścią tego zawodu. Rzeźniczak mógłby popełnić samobójstwo, gdyby zaprzątał sobie nią głowę. Zawodnik musi to wytrzymać. A wzięło się to stąd, że Michał rozbudził bardzo duże nadzieje. 

- Wspomniał pan o zainteresowaniu zagranicznych klubów Jachem. 
- Ten chłopak musi jeszcze ugruntować swoją pozycję w polskiej lidze. Niektórzy myślą, że najlepiej, żeby odszedł już teraz. Moim zdaniem nie powinien jeszcze zmieniać klubu, chyba, że chodziłoby o drużynę, w której od razu mógłby zrobić krok do przodu. Ale w tej chwili on ten krok może zrobić jeszcze w Lubinie. Forma nie jest jeszcze równa. W sytuacji, gdy o miejsce w składzie rywalizuje czterech równych stoperów, jego błąd wykluczyłby go z grania na dwa miesiące. A młody zawodnik musi grać. 

- Czyli zachowujecie pełny spokój?
- To znaczy wiadomo, że są jakieś spotkania. Zapraszamy scoutów, bo trzeba myśleć o przyszłości...

- ...Jakie to są kierunki?
- To jest pełna mapa. Kontakty są przeróżne, ale nie ma co mówić. To melodia przyszłości. 

- Moneta, którego właśnie testuje Ruch Chorzów, jest już gotowy na Ekstraklasę? 
- Moim zdaniem jest gotowy. Zainteresowanie również jest, ale jeśli nie spuentujemy tego teraz, nic się nie stanie, pogra jeszcze w I lidze. Nie sztuką jest wsadzić chłopaka do ekstraklasowego klubu tylko po to, żeby siedział na ławce. 

- Gołuński z Lechii, Kurbiel z Lecha, Piasecki z Górnika - oni mogą pójść w najbliższym czasie na wypożyczenie do I ligi?
- To zależy również od klubów. Jeśli chodzi o Kurbiela, Lech nie bardzo chce go puścić. Piasecki na razie ma realną szansę na grę, a Gołuński bardzo fajnie się rozwija, zaczął być powoływany do kadry meczowej. Pamiętajmy, że mówimy o roczniku 97'. W tym roku szkolnym ma maturę i podobnie jak było z Monetą - umówiliśmy się, że jakiekolwiek ruchy mogą nastąpić dopiero po niej. 

ROZMAWIAŁ MATEUSZ MICHAŁEK
Więcej na ten temat: Polska Wywiad Paweł Staniszewski